Wydrukuj tę stronę

Croatia Trophy 2006 - We are the champions!

maj 13, 2006
Napisać, że Croatia Trophy jest najtrudniejszym rajdem ekstremalnym w Europie, to tak jakby stwierdzić, że Mistrzostwa Świata w piłce nożnej są największym turniejem piłkarskim na świecie. O ile w piłkę grać nie umiemy, off-road może być naszą narodową dumą. W maju nasi reprezentanci – Darek Luberda i Szymek Polak w Chorwacji zdemolowali Resztę Europy i sięgnęli po – niestety nieoficjalny – tytuł Mistrzów Starego Kontynentu.

Polska reprezentacja, która udała się na start Croatii Trophy lśniła od gwiazd i gwiazdeczek. Darek Luberda i Szymek Polak (Jeep Wrangler 5.7), Wojtek Polowiec i Paweł Przybyłowski (Jeep Wrangler 4.0), Robert Mucha i Mariusz Gwizdowski (Land Rover Tomcat) – tych Panów nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Czwartą załogę samochodową stanowili Mariusz Kulak i Jarek Witas, startujący z rajdach terenowych od niedawna, którzy są lepiej znani w środowisku ATV (obaj startowali zresztą na quadach w Croatii Trophy 2005). Na Chorwację przygotowali pojazd quado-samochodowy – Yamahę Rhino, która została ochrzczona przez Polaków „wózkiem golfowym”.

Oprócz załóg samochodowych mocną reprezentację stanowiły także nasze dwa dwuosobowe zespoły ATV: Jacek Bujański i Krzysztof Wronowski (Team Extreme MSG Polska; obaj Kawasaki BruteForce 750) oraz Paweł Ratyński i Wojciech Sławiński (Suzuki KingQuad 700 i Honda Foreman 450). Warto przypomnieć, że Jacek i Paweł wygrali ubiegłoroczną edycję Croatii Trophy w klasie ATV.

Pokaz siły, czyli prolog

Rajd jeszcze się nie rozpoczął, ale w obozie już wszyscy żyją zbliżającym się prologiem, który zainauguruje kolejną edycję Croatii Trophy. Atmosfera z minuty na minutę tężeje – jakby zawodnicy nagle poczuli na sobie cień ogromnego, obecnie zdewastowanego i opuszczonego mauzoleum ofiar II wojny światowej, u stóp którego stacjonujemy. Ogromne, ołowiane chmury majestatycznie sunące po niebie są tak nisko, że niemal zahaczają o nasze namioty. Co chwilę pada mżawka, jest zimno, mokro, paskudnie... Obozujemy na szczycie Petrovej Gory, wśród lasów, oddaleni od najbliższej wioski o kilkanaście kilometrów.

To właśnie w niej, szumnie nazwanej „miasteczkiem” Vojnic, a w rzeczywistości składającej się ze skrzyżowania, stacji benzynowej, GS-u, kilku knajp i posterunku policji we wczesne przedpołudnie odbywa się „show start”. Są powitalne przemówienia, występy zespołów dziecięcych (furorę robią zwłaszcza pryszczaci breakdance’owcy), a dla zawodników przygotowano kilkumetrowy tor przeszkód w postaci zbitych metalowymi prętami bali. Pecha ma Mariusz z Jarkiem, którzy jako pierwsza załoga samochodowa swoim nisko zawieszonym Rhino muszą zmierzyć się z tą miniprzeszkodą. Po ich przejeździe oraz kilku następnych aut z toru przeszkód zostaje już tylko miazga.

