Wydrukuj tę stronę

Świat w 8 lat - oko w oko z Szymonem Stawskim

grudzień 04, 2015

Gdzie kończy się droga, a zaczyna off-road? I czy moja wyprawa jest off-roadowa? Takie pytania zadałem sobie po pierwszych dwóch tygodniach spędzonych w moim kamperze. Auto pieczołowicie przygotowywałem przez wiele miesięcy, ale niekoniecznie na off-road, bardziej zdając sobie sprawę z trudów drogi, jaką przyjdzie mi pokonać.

Moja wyprawa nie ma na sztywno wytyczonej trasy. Możemy tu mówić bardziej o jej kręgosłupie. Są nim plemiona i miejsca po dziś dzień trwające w zbliżonej do pierwotnej formie egzystencji. Miejsca, w których zatrzymał się czas a tradycja przekazywana jest z pokolenia na pokolenie za pomocą słowa. Plemiona będące ostatnimi bastionami autentyzmu, który już dawno zagubiła "cywilizacja zachodnia". Głównym celem wyprawy i właściwie mojego życia jest stworzenie serii dokumentalnej poświęconej "starym kulturom". Odchodzące na zawsze tradycje uwiecznię na ekranie, aby kolejne pokolenia choć w ten sposób mogły je poznać.

Jescze przed wyprawą, mając za sobą 90 pokonanych granic wiedziałem że dotarcie do takich miejsc wiązać się będzie z nielada zmaganiami. Błoto, powalone drzewa, rwące strumienie czy szutrowe drogi wspinające się na przełęcze położone powyżej 5000 m n.p.m., to tylko niektóre niespodzianki, jakie zapewne przyniesie ze sobą ta podróż. Wtedy po raz pierwszy zadałem sobie pytanie: czym ja się tam dowlokę? Biorąc pod uwagę, że chcę zabrać profesjonalny sprzęt do produkcji video, jasnym było, że musi to być pojazd pakowny. Żeby był pakowny i pokonywał zarazem trudne trakty, musi być też silny i wysoki. Kierując się tylko tymi kryteriami, jechałbym teraz pewnie odkupionym od Bundeswehr'y Mercedesem Unimogiem zaadoptowanym pod mobilny dom. Ale na to wszystko nakładał się jeszcze aspekt finansowy, który mocno zawężał moje możliwości. Niestety budżet nie pozwolił także na Toyotę HZJ 70, która obciążona w terenie radzi sobie znakomicie. W końcu odrzucając Isuzu i Mitsubishi (konkurentów w swojej klasie), po długich namysłach ostała się Toyota Hilux.

Dużych możliwości nie ma. Polscy dealerzy w wersji jednokabinowej z blokadą dyfu i napędem na cztery koła są w stanie zaoferować jedynie 2,5-litrowego diesla o mocy 140 koni. A i czeka się na niego co najmniej 3 miesiące.To dlatego, że takie auta przyjeżdżają do nas z fabryki w RPA. Gdy moja Toyotka dotarła na miejsce w wersji chazis, została skierowana na dalsze manewry.

Jeszcze może usprawiedliwiając swój wybór, powiem, że Hiluxa widziałem po prostu wszędzie. Odwiedziłem wszystkie, poza mroźnym, kontynenty i niewiele jest takich miejsc gdzie pickup Toyoty nie przemyka po lokalnych drogach.

Więc najprostszy etap za nami. Teraz zaczęły się schody. Kto wykona auto moich marzeń? Ślimaka, w którego skorupie będę żył, jadł, pracował i imprezował. Skorupę, którą przede wszystkim będę się także przemieszczał. Projekt powstał w oparciu o zdjęcia z niemieckiej strony  internetowej  "Alpha Cab", gdzie zobaczyłem, jak ma wyglądać konstrukcja i podpatrzyłem kilka rozwiązań. Resztę zrobiłem w oparciu o roczne doświadczenie życia w aucie. Tamtym razem to był Ford Econoline - taki jakim poruszała się "Drużyna A". Stary Fordzik w trzynaście miesięcy pokonał trasę z Meksyku do Argentyny, poczym jego pan bez serca odsprzedał go za połowę zainwestowanej kasy i samolotem czmychnął do Europy.

Trzynaście miesięcy zdecydowanie pozwala zrozumieć, jak dociążyć auto, gdzie powinna być szafa, gdzie kuchnie, a gdzie umywalka.

W nowej kanciastej budzie zmieściło się wszystko. Na niecałych 6 metrach kwadratowych mam kibelek z prysznicem, stanowisko kuchenne, ogromną szafę na sprzęt wideo oraz stolik, który wraz z kanapami w nocy pełni funkcję całkiem wygodnego łóżka o rozmiarze ponad 120 cm.

