Krzysztof Hołowczyc specjalnie dla Terenowo.pl: Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym

Tuż przed startem rajdu Dakar 2016 rozmawiamy z Krzysztofem Hołowczycem (3. w edycji 2015) o tym, co czuje po odejściu z rajdów cross-country, w kim upatruje swego następcę, kto według niego jest faworytem edycji 2016 i... co zamierza robić w dwóch pierwszych tygodniach stycznia.

Arek Kwiecień: - Zwykle o tej porze odpoczywał Pan w ciepłych krajach, ładując akumulatory przed startem w Dakarze. A co robi Pan w tym roku?
Krzysztof Hołowczyc: - Po 10 latach startów w Dakarze to bardzo dziwne uczucie, że nie trzeba się przygotowywać, stresować, szykować na samolot. Tym bardziej że właśnie pożegnałem mojego mechanika Pawła, który jedzie na Dakar, by obsługiwać Hirvonena. Mój zespół w zasadzie pozostał w tym samym składzie z tą tylko różnicą, że Krzysztofa Hołowczyca zastąpił Mikko Hirvonen. Będę trzymał za niego kciuki - jedzie moim samochodem, obsługują go moi mechanicy. Jestem wciąż emocjonalnie związany z drużyną i chłopakami. Cieszę się, że chociaż w ten sposób będę razem z nimi. Bo jest mi ciężko - przyznaję się bez bicia. Poczucie, że nie jestem na Dakarze, jest... dziwne. Tym bardziej że odbyłem pełny cykl przygotowawczy i w zasadzie jestem zarówno fizycznie, jak i mentalnie gotowy do startu. Gdybym dziś dostałem telefon, że jest wolne auto, wystarczy, abym wziął kombinezon i mógłbym jechać! (śmiech) Ale to nie takie proste.

 CH14935- Co spowodowało, że postanowił Pan wycofać się z cross-country?
- Do podjęcia tej decyzji dojrzewałem już od lat. Stan mojego kręgosłupa z każdą edycją Dakaru bardzo się pogarszał. Nieustannie narażałem go na powielające się kontuzje. A obiecałem kiedyś rodzinie, że do domu będę jednak wracał cały. Ustaliliśmy więc ze Svenem Quandtem, że nadszedł już koniec. Sven poszedł mi na rękę, bo kontrakt obowiązywał do końca roku. W zasadzie powinienem cały czas pracować dla X-Raid podczas testów, zwykle wykonywałem sporo jazd w Maroko. Sven sugerował również, abym wziął sobie urlop na 2 lata, odpoczął i wrócił, bo miejsce na mnie czeka. To miłe, ale nie można co chwilę zmieniać zdania. Trzeba być konsekwentnym, aczkolwiek - przyznaję - nie jest mi łatwo. Cieszę się, że mimo wszystko wyszedłem z rajdów terenowych bez większego szwanku. Moja postura niestety średnio pasuje do ciężkich zawodów cross-country. Jestem za wysoki, łatwo mnie połamać...

- Mimo to startował Pan z powodzeniem przez 10 lat, osiągając po drodze mnóstwo sukcesów. Czy jest choć minimalna szansa, że kiedyś jeszcze zobaczymy Pana w terenie?
- No tak, przetrwałem 10 lat, ale trzeba mieć świadomość, ze Dakar zmienił się i dziś wymaga od zawodników nieustającej jazdy na 100 procent. Skończyły się czasy, gdy liczyła się taktyka, mądrość, gdy Dakar był "przygodą". Teraz, by walczyć o dobry rezultat, trzeba nieustannie cisnąć na pełnej prędkości, nie zważając na dziury. Śmieję się, że każdy Dakarowiec z czołówki zalicza w trakcie rajdu co najmniej dwa pełne nokauty, przy których na moment traci nawet świadomość. Uderzenie auta w przeszkodę przy prędkości 50-60 km/h, nagłe zatrzymanie się dla normalnego człowieka oznacza ciężki wypadek, a my musimy się natychmiast pozbierać i jechać dalej. Na szczęście nasze auta są już tak wytrzymałe, że są w stanie temu podołać. Moja decyzja o zakończeniu kariery w cross-country była przemyślana. Pocieszające jest to, że odszedłem w dobrym momencie, wygrywając Baja Poland, w którym startowała cała czołówka włącznie z Nasserem. Na mecie gratulował mi prędkości (jechałem najnowszą, a zarazem najszybszą testówką MINI) i nie mógł uwierzyć, że odchodzę. Zacytowałem mu wówczas słowa popularnej w Polsce piosenki o tym, że ze sceny należy zejść niepokonanym. Była to trudna decyzja, ale pociesza mnie fakt, że teraz zajmuję się rallycrossem, który wygląda na dyscyplinę mniej obciążającą organizm (choć i to się zmienia). Obiecuję jednak, że choć raz do roku pojawię się na Baja Poland autem wypożyczonym do Svena lub Jean-Marc’a. Głównie po to, by spotkać się z kibicami, poczuć atmosferę i frajdę z jazdy, trochę pościgać się, a może nawet "zrobić" jakiś wynik, choć oczywiście wsiadając raz do roku do terenówki, bez testów, nie będzie już łatwo. Ale jest szansa, że na podium jeszcze się załapię.

