Dwugłos o Great Escape Rally 2013 – opinie załóg Smoczycy i Rumburaka

GER zmienił organizatora, ale nie zmienił lokalizacji i terminu. Mroźna „wiosna” zafundowała zawodnikom prawdziwe arktyczny off-road. Prezentujemy relacje dwóch uczestników rajdu: Damiana Barona startującego Smoczycą i Jarka Andzrejewskiego z Rumburaka.
GER zmienił organizatora, ale nie zmienił lokalizacji i terminu. Mroźna „wiosna” zafundowała zawodnikom prawdziwe arktyczny off-road. Prezentujemy relacje dwóch uczestników rajdu: Damiana Barona startującego Smoczycą i Jarka Andzrejewskiego z Rumburaka.

Damian Baron – SMOCZYCA:

Zamiarem naszego startu w tegorocznej edycji Graet Escape Rally było sprawdzenie podzespołów samochodu oraz zapoznanie, a właściwie „dotarcie” się z nowym pilotem przed sezonem 2013. Taki trening nowej załogi po dwuletniej przerwie jest bardzo potrzebny w uzyskaniu pewności siebie , zaufania do sprzętu i odpowiedniego zgrania . Ale w arktycznych warunkach nie był jednak zwykły trening...

Z kilku powodów:
zimno - kilkunastostopniowy mróz, zmarznięci sędziowie, zamarznięte pieczątki sędziowskie i długopisy, przez które praktycznie nie dało się policzyć wszystkich zaliczonych C.P.
mokro - połamane kry lodowe kryły pod sobą wodne pułapki, a samochód oblany momentalnie zamarzał, ograniczając widoczność
ślisko – drogi posypane śniegiem rozjeżdżone i wyślizgane samochodami nie dawały czasem żadnej przyczepności
twardo - podłoże żagańskie to przeważnie miękki piasek, ale nie na tym rajdzie – wszystko zmarznięte, dziury i koleiny sprawiały, że pojazdy nie dają się równo i prosto prowadzić.

Poprzez zimowe warunki utrudniające dojazd z Bielska-Białej do Żagania nie zdążyliśmy na prolog, więc do nocnego odcinka startowaliśmy z ostatniego miejsca. Przed samym startem zastanawialiśmy się, jak będzie w takich warunkach wyglądał nasz OS.

I niewiele się pomyliśmy – po pierwszych 500 metrach samochód wyglądał jak wielki sopel brudnego lodu. Praktycznie zerowa widoczność na boki utrudniała pokonywanie ostrzejszych skrętów i wyprzedzania innych pojazdów. Pierwszy odcinek przejechaliśmy bez błędów i ku naszemu zdziwieniu mieliśmy najlepszy czas. Jednak drugi nie był już taki szczęśliwy – pogubiliśmy się w lesie i straciliśmy przeszło godzinę czasu, zanim w ciemnościach odnaleźliśmy właściwą trasę. Praktycznie ukończenie rajdu na dobrym miejscu było już niemożliwe. I chociaż nie byliśmy jedyną załogą, która tak samo jak my szukała trasy (kilkanaście załóg miała te same problemy), nie było to dla nas żadnym pocieszeniem.

W sobotę postanowiliśmy się nie poddawać i walczyć do końca. Pocieszaliśmy się również, że trzy odcinki, 150 km trasy pozwoli nam jeszcze lepiej poznać nowe zawieszenie i samych siebie. Znowu parę pomyłek nawigacyjnych, ale kto ich nie miał... Jeden odcinek wygrany, dwa trochę wolniejsze od najlepszego – w sumie drugi czas dnia – niby dobrze, ale o dobrym miejscu na koniec nie mieliśmy co myśleć.

DSC_0200Tegoroczny rajd przejął inny organizator i może poprzez złą zimową pogodę właśnie (tak sobie to tłumaczę) podejmował decyzje niezrozumiałe dla uczestników, tworząc niepotrzebne niezadowolenie. Odwołanie wszystkich nocnych CP, bo pieczątki zamarzły, lub niebranie pod uwagę tzw. „Stopów” , których było kilkanaście na każdym odcinku, powodowało, że załogi, które nie zatrzymywały się, miały automatycznie krótszy czas odcinka i nie miały doliczanego czasu karnego, na który organizator przy porannej odprawie szczególnie zwracał uwagę.