Cała zabudowa z wyposażeniem ważyła około 700 kg. Takie obciążenie było na granicy możliwości nośnych Hiluxa. Co więcej budka jest wysoka i szeroka na tyle, aby pomieścić 183 cm wzrostu, czyli całego mnie w szerz i wzdłuż. Szeroka, ponieważ łóżko zamontowane jest w poprzek, a wysoka, bo po prostu najwygodniej stoi się prosto. Te gabaryty stały się dla Toyoty prawdziwym wyzwaniem. Po zamontowaniu budki, gdy pierwszy raz wsiadłem za kółko, czułem się, jak gdybym prowadził okręt. Mocno wyniesiony dziób, który dopiero po chwili reagował na ruchy "sterem" rzucało po prostu na boki. Na koleinach zachowywał się bardziej jak statek na falach aniżeli auto na drodze.

Nowe zawieszenie zdecydowanie wyciągnęło Hiluxa z wody. Amortyzatory i pióra australijskiej firmy Old Man wzmocniły ładowność o 400 kg i auto prowadziło się lepiej. Jednak dopiero zamontowanie na tyle poduszek pneumatycznych załatwiło sprawę bujania związanego z wysokością Kamperka.

Ale to nie wszystko. W miarę jedzenia apetyt rośnie. Poza autem w podróż miała ruszyć także mała Kawa. Kawasaki KLX 250 chciałem zabrać po pierwsze po to, aby po okolicy poruszać się swobodnie i tanio. Po drugie dlatego, że KLX jest motorem, dla którego praktycznie nie ma miejsc niedostępnych.

Tylko jak go wpakować na już załadowane po brzegi auto? Po kilku dniach przemyśleń udało się. Dla zielonej Kawy zbudowałem rusztowanie oparte na ramie auta. Bagażnik podobny do tych, które stosuje się do wożenia rowerów na haku. Konstrukcja zdecydowanie odporniejsza. Stworzona, aby łatwo dźwignąć 130 kg wagi mojego motorka. Crossa przypinam do specjalnie przyspawanych zaczepów 3 pasami transportowymi i trzyma się jak mały kangur w torbie u mamy.

Amatorzy off-roadu wiedzą, że mimo przeróbek auto nie jest dostosowane do celowego pakowania się w kłopoty. Ze względu na dużą wagę, wielkość kół i stosunkowo małą moc Hilux nie przepada za terenami piaszczystymi czy głębokim błotem. Całkiem nieźle radzi sobie na wertepach i nierównych powierzchniach, ładnie jedzie po stromiznach i dobrze znosi przeprawy rzeczne. Staram się jednak w miarę możliwości wybierać dla niego drogi łatwiejsze. Tam gdzie Kamper nie może, tam Kawę pośle! W trudniejszym terenie zostawiam za sobą pojedynczy ślad. Kawasaki nie boi się niczego, a ja doświadczony na wielkiej krowie 1200 cc odkrywam walory małych motocykli.

Za mną pierwsze 2000 km i zestaw sprawdza się doskonale. Na mojej stronie internetowej okowoko.org możesz zobaczyć więcej zdjęć i filmów oraz poczytać o mojej wyprawie.

Howgh!

text: Szymon Stawski, fot: Archwium autora


Szymon (Stafa) Stawski o sobie: – Śmiało mogę, że jestem podróżnikiem, fotografem, a od niedawna także operatorem i reżyserem. Podczas półrocznego pobytu w fińskiej Laponii, jeszcze jako student uniwersytetu o profilu turystyczno – geograficznym, zaraziłem się podróżą i była to dla mnie choroba nieuleczalna. Podróż stała się czymś najważniejszym, moją największą życiową przygodą. Od ponad dziesięciu lat ciągle w trasie, planuję coraz to nowe wyprawy. Realizując wszystkie swoje ekspedycje, przekroczyłem 90 granic państw rozlokowanych na 6 kontynentach i jestem w drodze po resztę świata. W roku 2015 mój dorobek podróżniczy nagrodzono statuetką im. Tony’ego Halika na Festiwalu Podróżników w Bydgoszczy. Jako pomysłodawca i organizator wyprawy Cinemaya Panamericana, udało mi się zrealizować mój filmowy debiut „Pachamama”. Z wyprawy powstała także wystawa zdjęć, pokazująca życie współczesnych Indian. Podczas projektu, którego kanwą był Tony Halik, uświadomiłem sobie, że tak jak w jego życiu, tak i w moim, podróż może całą przestrzeń i właściwie nigdy się nie kończyć. Właśnie w ten sposób zrodziła się idea wieloletniej wyprawy dookoła globu lądem. Zostawiając za sobą wszystkie schematy, postanowiłem, dosłownie zostać obywatelem świata. Przekształciłem moje mieszkanie w domek na kółkach, przez okno którego co dzień rozciąga się inny widok – widok na mój ogródek, w którym właśnie dziś zaparkowałem. Jednym z moich największych marzeń jest odwiedzenie wszystkich państw świata. Motywacją do tego natomiast, nie jest wpis w księdze Guinnessa, lecz nieustająca chęć poznawania i dzielenia się doświadczeniami. Moją kolejną inicjatywą jest wyprawa dookoła świata lądem, która zawsze leżała gdzieś w sferze marzeń, a dziś dochodzi do skutku. Chcę pokonać Świat w 8 lat, przejechać przez wszystkie kontynenty i wychodząc poza normy i standardy porzucić życie stacjonarne. Moja inicjatywa jest czymś więcej niż tylko projektem. Mojej podróży nie ograniczają ramy czasowe, wytyczona na sztywno trasa czy niemodyfikowalne cele. Jest to podjęcie drogi, życia w drodze… Obranie właśnie takiego mobilnego sposobu na nie. Podczas mojej życiowej wędrówki stworzę cykl dokumentalny poświęcony starym kulturom, dzięki którym odkryłem jego nowy sens. Stawiając na mapie punkty w miejscach, w których żyją reprezentanci ostatnich „dzikich plemion”, stworzyłem kręgosłup wyprawy.