Zabawy „pod publiczkę” (i sponsorów) zakończone. Przejeżdżamy w okolice ogromnego wąwozu, którego dno pokrywa gruba warstwa przyschniętej, czerwonej gliny. Zawodnicy otrzymują zadanie pokonania dwóch pętli w poprzek wąwozu i aby było sprawiedliwie – wszyscy startują równocześnie. Na znak startera auta i quady ruszają z rykiem silników w dół zbocza. Najlepszych nie trudno wyłowić okiem. Darek i Szymek wprawdzie mylą na początku drogę, ale szybko orientują się, że popełnili błąd i wracają na trasę. Jako jedni z pierwszych - obok Simona van der Velde i Petera Arendsa (Elephant Off-road Team), dwukrotnych zwycięzców „Croatii” w latach 2004 i 2005 - zaliczają premierowe okrążenie, i gdy niektórzy dopiero zabierają się do ataku na pierwszy z podjazdów, czerwony Jeep Polaków pojawia się już obok nich po raz kolejny. Chwilowe kłopoty przeżywa Jacek Bujański, którego quad wywija niegroźnego „boka”. Sprawie i sprytnie między drzewami wspina się Yamaha Mariusza i Jarka. W międzyczasie Matka Natura przypomina o swoim istnieniu, zsyłając na zawodników rzęsisty deszcz. Auta mielą bezradnie kołami, a piloci co rusz tracą równowagę, chwytając się czego popadnie, by nie zjechać w dół zbocza. Gdy najsprawniejsi po kilkunastominutowej walce kończą prolog, maruderzy wciąż borykają się z pierwszym z podjazdów. Zaskoczeniem dla wszystkich są zwłaszcza kłopoty utytułowanej pary Thomas Shuker – Jasmin Moll. Mimo gromkich okrzyków krewkiej pilotki różowa „Gelenda” ciągle jak na złość wyrywa kotwicę z ziemi, nie przesuwając się ani o centymetr w górę. Współczucie budzi z pozoru groźnie wyglądająca Vitara, która z powodu zbyt niskiego zawieszenia bez nadziei ryje brzuchem po podjeździe. Będzie to jedna z pierwszych załóg, która polegnie na tegorocznej Croatii Trophy...

Na dzisiaj już koniec zawodów. Prolog wygrywa Jeep Darka, na trzecim miejscu jest Wrangler Wojtka, na piątym – Yamaha Mariusza, a kilka oczek niżej – Tomcat Roberta. Polacy zaczynają budzić respekt w obozie...

Wieczorem kilkusetprocentowy wzrost obrotów przeżywa pobliski sklep rolniczy, w którym na pniu zostają wykupione niemal wszystkie kalosze. Nikt z nas nawet nie podejrzewa, że będzie to jedyne słuszne obuwie na okres nadchodzącego tygodnia.

Chorwacka kaźń, czyli etap I

Brrrr... I jak tu wyjść z namiotu? Deszcz padał chyba przez całą noc, zamieniając obóz w błotne grzęzawisko. Ubrania z wczorajszego dnia mimo suszenia nad ogniskiem wciąż są mokre, a na dodatek nabrały specyficznego gnijno-stęchłego zapachu, który odtąd będzie nam uparcie towarzyszył przez następne dni. Miny mamy raczej minorowe... A przecież rajd tak naprawdę jeszcze się nie rozpoczął!

Ten dzień przejdzie z pewnością do historii (Polski czy powszechnej?). Niezbyt długi, 25-kilometrowy etap okazuje się istną katorgą. Zimny deszcz pada niemal nieustannie, sprawiając, iż przeprawa przez górzysty las staje się dla załóg niekończącą się drogą przez mękę. Każda łąka to grząskie bagnisko, każdy strumyk to rwący potok, byle zjazd między drzewami oznacza w rzeczywistości niekontrolowane zsunięcie się auta, którego jedyną szansą ratunku jest sprawnie działająca tylna wyciągarka i łebski pilot. Mimo to na jednym ze zjazdów niemal wszystkie auta hamują, ładując bokiem w drzewo.

Piloci prawie nie wsiadają do samochodu, nieustannie rozpinając linę wyciągarki i co chwila przepinając ją do następnego drzewa. Niektórzy kierowcy, jak Wojtek Polowiec, w dobroci swego serca co jakiś czas zamieniają się z nimi rolami.