Na moje pytanie dlaczego nie liczył wszystkiego tak jak zapowiadał, odpowiedział, że nie policzył stopów, ponieważ trzem załogom system namierzania nie rejestrował trasy. A może te załogi specjalnie odłączyły urządzenia, żeby np. nie robić stopów, albo co gorsze skracać trasę? Na to pytanie nie dostałem odpowiedzi – zostałem po prostu „olany”...

Więc na niedzielny odcinek stawiliśmy się trochę zniesmaczeni. Robić te stopy dzisiaj czy nie? – takie zadawaliśmy sobie pytanie – i nie tylko my. Inne załogi również. Przecież i tak ich nie będą liczyć... A może będą – i co wtedy? Dobra – robimy i tak nie wygramy rajdu, może chociaż dzisiejszy odcinek.

Wystartowaliśmy, szło nam bardzo dobrze, bez błędów, wyprzedziliśmy większość załóg, została nam tylko jedna - czerwona Navara. Jak ją zauważyłem na horyzoncie kilometr przed metą, to zamiast racjonalnie myśleć, postanowiłem ją dogonić za wszelką cenę. Niestety na jednej bardzo śliskiej prostce mając za dużą prędkość przestrzeliliśmy skrzyżowanie. Zresztą Navara również, podobnie jak i wiele innych załóg.

Wiedząc ze nie zdążymy i przejedziemy skręt, staraliśmy jakoś zmieścić się między drzewami a Navarą, wpadliśmy jednak w poślizg, mijając się z Navarą, zahaczyliśmy o jedno drzewo, uderzając w drugie. Ten odcinek do tego momentu był dla nas najszybszy, ale ostatni kilometr kosztował nas 40 min. zanim się pozbieraliśmy, reanimując Smoczycę bez połowy przodu, z urwanym amortyzatorem i wahaczami. Powiązaną taśmami w eskorcie Patrola Piotra Białkowskiego dojechaliśmy do mety. Za pomoc dziękuję – gdyby nie Piotr, który nas wyciągnął i udzielił pomocy stracilibyśmy jeszcze więcej czasu.

Mój błąd – czasem prędkość powoduje, że zamiast najszybszy bywasz najwolniejszy...

Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej z pogodą, naszą pechową jazdą, ale również organizacją .
text: Damian Baron / Extrem4x4


ger61Jarek Andrzejewski - RUMBURAK

Początek sezonu 2013 jest dosyć hardcorowy. Zima nie odpuszcza nawet na chwilę wiośnie, wszystko skute lodem i bardzo śliskie. Nam sezon zaczyna się sympatycznie. Auta zbudowane, jest czas na delikatne;) zimowe treningi i różne udoskonalenia, które w ich trakcie wymyślamy. W lutym znamy już z grubsza terminarz startów, dojdą tylko jeszcze rajdy lokalne (w promieniu 100-150 km), które traktujemy treningowo, choć podczas nich też nie odpuszczamy, szczególnie jak pojawiają się mocne załogi.

Pierwszą poważną imprezą w naszym kalendarzu jest Great Escape Rally, przed którym treningowo jedziemy VIII Rekreację. Niestety po bardzo dobrej i szybkiej jeździe, kiedy skompletowaliśmy już najtrudniejsze przeprawy, tracimy ładowanie. Pierwsza myśl: pasek alternatora, czyli spokojnie, bo mamy. Niestety diagnoza się nie potwierdza, straciliśmy całe nasze tuningowe kółko - jak się później okazało - w wyniku stanięcia nowych łożysk wirnika i kompletnej destrukcji alternatora. Jest to nauczka, wiemy, że nawet Rumburak może dostać nokdaun. Brakuje nam gdzieś godziny prądu, co na takich krótkich imprezach oznacza koniec rywalizacji i samotny postój gdzieś w polach w tzw. czarnej dupie;) Oddajemy więc zwycięstwo w klasie hardcore zmocie na mostach unimoga i UTV-owi.

Pomni nauczki robimy mocny przegląd przed GER, ponieważ nie wiemy, jak zimowe treningi odbiły się na Rumburaku. Kompletujemy klocki i powoli szykujemy się na wyjazd. Lista startowa ciągle się wydłuża, jesteśmy jednak ciekawi, ile załóg naprawdę nie wymięknie i stanie na starcie w tej wiosennej aurze. Prognozy oscylujące w okolicach -10 st. C. (w dzień cieplej, w nocy dużo zimniej) każą się poważnie zastanowić nad kilkoma rzeczami. Ponieważ startujemy w klasie OPEN, takiej bardziej przeprawowej, zastanawia nas głębokość przepraw i ilość/grubość kry (która podczas Rekreacji pogięła nam parę istotnych elementów). Rezygnujemy z pomysłu przyczepy campingowej na rzecz hotelu, przez co zmniejszamy też ilość części i przydasiek, które mamy zabrać. Plan jest taki, że nie możemy się zepsuć, bo nie ma warunków na grube naprawy.