MCH49005 1008x671- Jak więc zamierza Pan spędzić pierwsze tygodnie stycznia?
- Prawdopodobnie będzie to terapia szokowa. Nadchodzi mróz i liczę na zamarznięcie jezior - jeśli nie w Polsce, to przynajmniej u naszych sąsiadów, albo w Finlandii np. w okolicach warsztatu Makkinena. Myślimy o wynajęciu icetracka i tygodniowym treningu na śniegu i lodzie, by "złapać" prędkość. Oczywiście cały czas będę śledził wydarzenia na Dakarze, ponieważ uczestniczą w nim moi dobrzy przyjaciele: Sven, Jean-Marc, wielu znajomych zawodników i mechanicy, z którymi się koleguję.

- Czego spodziewa się Pan po tej edycji? Krótszej, szybszej i wygląda na to, że zarazem nieco łatwiejszej?
- Na pewno będzie interesująco, duże znaczenie będzie miała prędkość. Na trasie nie ma Atacamy, wyzwaniem będzie tylko Fiambala, co powoduje, że Dakar 2016 będzie mocno "WuRCowy", a to oznacza zupełnie inny rajd. Najmocniejsze zespoły szykują ciekawą strategię. Piekielnie ważny będzie... 12-kilometrowy prolog, który być może o wszystkim zadecyduje. Przez kolejne 3 dni zawodnicy będą jechać "w pociągu". Kto zagapi się na prologu i wpadnie pomiędzy wolniejsze załogi, temu trudno będzie je w dużym kurzu wyprzedzić. A wtedy czołowa piątka - siódemka będzie już daleko z przodu. Widzę tu szansę dla ekip chcących uciec Peugeotom, które pofruną w drugiej połowie rajdu, gdy trasa stanie się nieco trudniejsza. Uważam więc, że najmocniejsi zawodnicy na prologu zaprezentują 100 procent możliwości. Muszą koniecznie załapać się do czołówki i nie odpuszczać. Moja rada, to trzymać się blisko liderów (niech inni czyszczą drogę), obserwować, a w odpowiednim momencie doskoczyć jak wilk do ofiary!   

- Kto według Pana jest faworytem rajdu?
- Zdecydowanie - jeśli nic nieoczekiwanego nie wydarzy mu się po drodze - Nasser Al-Attiyah, który jest zawodnikiem bardzo szybkim, mądrym i ambitnym. Po cichu liczę także na mojego następcę - Mikko Hirvonena, który choć startuje po raz pierwszy, wykonał w tym roku ogromną pracę, pokonując w terenie kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, czyli zaliczył trzyletni program. Wbrew pozorom jest mocno "rozjeżdżony", choć wszyscy widzą w nim nowicjusza. Jest bardzo szybki i jeśli gdzieś nie zakopie się, na pewno będzie wysoko. Nie można zapomnieć o Nani Romie, który ostatnio jeździł niewiele, ale na pewno chce udowodnić, że jest dobry. MINI to dopracowane auto, nie potrzebuje upgrade’ów i wielkich inwestycji. Trwa w oczekiwaniu na godnego rywala i być może już w tym roku taki się znajdzie. Zawsze mieliśmy dużą przewagę w miejscach, gdzie panował "bałagan" - w piachu i na bezdrożach. Ale ta dominacja dobiega już chyba końca - nie będzie mu łatwo.