Seria dokumentalna „Oko w Oko” pokaże tradycje, wartości moralne i sposób na życie ostatnich bastionów autentyzmu. Chodzi o ludzi, których mądrość przekazywana była za pomocą słowa. Uwieczniona zostanie wiedza niesiona z pokolenia na pokolenie, dziś bezpowrotnie odchodząca wraz z ostatnimi potomkami tych plemion. Podczas mojej kilkuletniej wyprawy nie będę się śpieszyć a jednak chciałbym zdążyć pokazać jak najwięcej takich miejsc i stworzyć wizualną encyklopedię rdzennych mieszkańców naszej planety. Dla mnie, jako człowieka całe życie poszukującego nowych horyzontów, będzie to doskonała nauka, podczas której pogłębię swoją wiedzę, o spojrzenie „starszyzny naszego świata”. Podczas wszystkich moich podróży – czy to w Polsce czy na „końcu świata” – spotykam ludzi z pasją. Pozostawiają oni we mnie iskrę, motywującą do działania, którą postanowiłem przekazać dalej. Właśnie dlatego, cykl „Oko w Oko z Pasją” będzie poświęcony osobom o wielkiej determinacji. Skupię się w nim na ludziach, którzy mimo trudności i długiej drogi, nie poddali się i żyją realizując swoje marzenia. Postrzegam siebie jako jedną z takich osób i chciałbym poprzez odcinki, motywować wszystkich do samorealizacji i siać ziarno aktywnego stylu życia. W serii filmowej pokażę prawdziwych pasjonatów: alpinistów, muzyków, nurków, mnichów, zbieraczy i innych ekscentrycznych – można by nawet powiedzieć – szalonych, a jednak mocno stąpających po świecie osób. Będą to historie zwyczajnych ludzi, żyjących w niezwyczajny sposób. Jako, że zawsze zdążę się gdzieś spóźnić, pośpiech będzie ostatnią wytyczną mobilizującą mnie do działania. Mam zamiar przestać posługiwać się czwartym wymiarem, jakim jest czas. Fakt ten doskonale komponuje się z procesem powstawania filmu dokumentalnego, który w takich warunkach będzie rozwijał się w miejscu i momencie, którego dotyczy. W ten sposób bohaterowie będą mieli aktywny wpływ na treści w nim zawarte. Poprzez film będę komunikować się ze światem z którego pochodzę, mając w ten sposób wpływ (mam nadzieję), na formowanie go.

Moje filmy, a także inne treści edukacyjne, będę prezentować na wielkim ekranie mojego kina obwoźnego. Nie pójdzie w las doświadczenie zdobyte podczas projektu Cinemaya Panamericana. Ze wsparciem polskiego Ministerstwa Kultury podróżowałem ponad rok, aby Indian i Latynosów zapoznać z polską sztuką filmową. Pokonałem wtedy 60 tyś km, organizując kilkadziesiąt spotkań przed kinowym ekranem. Takie projekcje doskonale łączą się ze wszystkimi formami warsztatów, zabaw oraz innych event’ów interaktywnych. Moje kino nie będzie skupiać się jednak tylko wokół zabawy. Selektywnie dobrany materiał posłuży do edukacji lokalnych społeczności. Do poszerzania ich wiedzy na temat praw człowieka i niematerialnej wartości ziemi jako naszej matki.