Pamiętając poprzednią edycję, kiedy przyjechaliśmy w dniu startu i pamiętając nasze późniejsze zmęczenie, lecimy dzień wcześniej, żeby spokojnie i bez amoku zalogować się w bazie. W hotelu jak zwykle integracja kwitnie w pełni, my jednak jesteśmy późno, tradycyjny browar przed snem, ustalenie planów na jutro i spać.

Piątek
W bazie jest już przedstartowy amok, dużo ekip się krząta, charakterystyczny nastrój przedrajdowy. Logujemy się, robimy badania techniczne i czekamy na odprawę przed prologiem. W międzyczasie przeglądamy roadbook, wszędzie w opisach słowo HOPY i czasami ciekawy opis ZABAWA. Hopy rozumiemy, zabawę odbieramy pozytywnie, w końcu jak zabawa to zabawa;) Czekając na prolog, ustalamy taktykę rajdu. Ja jadę prolog i dzienne odcinki (sobotę i niedzielę), Maciek leci nockę, która została podzielona na dwa oesy: pierwszy niecałe 50 km, drugi ok 30 km. Prolog krótki, ok. 4 km, ale bardzo śliski. Plan jest taki, żeby go nie wygrać (nie chcemy zakładać śladu w zaśnieżonym lesie), ale też nie wylądować za daleko, żeby nie stracić dużo czasu na wyprzedzanie. Generalnie zamierzamy jechać taktycznie, bo jest bardzo ślisko, a nie chcemy dzwona ani ogólnie, ani na początku sezonu. Oczywiście jest mi to ciężko wytłumaczyć Maćkowi (ksywka ADHD zobowiązuje), ale dostrzegam, że od ostatniego treningowego dachu zaczyna trochę rozumieć z tego, co mu czasami tłumaczę. Nawet zainwestowaliśmy razem w parę gadżetów firmy Sparco, żeby poprawić bhp w nowym sezonie.

ger111Zgodnie z tradycją (te są dwie: albo ja zaraz na początku dachuję/bokuję, albo Maciek gubi się od razu w roadbooku) dostaję na prologu szybko informację, że nie wiemy, gdzie jechać. Kilka szybkich słów rzuconych przez interkom, których na całe szczęście nikt inny nie słyszy;), restartuje mi pilota i ogarniamy trasę. Ślisko, każdy zakręt bokiem. Wyprzedzamy załogę Gelendy, która wystartowała minutę przed nami, więc powinno być dobrze. Zjeżdżamy do bazy, spokojnie czekamy na wyniki. Jest spokój. W stosunku do zeszłego roku jest dobry sprzęt, dobrze przygotowany (wszystko działa - też nowa tradycja:)), są chłopaki z naszego serwisu, więc nie ma wymówek - trzeba powalczyć. Tłumaczę Maćkowi, że w tych warunkach musimy jechać spokojnie, żeby nie rozbić sprzętu. Nie do końca wierzę, że rozumie, cóż nocka pokaże...

Wynik prologu idealny, 2. pozycja zaraz za chłopakami z Tomcata. Szykujemy się więc do nocki. Robi się coraz zimniej i to mnie martwi. Nie zabrałem woderów i biegam po Żaganiu, szukając kaloszków. Bezskutecznie, myśl o nocnym spacerze z liną na przeprawie wodnej przy -13/15 stopniach powoduje, że zakładam za małe kalosze Maćka i piankę, która na szczęście zabrałem. Generalnie ubieramy się ciepło, bo zmarznięci jesteśmy już po prologu.