Ostatni podjazd przed metą ma prawie 2 kilometry długości. Jednym z pierwszych aut, który go atakuje, jest Mercedes Seyfrieda – jego pilot co 2-3 kroki przysiada na ziemi, by nabrać tchu. Wygląda na diabelnie wyczerpanego i tak jest w istocie – jutro kategorycznie odmówi zajęcia miejsca w kabinie, i Seyfried – jeden z faworytów – pojedzie do domu. Jako pierwsi na mecie meldują się Darek i Szymek, którzy przez większość etapu jadą bez wspomagania kierownicy. Wkrótce po nich zawody kończą oba nasze zespoły ATV.

Wojtek Polowiec w obozie pojawia się już po zmroku – kłopoty techniczne szczęśliwie go ominęły, ale na finałowym podjeździe drogę zagrodziły mu dwa auta, w których wyczerpało się paliwo. Ich załogi porzuciły je beztrosko na trasie i wyruszyły do obozu po kanistry z benzyną. W efekcie Wojtek ze „Szwagrem” tracą z nie swojej winy dodatkowe 3 godziny. Jeszcze później na mecie pojawia się Tomcat „Muszkina” i „Maria”. Ich opowieść to prawdziwy horror off-roadera. Na 3 kilometry przed metą awarii uległ w ich aucie wał – po długiej naprawie w warunkach polowych Tomcat ruszył, ale z kolei na podjeździe posłuszeństwa odmówiła mechaniczna wyciągarka. Usunięcie usterki w nocy, w lesie było już niemożliwie i skrajnie wyczerpani Polacy po heroicznej walce zjechali z trasy.

Taryfę zaliczają także niemniej bohaterscy „golfiarze”, którzy długo walczą w czołówce, jednocześnie zmagając się nieustannie z oponami spełzającymi z kół ich Yamahy. Próba nieregulaminowego dostarczenia im zamienników przez serwis zostaje wychwycona przez sędziów i całodniowy wysiłek Polaków idzie na marne.

Pogoda nie ulega poprawie, a namioty zaczynają przemakać. Perspektywa spędzenia nocy w wilgotnym śpiworze jest mało zachęcająca. Mechaników czeka jeszcze wielogodzinna walka z żelastwem, które trzeba na rano przywrócić do zdrowia i życia. Etap II ma być jeszcze dłuższy... Organizator trochę nas pociesza, zapowiadając skrócenie trasy.

Ciągle leje... , czyli etap II

Zgadza się - 32-kilometrowy etap II zostaje przycięty o... jeden kilometr. Nie ma to jak empatyczny organizator... Na szczęście dla zawodników dziś deszcz pada jakby trochę mniej, co nie oznacza, że nasiąknięta wodą trasa staje się łatwiejsza. Nadal przeważają leśne trawersy i podjazdy; jeden z nich jest prawie pionową ścianą, w dodatku blisko 100-metrową. Miny zawodników, którzy podjeżdżają pod stromiznę i nagle zaczynają zdawać sobie sprawę z czekającego ich zadania, wyrażają pewne niedowierzanie... Wyjątkiem są jedynie Darek i Szymek, którzy przy pomocy swego „mechanika” błyskawicznie wspinają się na szczyt zbocza i po chwili znikają w lesie. Następne załogi (z wyjątkiem wszędobylskich quadów) radzą sobie coraz gorzej, a po jakimś czasie pod ścianą płaczu ustawia się cała kolejka sfrustrowanych zawodników.

Dziś drugie etapowe zwycięstwo odnosi załoga polskiego Jeepa, pod którego maską bije 345-konny silnik HEMI, dobitnie sygnalizując konkurentom swą wysoką formę. Na mecie w bardzo dobrym czasie meldują się polskie quady; niezłą siódmą lokatę zajmują także Wojtek Polowiec ze „Szwagrem”. W obozie są również dwie pozostałe polskie załogi, które jednak nie ukończyły etapu. Tomcat po pokonaniu kilometra i ponownej awarii wyciągarki zawrócił do obozu na całodzienną naprawę w serwisie. Nieco rozgoryczona ubiegłodniową dyskwalifikacją załoga Rhino, dziś postanowiła sobie dać dzień wolny od jazdy.

