Wydrukuj tę stronę

Pustynia to żywioł – Sławek Wasiak opowiada o treningach z „Hołkiem” w Maroko

By grudzień 27, 2011 2286
Wasiak_smallO takim treningu marzy chyba każdy rajdowiec. Sławomir Wasiak, Mistrz Polski RMPST 2008, po zawodach Admiral Rábaköz Cup na Węgrzech, zamiast wracać do Polski ruszył do… Afryki! Tam spotkał się z Krzysztofem Hołowczycem, z którym przez kolejny tydzień trenował na wydmach, testując swoje Mitsubishi Pajero. Tylko u nas „gorąca” (nomen omen) relacja i zdjęcia z Maroka.

P1070616O takim treningu marzy chyba każdy rajdowiec. Sławomir Wasiak, Mistrz Polski RMPST 2008, po zawodach Admiral Rábaköz Cup na Węgrzech, zamiast wracać do Polski ruszył do… Afryki! Tam spotkał się z Krzysztofem Hołowczycem, z którym przez kolejny tydzień trenował na wydmach, testując swoje Mitsubishi Pajero. Tylko u nas „gorąca” (nomen omen) relacja i zdjęcia z Maroka.

CZYTAJ TAKŻE: - Czeka nas nauka, nowe trasy, nowe regulaminy - mówi Sławomir Wasiak, Mistrz Polski RMPST 2008 | Naszym celem jest Dakarowe podium - rozmawiamy z Krzysztofem Hołowczycem

Plan

Zaraz po zawodach w Kapuvarze spakowaliśmy nasz samochód oraz dwa quady, i udaliśmy się w drogę do Maroka. Naszym zamiarem było zażyć trochę prawdziwej Afryki. Kiedyś w rozmowie koleżeńskiej wpadliśmy na genialny pomysł, by coś takiego zrobić. Potrenować na wydmach i porządnie przetestować auto, popracować nad ustawieniami. Decyzja zapadła szybko. Hołek przyklasnął naszemu pomysłowi. Terminy nam pasowały. I pojechaliśmy! Oczywiście zrobiła się z tego duża wyprawa – by dotrzeć do Maroka, najpierw trzeba przejechać 3000 kilometrów przez Europę, a potem jeszcze ponad 600 km przez Afrykę. Krzysiek doleciał do Maroka samolotem. Na miejscu zatrzymaliśmy się w Merzouga, na brzegu morza wydm, które miało około 40 km długości i 20 km szerokości. Oczywiście mówię tu o „białych” wydmach. Bo „czarna” pustynia ciągnęła się aż po horyzont!

Rozgrzewka

Trening na piasku trwał pięć dni. Krzysiek już na samym początku dał nam mocno popalić, bo w dwa pierwsze dni wziął nas na wycieczkę po wydmach… na piechotę! Żebyśmy je poznali. Oj, poznaliśmy… Gorąco, ciężki marsz, brak przyzwyczajenia. Na początku był entuzjazm – „pewnie, że idziemy!” – ale już po 12 kilometrach… Tragedia! W dodatku ten „spacerek” doprowadził mnie do przekonania, że tędy nie da się jeździć samochodem! No bo jak!? Ale później okazało się, że samochód znakomicie sobie radzi w takim terenie, ale pod warunkiem, że siedzi w nim dobry kierowca.

P1070345"Hołek"

Tydzień z „Hołkiem” uświadomił mi, na czym polega profesjonalizm prawdziwego Dakarowca. Gdy zobaczyłem, jaką on ma kondycję! Jakie ma podejście do sportu. To niewyobrażalne. Zupełnie inna klasa. My po 12 kilometrach spaceru po wydmach, z wywieszonymi językami, doczołgiwaliśmy się do hotelu, a on sprawiał wrażenie, jakby się dopiero „rozgrzał”. Robił przy nas jeszcze podbiegi, skakanki… No, nieźle to wyglądało. Ja dziękuję! (śmiech) W przeciągu tygodnia na pewno pokonał kilkadziesiąt kilometrów po wydmach, bo łaził od nas dwa razy więcej. W kolejne trzy dni już nikt nie miał siły mu towarzyszyć…

Testy

W dwa pierwsze dni po porannych „spacerach” wsiadaliśmy z Krzysztofem na quady, by rozpoznać teren, wyznaczyć azymuty. W tym czasie chłopaki rozkładali serwis, przygotowywali samochód, po czym Krzysiek siadał za kierownicę i dzida!! Samochód w sumie zrobił po wydmach kilkaset kilometrów. Dużo szybkiej, wyścigowej jazdy. Przyznam szczerze, że jak generalnie nie boję się jeździć samochodem, to nie odważyłem się jechać z nim ani razu. Moi mechanicy próbowali, ale potem wysiadali z kabiny z bardzo „głupimi” minami. On nigdzie nie odpuszcza! I to bez względu na ukształtowanie terenu. Góra-dół, góra-dół, jakieś trawersy dziwne. Masakra! Sam, owszem, pojeździłem trochę, ale na początku nawet nie chciałem wsiadać do auta, bo myślałem, że to się źle skończy. Dopiero Krzysiek mnie namówił. Nawet udało mi się przejechać przez te wydmy, ale poruszałem się po jego śladach. Sam chyba nie odważyłbym się jechać w nieznane. Jeszcze nie teraz. To bardzo ciężki kawał chleba. Te wydmy potrafią naprawdę przerazić. Dojeżdżasz do wydmy i nie wiesz, co dalej. Szczyt majaczy gdzieś wysoko, a co za nim? Nigdy po czymś takim w życiu nie jeździłem. Pewnie po kilku takich treningach się przyzwyczaję, ale początek był trudny. Bo na quadach – odwrotnie! Superfajna zabawa. Można zatrzymać się, rozglądnąć. A samochodem jeździ się inaczej, z rozpędu, bez chwili namysłu. Na dodatek głowę usztywnia „hans”, trudno się rozejrzeć. Trzeba błyskawicznie reagować. Jak się pomylisz – możesz walnąć „stempla”, rolować… Na szczęście auto w trakcie wyjazdu w ogóle nie ucierpiało. Ale to głównie zasługa „Hołka”, który wie, jak jeździć.

P1070375Wydmy

Nie sądziłem, że Afryka może być tak przerażająca. Duża pokora! Wydmy były bardzo wysokie, trudne, kryły mnóstwo pułapek. Gdy zobaczyłem je z bliska po raz pierwszy na oczy, aż się przeraziłem. Dla mnie i dla samochodu był to w ogóle pierwszy kontakt z pustynią. Oczywiście w Polsce jeździłem po jakichś wyrobiskach piaskowych, ale to naprawdę nic w porównaniu z prawdziwymi wydmami afrykańskimi. Ich wysokość, ich kształt… to zupełnie inna bajka. Wydmy  to żywioł jak ogień czy woda. Wcale nie przesadzam – przy tych temperaturach, tej przestrzeni, tej bezsilności, gdy zatrzymujesz się otoczony morzem piasku i nie wiesz, jak się z niego wydostać. Rano, gdy są jeszcze cienie, jest prościej, ale w południe już nic nie widać. Nawet na quadach bywało ciężko…
„Czarna” pustynia nie była już tak straszna. Przypominała nasze szutrówki. Ale „białe” piaski naprawdę budzą pokorę. Jeśli ktoś jeździ cross-country, bardzo polecam Maroko. Dwa lata temu byłem na Dakarze, widziałem wydmy, ale tylko z daleka, i nie sądziłem, że tak to wygląda naprawdę. Dopiero spróbowawszy piasku, można zaznać jego prawdziwego smaku.

Samochód

W trakcie treningu Hołka dużo pracowaliśmy nad samochodem. Zmienialiśmy programy, ustawialiśmy elektronikę, testowaliśmy, jak reaguje na upał. Auto skończyło testy bez żadnej awarii. W Maroko jeździliśmy na amortyzatorach Kinga, które założyliśmy po I etapie Admirala. I odtąd – po delikatnych P1070386regulacjach – zawieszenie sprawowało się bez zarzutu! Zero problemów.  Te pięć dni wykorzystaliśmy maksymalnie – wstawaliśmy rano i non stop do wieczora praca, trening. Czuliśmy się jak na rajdzie. Najpierw zapoznanie, a potem jazda. Zwykle „pętelki” po 20-25 kilometrów. Potem serwis, przegląd, konfiguracja ustawień i dalej jazda. I tak codziennie po kilkanaście okrążeń. Raz szybciej, raz wolniej. Wydmy wybieraliśmy bardzo trudne, więc cały czas „jedynka”, „dwójka”, rzadko „trójka”. Miejscowi kręcili z niedowierzaniem głowami, mówiąc, że nawet wielbłądy na takie rzeczy nie wchodzą, bo to inteligentne zwierzęta. (śmiech) Była to naprawdę wspinaczka wysokogórska, tyle że samochodowa.

Na koniec

Maroko to wspaniałe miejsce. Nasi gospodarze byli bardzo gościnni i pomocni. Cieszę się, że zorganizowaliśmy ten wyjazd. Z „Hołkiem” mógłbym tam wrócić nawet zaraz. Chciałbym mu bardzo podziękować za to, że umożliwił nam przeżycie „małego Dakaru”. Pokazał nam prawdziwe oblicze tego rajdu.

Notował: Arek Kwiecień, fot. Paweł Waga, Tomasz Wasiewicz


Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Najnowsze od TERENOWO.PL