Zawody bliskie perfekcji - po Baja Saxonia 2011 rozmawiamy z Wojtkiem Tolakiem

Generalnie rajd sprawiał wrażenia zawodów FIA, tyle że bez… FIA. Organizacyjnie wszystko stało jak zwykle na najwyższym poziomie, dopracowane w każdym szczególe – o Baja Saxonia rozmawiamy z Wojtkiem Tolakiem.

IMG_5511Arek Kwiecień: - Lubisz „Saxonię”…
Wojtek Tolak: - Nie ukrywam – tak. Był to już mój bodajże trzeci lub czwarty start w Baja Saxonia.

- Miejsce co roku jest to samo – kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego. Czy to oznacza, że ścigasz się już z zamkniętymi oczami?
- Pod względem organizacji i tras wszystkie edycje, w których brałem udział, były bardzo zbliżone do siebie. Część tras – siłą rzeczy – oczywiście pokrywała się, ale organizatorzy zawsze wprowadzają istotne modyfikacje, które nie pozwalają jeździć „na pamięć”. Część załóg tak robi i zawsze się gubi. Również trasy poszczególnych etapów – chociaż są do siebie podobne – jednak się różnią. Dojeżdżamy do skrzyżowania i zamiast skręcać w lewo jak w sobotę, to w niedzielę skręcamy na nim w prawo. Drugiego dnia kilkakrotnie zdarzało mi się spotkać z załogami jadącymi pod prąd.

- Jaki był porządek zawodów?
- Każdego dnia pokonywaliśmy 6 okrążeń pętli, kierując się notatkami nawigacyjnymi, gdzie obok standardowych „kratek” były również azymuty. W sobotę przejechaliśmy trasę o długości ponad 180 km, a w niedzielę dwieście kilkanaście. Pierwszego dnia było więcej terenu, a drugiego – więcej szutrów. Co  IMG_5330minutę na trasę ruszyły dwa samochody, tak więc na początku jechało się szybko, czasem doganiając wolniejsze załogi, ale później, gdy już wszyscy znajdowali się na trasie, bywało tłoczno. Istny kociokwik! Na szczęście samochody ruszają dopiero po tym, jak rywalizację zakończą motocykle i quady, ale - moim zdaniem – my również nie mamy łatwego życia, walcząc ramię w ramię z Dakarowymi ciężarówkami. Czasem strach zaglądał nam w oczy, gdy takie potwory mijały nas z olbrzymią prędkością.

- Niemieckie zawody, czyli… Ordnung muss sein?
- Organizacyjnie wszystko stało jak zwykle na najwyższym poziomie, dopracowane w każdym szczególe. Sędziowie byli bardzo często porozstawiani na trasie, było dużo punktów medycznych. Dzięki temu, gdy z powodu wypadku zaistniała konieczność zastopowania rajdu, wszyscy zawodnicy zostali zatrzymani w tych miejscach, gdzie akurat się znajdowali. Gdy trasa znów stała się przejezdna, wszyscy ruszali do dalszej walki, nie tracąc wcześniejszej pozycji i przewagi nad rywalami. Doskonałe rozwiązanie, bardzo sprawiedliwe, przymusowy postój praktycznie nie miał żadnego wpływu na przebieg zawodów.

- Wady Baja Saxonia?
- Od strony organizacyjnej brakowało luźno stojących ToiToi-ów w obozie (śmiech). Było za to wiele bardzo dobrych rozwiązań - myjka do dyspozycji zawodników, prestart w obozie, z którego dopiero dojeżdżało się na właściwy start… Generalnie rajd sprawiał wrażenia zawodów FIA, tyle że bez… FIA. Były strefy, Saxonia_2011_SB_132ograniczenia prędkości, zaawansowany system pomiaru czasu. W przyszłości mamy podobno przejść na system bezdotykowy, który był w tym roku testowany – czas naszego przejazdu będą sczytywały specjalne odbiorniki – jak na przykład w zawodach motocrossowych. Ciekawym posunięciem był również wymóg posiadania w aucie sorbentu – substancji, którą neutralizuje się np. wyciek oleju. Ładne zagranie proekologiczne.

- Zająłeś 4. miejsce w swojej klasie, co chyba jest powodem do dumy?
- Z mojego występu jestem zadowolony. Jak zawsze muszę pochwalić mojego pilota, który bezbłędnie nawigował. Nie wyobrażam sobie innej osoby na tym miejscu. Trasa była fajna, choć nie do końca „pod” nasz samochód. Szybkie szutry nie są jednak najlepszym terenem dla krótkiego Mercedesa G. Potrafiliśmy utrzymać tempo czołówki, nie uciekali nam  i czułem, że moglibyśmy jechać trochę szybciej, ale mogłoby to już oznaczać zbyt wielkie ryzyko. Jazda z dużą prędkością po szutrówce, obok której straszy kilkudziesięciometrowa przepaść, działa jednak na wyobraźnię. Można było jechać szybciej, ale wolałem nie ryzykować. Nasz wynik na pewno cieszy. Nie chcę teraz spekulować, ale wydaje mi się, że żadna polska załoga, oprócz Ostaszewskiego w klasie ciężarowej, nigdy nie zajęła tak dobrej lokaty w tym rajdzie (zgadza się – w 2008 r. 9. lokatę w klasie samochodów zajął Mirek Kozioł, w 2009 - 8. Marek Schwarz, w 2010 r. – 8. Marcin Kruszewicz. Saxonia_2011_SB_196W edycji 2011 po raz pierwszy nastąpił podział klasy sam. wg pojemności silnika – do i powyżej 2 litrów – przyp. AK.). Auto nas nie zawiodło. Tylko wieczorem wyszła jedna „przygoda” techniczna, ale była to drobnostka i bez kłopotu dotarliśmy do mety.

- Obok waszego Wilka startowały jeszcze trzy inne polskie załogi. Czy była to dla Was osobna „klasa”, w której również rywalizowaliście?
- Nie i bardzo dobrze! Fajne było to, że w polskim obozie panowała koleżeńska atmosfera. Nikt na nikogo nie patrzył „z byka”, a za to panowała miła integracja i wzajemna pomoc. To rzadko spotykane na naszych rajdach. Szkoda jedynie, że nie zrobiliśmy wspólnego zdjęcia. Następnym razem. Za rok na pewno w Saxonii wystartuję.

- A Twoje najbliższe plany?
- Kolejny start planujemy w czerwcu na rajdzie Baja Challenge organizowanym przez „Deresia”, a w lipcu myślimy o występie na niemieckiej Baja 3000 Power Days. Co dalej, to się okaże…

Rozmawiał: Arek Kwiecień, fot. Kamel