Gry i zabawy, czyli etap III

Zgodnie z tradycją Croatii Trophy w połowie rajdu odbywa się Trophy Day, czyli dzień „gier i zabaw” off-roadowych. Wbrew jednak tradycji w tym roku dojazd na plac zabaw jest wcale niełatwym, kilkunastokilometrowym etapem. Nikt jednak nie narzeka – przestało padać, a to najważniejsze! Dziś z doskonałej strony prezentują się Mariusz Kulak i Jarek Witas, którzy zaliczają trzeci rezultat i są szybsi nawet od Darka i Szymka. Wczorajszy odpoczynek – jak widać – miał dobry wpływ na ich formę.

Na Trophy Day, który jest rozgrywany w tym samym miejscu co prolog, załogi jak zwykle rywalizują zespołowo. Jest tyrolka, przejazd autem na dwóch kołach, podjazd na czas pod strome zbocze. Zawodnicy zadania traktują ulgowo, jednak bez nonszalancji. Gwiazdą jest Jacek Bujański, który na dwóch bocznych kołach samodzielnie pokonuje zadany dystans. Dobry dzień ma Mariusz Kulak, którego Yamaha jako jedyny pojazd „samochodowy” wjeżdża bez wyciągarki na stromy podjazd. Niestety znowu kłopoty – wciąż z wyciągarką – ma polski Tomcat, który nie kończy wszystkich konkurencji.

Strongmani, czyli etap IV

I stała się jasność... Po kilku dniach skrajnie dołującej pogody, która w otchłań depresji popchnęłaby nawet urodzonego optymistę, rano budzi nas gorące słońce, a biometr w obozie gwałtowanie idzie w górę. Zawodników czeka dziś 40-kilometrowy etap, a serwisantów – przenosiny do nowego obozu.

Jedną z pierwszych przeszkód na trasie etapu jest stromy, kilkudziesięciometrowy zjazd między drzewami, na którym co rusz pękają nadwątlone wielodniową walką liny wyciągarek. Już w połowie etapu na prowadzenie wysuwa się Darek z Szymkiem, którzy dziś wyruszyli na trasę z czwartej pozycji (o kolejności startu decydują wyniki uzyskane dnia poprzedniego). Do decydującego starcia między polską załogą Jeepa, a startującym z pierwszego miejsca Land Roverem Holendrów z zespołu Elephant Off-road Team, którzy jako jedyni liczą się jeszcze w walce o końcowe zwycięstwo w rajdzie, dochodzi na jednym z podjazdów. 350 koni uwięzionych w Darkowym V8 w mgnieniu oka ekspediuje jego Jeepa na sam szczyt przeszkody, podczas gdy holenderski Land Rover z trudem wspina się przy pomocy wyciągarki...

Mimo palącego słońca na trasie wciąż nie brakuje wody i błota. Niezłe widowisko mają ci, którzy obserwują przejazd zawodników przez zalaną łączkę, którą w połowie przecina nieciekawa rzeczka. Jedynym sposobem na pokonanie rozlewiska jest gaz do dechy, ale biada tym, którzy nie wyhamują przed korytem. Domyślny tor jazdy kieruje auta w miejsce głębokie, skąd wydostać się jest bardzo trudno, o czym przekonuje się m.in. Wojtek Polowiec oraz Mariusz Kulak. Sprytem wykazuje się załoga Tomcata – chwila poszukiwań owocuje znalezieniem brodu, którym bez kłopotu można pokonać rzeczułkę na kołach.