Nocka. Maciek zaczyna standardowo, daje w palnik, Rumburak stoi w miejscu i kręci kołami. Potem na pełnym bucie w pas taktyczny, gdzie po każdej kałuży tracimy widoczność. Niestety nie zrozumiał moich tłumaczeń, więc muszę je jeszcze raz powtórzyć przez interkom wraz z kilkoma wzmacniaczami przekazu. Powoli dostrzega jednak sam, że wychlapując setki litrów wody z lodem na przednią szybę nie jedziemy wcale szybciej. Problem adrenaliny przedstartowej jednak ciągle tu występuje i amok jest trudny do ogarnięcia. Trochę jak pitbull a to nie zawsze popłaca. Wraz z upływem kilometrów zaczynamy równo jechać bez większych problemów. Doganiamy chłopaków z Tomcata, Maciek trochę się niebezpiecznie podpala. Wyprzedzamy, ich potem przestrzeliwujemy zakręt (hamulce zamarzły po kałużach) i chłopaki wyprzedzają nas. Takie tam przepychanki na trasie. Trochę lecimy za Tomcatem, który jedzie dobrym tempem. Docieramy do kratek z napisem ZABAWA i wiemy już, że oznaczają przeprawę. Bogu dzięki robimy wszystko na kołach, bardziej boimy się sporych odłamów kry, które mogą zniszczyć nam Rumburaka. Z ciekawostek (poza niedziałającymi/zamarzniętymi hamulcami) stwierdzamy absolutny brak pracy zawieszenia, jedziemy jak wozem drabiniastym, ciągle "na twardo" dobijając. Jednak analizę tego zjawiska odkładamy na przerwę między oesami. Oes robimy w przyzwoitym czasie, nie ryzykując zbytnio, jadąc równo i bez większych baboli nawigacyjnych.

Przysługuje nam 30 minut przerwy między oesami. Stwierdzamy jednak, że nie ma sensu nawet gasić auta, bo nie wiemy czy ono ponownie wystartuje, lepiej niech wszystko chodzi na tym mrozie (-13 stopni). Rumburak wygląda jak potwór z bajki dla niegrzecznych dzieci. Cały jest pokryty 3-4 centymetrową warstwą błota i lodu, zawias jest skuty jego grubą warstwą, amory i bumpstopy pracują tylko po 2-3 centymetry, czyli tyle ile sobie same wykuły. Szybka leśna toaleta, przełożony roadbook i na start. Im szybciej skończymy, tym szybciej wylądujemy w ciepłym hotelu, jest więc motywacja.

gernocRuszamy, ciągle bez hebli i zawieszenia, żeby było łatwiej zaraz na początku oesu wpadamy lewą stroną w niewidoczne rozlewisko i kra rozszczelnia nam lewe przednie koło. Szybka wymiana zdań i jedziemy prawie cały oes na kapciu, z wielką wiarą w naszego mocno niemarkowego Stauna. Przyjąłem założenie, że zmiana koła w takich warunkach (odkucie z lodu śrub, pasy trzymające zapas, które były już jak ze stalowych płaskowników, nie mówiąc o mechanizmach zapięć) zajmie bardzo dużo czasu i warto zaryzykować. Maciek daje więc ognia, jadąc ze standardowymi prędkościami, jednak z niestandardową trakcją. Drugi oes jest pełen waypointów, które generalnie ogarniamy bez problemów, jednak jeden fragment roadbooka wprowadza w błąd wielu zawodników i my też robimy ok. 10 km bez sensu zanim skoryguję pomyłkę. Jestem bardzo zły na siebie.

Dojeżdżamy do mety chwilę po północy. Artur i Kuba rozłożyli już namiot i czekają na naszą bestyjkę. W ruch idą młotki, żeby odkuć auto z lodu (myślę, że lekko 200 kg przywieźliśmy ze sobą) i chłopaki zaczynają nocną epopeję, żeby przywrócić Rumburaka do 100% sprawności. Zajmie im to czas do 5 rano, oczywiście nie wzięliśmy żadnych nagrzewnic, bo nikt o tym nie pomyślał. Rumburak pracuje wewnątrz namiotu, ogrzewając choć trochę atmosferę wokół siebie. Widząc, że samo odpięcie liny zajmuje prawie 15 minut (syntetyk zamienił się w stalową rurę) bardzo się cieszę, że nie było mi pisane ciągać liny na przeprawach. Jak się rano okazało, pomimo nieużywania hamulców straciliśmy całe klocki hamulcowe i wystąpiło kilka innych związanych z temperaturami niespodzianek. Lekko nie jest. Jedziemy z Maćkiem do hotelu, jednak zanim ogarniemy roadbook na sobotą dochodzi trzecia i idziemy spać.

Sobota
Pobudka o 7 rano, potem śniadanie, tankowanie Rumburaka i lecimy na bazę. Nie znamy wyników z nocki, więc nie wiemy, kiedy będziemy startować. Nie jestem optymistą, pamiętając o tych bzdurnych 10 km. Okazuje się jednak, że mamy trzeci czas z małą różnicą do pierwszego i drugiego, więc jesteśmy w grze:). Nie mogę jednak przeboleć nocnej straty i podczas odprawy sprawdzam nasze czasy z karty drogowej z wywieszonymi wynikami. Okazuje się, że system komputerowy dołożył nam ponad 40 minut. Idziemy to zgłosić. Ponieważ pomyłek było więcej, lista pierwotna znika i dalej nic nie wiemy. W bazie widzimy Tomcata, który przyszarżował gdzieś w nocy i wywalił dzwona. Szkoda chłopaków, dobrze jechali jednak to jest taki sport a warunki słabe. Grunt, że ludzie cali, sprzęt się naprawi.

Dzisiaj mamy ok 150 km oesów. Wyszło słońce, jest cieplej (jakieś -6), martwi mnie tylko, że nie mamy już zapasu. Chłopaki z serwisu odsypiają nocną walkę w hotelu. Potem mają zrobić koło, na drugi z trzech oesów powinno być. W końcu startujemy drudzy, za zupełnie inną załogą niż wynikało z pierwotnej listy. Czyli dobrze. Ruszamy, moc w takich warunkach połączona z Simexem raczej przeszkadza niż pomaga, auto strasznie tańczy, ciężko przyśpieszyć. Jadę równo, Maciek po standardowej zamocie na początku, gdy zgubiliśmy pierwsze skrzyżowanie i wyprzedziła nas Gela, ogarnął się i nawiguje bardzo dobrze. Odrabiamy stratę i stopniowo zwiększamy prędkość.

ger31Bardzo dbam o gumy pamiętając o braku zapasu. Przeprawy są trudnawe, ale dla Rumburaka na trakcji. Często jedziemy za szybko poruszającymi się załogami, gdyż nie chcemy ryzykować wyprzedzania na pokrytych śniegiem poboczach. Przede wszystkim taktyka. W pewnym momencie dojeżdżamy do przeprawy, gdzie stoi wtopiony parch, a obok inna zmota, z która się ścigaliśmy, próbuje go objechać. Maciek odradza mi ryzykowanie jazdy przez jej zamarznięty środek, gdyż nie wiemy, jaką głębokość znajdziemy pod lodem. Ja się boję o zdjęcie opony. Jednak nie słucham jego rad, pomny doświadczeń z zimowych jazd zapinam blokady i delikatnie wjeżdżam na lód, który się pod nami momentalnie łamie. Dajemy ognia, jest odcinka, spiętrzamy przed sobą krę, która nas po chwili zatrzymuje. Sprawdzam, jest trakcja do tyłu, cofamy, przód, ogień, odcinka, niszczymy zator i wypadamy z przeprawy. Ryzyko się opłaciło, tu na pewno dużo zyskaliśmy.

Bez większych przygód kończymy pierwszy oes. W pitstopie są już chłopaki, czyszczą szyby, odkuwają zawias, montują naprawiony zapas i wracamy na start. Na drugim oesie trochę zwiększamy tempo, gdyż słońce z oponami dokuwa się do gleby. Chwilami pojawia się trakcja. Niestety Maciek ma dłuższą chwilę dekoncentracji i gubimy się mocniej na trasie. Zrobiło się trochę nerwowo w kabinie. Martwi mnie nasz zamot, gdyż wydaje mi się, że trasa prosta nawigacyjnie i wiele załóg jedzie dobrym tempem, a my trochę rzeźbimy. Oczywiście, żeby nie było łatwiej, jak już odnaleźliśmy trasę, to straciliśmy widoczność. Po zbyt szybkim przejechaniu dużej kałuży woda, która spadła na Rumburaka, zamarzła momentalnie i bardzo długo nadmuch i wycieraczki nie radziły sobie z lodem na przedniej szybie. Nie ma jednak stawania, w pasach nie mogę się za bardzo wychylić, więc jedziemy na oślep patrząc przez boczny otwór na koleinę drogi. Mamy nadzieję,że nic nas nie zaskoczy:) Po 2-3 minutach pojawiają się pierwsze prześwity i zaczyna być lepiej.