20150117AU1 026- Oczy wszystkich skierowane są na zespół Peugeota, który aż lśni od gwiazd...
- Skompletowali bardzo mocny skład, ale ich samochód to wielka niewiadoma. Wiele zależy od silnika, na który postawili. Dieslowi Jaguara daleko do BMW, wyciśnięto z niego wszystkie soki. Nieprzypadkowo to właśnie awaria silnika wykluczyła Sainza z Rajdu Maroka. Faworytem w ich zespole jest Peterhansel, który zimno kalkuluje, potrafi wykorzystać 100% możliwości sprzętu, którym jedzie. Sainz jest piekielnie szybki, ale często przekracza granice. Jedzie szybciej niż pozwala na to sprzęt. To świetny zawodnik, bardzo go szanuję, ma znakomitą technikę, ale od kilku Dakarów kończy tak samo - w helikopterze medycznym. Podobny problem jest z Loebem, który chyba nie wyczuwa jeszcze granic możliwości terenówki - myślę, że podczas rajdu będzie dotykał dachem ziemi. Despres jak na razie nic wielkiego nie pokazał.

- W cieniu (jak zwykle) chowa się zespół Toyoty, który ma w swej talii bardzo mocne karty.
- Oni mogą wiele zdziałać, tym bardziej że w tym roku Hilux’y będą szybsze od MINI ze względu na większą o milimetr zwężkę. W ciągu tego roku Toyota wykonała ogrom pracy i ma szansę sprawić niespodziankę. Jak zawsze trzeba liczyć się z De Villiersem, który jeśli złapie wiatr w żagle, może wygrać. Niestety gdy coś mu nie idzie, czasem siada mu "psycha". Warto obserwować młodego Poultera, który na prologu ma szansę uplasować się nawet w pierwszej trójce. Jest również Al-Rajhi, który imponuje szybkością i swobodą, a także Ten Brinke, którego zaliczam do grona "naturalnych" kierowców.

- Czy ktoś jeszcze ma szansę, by dołączyć do walki o zwycięstwo? Na przykład Robby Gordon?
- Raczej w to nie wierzę. Dużo mówi, jest typem showmana, choć jednocześnie jest ciekawym, szybkim zawodnikiem, który... kończy zwykle tak samo. Niestety brakuje mu niemieckiej mentalności, by zacząć ścigać się na poważnie. Podam przykład - przed startem w ubiegłym roku pokazał mi swoje auto: śliczne, wypieszczone, z kabiną w skórze, która nawet nie przypominała rajdówki. Ja na to: "Wszystko fajnie Robby, ale bez kierownicy daleko nie zajedziesz!""O Kurczę! Gdzie jest kierownica??" - dzwoni, szuka; skończyło się na tym, że na rampę wyjechał, a nawet ją przeskoczył, kierując za pomocą... klucza francuskiego. Niestety tak wygląda u nich organizacja. Amerykanie są fajni, weseli, ale auto bez kierownicy? Słabo to wygląda.

- A gdzie widzi Pan miejsce polskich zawodników?
- W grupie pościgowej, która będzie jechać tuż za ścisłą czołówką. Marek i Jarek dysponują topową Toyotą na niezależnym zawieszeniu, są równi, doświadczeni i zawsze prą do przodu. Jeśli Marek "złapie" szybkość, możemy oczekiwać fajnego wyniku. Adaś ma świetne auto, dobrego, emanującego spokojem pilota, reprezentuje najlepszy zespół na świecie, posiada już duże doświadczenie rajdowe. Czas powiedzieć słowo "sprawdzam". Według mnie Adaś może dobijać się do czołowej piątki, a TOP10 jest jego naturalnym celem. Kuba debiutuje, ale moim zdaniem, jeśli nie "narozrabia" po drodze, może okazać się najszybszy z naszych chłopaków. Mirek z Maćkiem Martonem pojadą równo, ale raczej bez fajerwerków. Beneditkas, którego pilotuje Sebastian Rozwadowski, jest bardzo szybki, jednak nie posiada zbyt nowoczesnego auta. Przez ostatnie 2 miesiące powtarzałem Sebastianowi, że musi zapanować nad atmosferą w kabinie, wprowadzić spokój, a wtedy jest szansa, że zabłysną. Trzymajmy kciuki za naszych! Im lepiej pojadą, tym głośniej będzie o Polsce, z czego wszyscy powinniśmy się cieszyć.

(Rozmawiał: Arek Kwiecień)