Wieczorem rozbijamy nowy obóz wśród ruin wiejskich gospodarstw, którymi po wojnie nikt się nie interesuje. Perspektywa kilku kolejnych noclegów w warunkach polowych, w sąsiedztwie szeroko rozlanej rzeki, okazuje się skutecznie zniechęcająca dla większości członków polskiego teamu, którzy w pobliskim miasteczku uzdrowiskowym znajdują hotel z ciepłymi źródłami. Trud i znój tegorocznej „Croatii” zdają się nie czynić wrażenia jedynie na Jacku Bujańskim i Krzyśku Wronowskim, którzy jako jedyni z polskich zawodników decydują się na nocleg pod chmurką.

Lądowanie Muchy, czyli etap V

Kolejny etap i kolejne 40 kilometrów po lasach i górach Chorwacji. Dziś sporo zależy od spostrzegawczości pilotów, którzy muszą zmagać się z mocno pogmatwanym roadbookiem. Trasa aż roi się od krótkich, męczących podjazdów na „winchu”. Na czele jedzie niemal już pewny końcowego zwycięstwa (odpukać!) Darek z Szymkiem. To oni jako pierwsi ze stawki zawodników, których w rajdzie jedzie coraz mniej, dopadają paskudnego skrzyżowania leśnych parowów, na którym auta mimo wyciągarek i asekuracji przejawiają dużą ochotę do niekontrolowanego zsunięcia się w przepaść. Wszyscy Polacy wykazują się tu bardzo dobrą techniką jazdy – w przeciwieństwie do kilku narwańców z Holandii i Niemiec, którzy niemiłosiernie katują swoje maszyny, wierząc jedynie w zbawczą moc swoich silników.

Końcówka etapu stoi pod znakiem błotnego winchowania – najpierw przez śliczną, porośniętą kwiatkami łączkę, przez którą nie da się przejść suchą stopą, a na sam koniec – przez ogromne, błotne rozlewisko.

Dzisiejszego dni do szczęśliwych na pewno nie zaliczą „Muszkin” z „Mariem” – w ich Tomcacie wysiadły hamulce i w pewnym momencie auto ląduje na drzewie. Mimo braku kontroli nad pojazdem dzielna załoga kontynuuje jazdę i cało dociera do mety. Kłopoty dopadają również „golfiarzy”, których akumulator ledwo zipie w wyniku częstego korzystania z wyciągarki.

Akrobacje Szwagra, czyli etap VI

Ostatni, dzienny etap jest podsumowaniem całego rajdu. Makabrycznie trudne przeszkody, mnóstwo trawersów i stromizn, dwukilometrowe „winchowania” przez bagna – a wszystko to w skwarze i pod presją czasu. Aby znów maksymalnie wyrównać szanse zawodników, organizatorzy ordynują start równoległy na łączce, która pół kilometra dalej zamienia się w grzęzawisko. Oprócz dobrego auta potrzebne jest szczęście, a to – jak wiadomo – sprzyja lepszym. Darek z Szymek  pomimo przedstartowych zapowiedzi, że będą jechać spokojniej i bez ryzyka, ze startu ruszają z impetem, korzystając z pełnej mocy swojego HEMI. Tuż za nimi jedzie Simon van der Velde. Kilkaset metrów dalej załogi wybierają odmienny tor jazdy – Holender na dobre utyka w błocie, ale Darka nic nie jest w stanie zatrzymać. Gdy załoga pomarańczowego Land Rovera z mozołem próbuje się wydostać z opresji, polski Jeep znika na horyzoncie... Niestety w tyle zostaje również Wojtek z Pawłem, którzy mają chwilowe problemy z silnikiem, oraz Mariusz i Jarek, u których wysiada jedna z półosi. Odtąd Yamaha będzie poruszać się z napędem na dwa koła... – jedno przednie i jedno tylne (na krzyż).

Wkrótce na zawodników czeka kolejna paskudna przeszkoda – stromy zjazd w lesie, który kończy się w rowie. Auta próbując go pokonać, wyprawiają przedziwne figury, ale z pewnością najefektowniej z rowem rozprawia się Wojtek. Niezbyt fortunna asekuracja na wyciągarce w wykonaniu „Szwagra” owocuje pięknym dachem, na szczęście niezbyt groźnym w skutkach. Po postawieniu auta na kołach wyraźnie rozstrojeni nerwowo krakowianie, atakując kolejną przeszkodą, są bliscy kolejnej wywrotki.