Trzeci oes jadę już na lekkim wkurwie, starając się odrobić stratę z drugiego. Maciek zaczyna mnie hamować. Wracamy z minorowymi minami z odcinka. Chłopaki ogarniają auto, bo jest co robić, my lecimy im po michę i potem do hotelu. Zalegamy w pokoju, czekając na chłopaków. Gadając z Francem przez telefon o wyprawie na Syberię, przeglądam sobie w necie wyniki z dnia. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu widzę, że jesteśmy pierwsi i do tego wypracowaliśmy dobrą przewagę nad innymi załogami. Po dwóch etapach mamy ponad 40 minut przewagi nad kolejną załogą i ok. 2h nad trzecią w generalce.
Dzwonię do chłopaków z serwisu, żeby poprawić im humory. Jest bardzo dobrze, gdy przed chwilą jeszcze zastanawiałem się, czy mamy w ogóle szansę na pudło. Teraz już wiem, że w niedzielę tylko jazda taktycznym taśtasiem, oglądamy przyrodę i słuchamy śpiewu ptaków. Niedzielny odcinek ma ok. 20 km i nie ma szansy stracić takiej przewagi. Tylko rozbicie/awaria auta może nas wykluczyć i tylko na to musimy uważać. Mój plan nie podoba się Maćkowi, ale musi to przeżyć, jutro ja prowadzę i zamierzam pojechać jak niemiecki emeryt;).

DSC_0069Niedziela
Wstajemy wcześnie trochę nabuzowani sytuacją, sprawdzam w necie, czy nie zmieniły się wyniki i nie musimy np. gonić stawki, ale wszystko jest ok. Po śniadaniu wychodzę z Arturem na dwór sprawdzić, jak Rumburak odpali. Mam obawy, bo w nocy  było -17, a w rozruszniku pewnie pełno gnoju. Oczywiście jest problem i rozrusznik tylko cyka, zaczyna się robić nerwowo. Jednak po paru impulsach wielkim śrubokrętem odżywa i grzejemy maszynę. Będzie tak chodzić do wjazdu na lawetę po niedzielnym odcinku. Niedzielna trasa jest wspólna dla Open i Cross Country, tylko jakieś rozlewiska robimy oddzielnie. Jedziemy zgodnie z założeniem, mocno turystycznie. Nic nie może się wygiąć ani zepsuć. Wyprzedzają nas na pełnym bucie trzy załogi CC, po chwili jedną doganiamy, bo od nadmiaru prędkości zwalili nawigację, ale szybko się ogarniają i znikają w lesie.

Maciek co chwila mnie męczy, żebym przycisnął. Jednak na moje proste pytanie "po co", nie ma żadnej odpowiedzi, więc każę mu podziwiać przyrodę i się wyluzować. Trasa niedzielna jest najbardziej śliska, gdyż słońce z soboty i -17 z nocy zrobiły megalodowisko na poligonie. Podczas tego odcinka zauważamy, że tylko my stajemy na skrzyżowaniach oznaczonych w roadbooku STOP, a inne załogi mają to generalnie w poważaniu. Dziwi mnie to bardzo, gdyż na odprawie słyszałem, że mogę dostać za jeden przejechany stop 2h kary. Tutaj ORG nie popisał się konsekwencją, my jednak stosujemy się do ustaleń.

Tuż przed metą spotykamy dwie pozostałe załogi, które nas myknęły na trasie. Jedna, Smoczyca siedzi na drzewie, a chłopaki z Patrola Bewa Racing starają się ich ogarnąć w kierunku mety. Do dobrego wyniku/mety zabrakło im ok. 400m. Jak to się mówi – życie.

Spacerowo dojeżdżamy do lawety, ładujemy Rumburaka i jedziemy do hotelu się wymeldować. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, okazuje się, że mamy najlepszy czas w naszej klasie, widocznie wszyscy pojechali też taktycznie, albo sam już nie wiem dlaczego.

Czekamy jeszcze na mrozie do ogłoszenia wyników, zabieramy pucharki i lecimy do domu odpocząć. Jesteśmy wszyscy bardzo zadowoleni. Rok temu jadąc pojarką, czuliśmy, że się da powalczyć, jednak brakowało nam sprzętu (jedna wspólna klasa dla wszystkich w 2012). Pojarka była bardzo dzielna, ale teraz przyszedł Rumburak i pozamiatał;). Rumburak trafił do zasłużonego SPA w naszym serwisie, a my szykujemy się do kolejnych wyzwań, bo jeszcze dużo musimy się nauczyć, żeby powalczyć z najlepszymi, ale jesteśmy w tym konsekwentni:). Generalnie sezon rozpoczęty.
text: Jarek Andrzejewski – DZIEWIĄTKA / Walterteam.pl

fot. Extrem4x4/pl. Walterteam.pl