Tego dnia pech nie opuści już Wojtka i Pawła. Po heroicznej walce i pokonaniu m.in. dwukilometrowego bagna na „winchu”, zaledwie parę kilometrów przed metą w ich Wranglerze nieodwołalnie dokonuje żywota reduktor. Auto nie jest w stanie jechać o własnych siłach i do obozu wraca na lawecie. O naprawie niestety nie ma mowy – start do finałowego, nocnego etapu już za kilka godzin. Dla Wojtka i Pawła to już koniec rajdu.

Mistrzowie Europy, czyli etap VII

O północy najpierw ruszają quady, a po nich jako pierwszy startuje Darek z Szymkiem. Cel – utrzymać przewagę, dlatego nasi liderzy zapowiadają, że przede wszystkim będą pilnować van der Velde i Arendsa. Lepiej dmuchać na zimne, bowiem prawie 70-kilometrowa trasa przez góry, w ciemnościach do łatwych nie należy, a w historii Croatii Trophy zdarzało się już, że na etapie nocnym nagle zmieniało się prowadzenie w rajdzie...W roku 2002 niekwestionowany lider Heinrich Schwarz dachował i mimo sporej przewagi spadł ostatecznie na piąte miejsce.

Kibice i dziennikarze nie mają wiele do roboty – na trasie nie wyznaczono żadnych punktów, do których moglibyśmy dotrzeć, by obserwować zmagania zawodników. Nie poddajemy się jednak i czekamy na nich na mecie. Mijają godziny, piekielnie zmęczeni przysypiamy nad ogniskiem, a tu wciąż nikogo nie widać. Zaczyna świtać, gdy nareszcie omiata na nas smuga reflektorów. To Mercedes G małżeństwa Thomasa Shukera i Jasmin Moll. Nasi przepadli jednak jak kamień w wodę. Rozjaśnia się już na dobre, gdy z przeciwnej strony mety dociera miotający przekleństwami (wiadomo jakimi) „Muszkin” z „Mariem”. Podobno roadbook jest tak pogmatwany, że na trasie pogubili się prawie wszyscy. Shukerowie pewnie już od dawna śpią, a Darka i Szymka jak nie ma, tak nie ma. Ptaki zaczynają już śpiewać, aż wreszcie dobiega nas ryk silników. Na metę wpada jednocześnie kilka samochodów i quadów, który załogi pobłądziwszy, zjednoczyły siły, szukając wspólnie drogi. Wśród nich jest także Land Rover Simona van der Velde, za którym jedzie... czerwony Jeep Luberdy i Polaka, a obok nich quady Jacka i Krzyśka. We are the champions!!!

To już ostatni Polacy, którzy dotrą do mety – Wojtek i Paweł nie wystartowali, a Mariusz z Jarkiem poddali się po kolejnej awarii półośki przy niemal kompletnie wyczerpanym akumulatorze. W obozie są już również „Ratyś” z Wojtkiem, którzy po zgubieniu trasy zrezygnowali z dalszej jazdy.
Większego sukcesu w historii polskiego off-roadu nie było. Bezapelacyjnie wygrywamy obie klasy Croatii Trophy – samochodową oraz ATV. Porównywalnym osiągnięciem mogą się szczycić jedynie Albert Gryszczuk i Michał Krawczyk, którzy zwyciężyli w ubiegłorocznym rajdzie Berlin-Wrocław. Znaczenie osiągnięcia Polaków jest tym większe, iż tegoroczna „Croatia” była bodaj najtrudniejszą w historii tego rajdu. Dowodem na to jest zaledwie 8 załóg, który dotarły do mety finałowego etapu.

Berlin zdobyty, Chorwacja pokonana, czas na Dakar?

text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro