Podejście do jazdy w terenie. Zaproszenie do dyskusji

Każdy, kto w jakikolwiek sposób zetknął się z offroadem w Polsce, wie, jaki to ciężki temat. Nie mówię tu o cenach sprzętu, przeróbek itd., bo w tej materii jak w każdej dziedzinie tak krawiec kraje jak mu materii staje, jednemu wystarczy zwykły seryjny samochód za parę tysięcy, inny na samo zawieszenie wyda kilkanaście. Temat jest ciężki, bo - jak wiemy - „uprawianie” offroadu ociera się naszym kraju w sposób częsty o łamanie prawa.

Jak jest? W przewodniku 4x4 pewnego poczytnego pisma na wstępie możemy przeczytać, że właściciele wielu samochodów, również pseudoterenowych nie zjeżdżają z asfaltu, bo w Polsce nie ma żadnych przygotowanych legalnych tras do uprawiania takiego typu aktywności. I jest to oczywista prawda. Nasz system prawny nakłada na kierowców w zasadzie obowiązek poruszania się pojazdem tylko po drogach publicznych, czyli niezależnie od ich stanu jednak drogach. Dla niektórych niestety (w tym dla mnie) dla niektórych na szczęście (głównie mieszkańców) liczba dróg gruntowych w naszym kraju spada. Utwardza się istniejące, gdzie indziej buduje się nowe, wyłączając przy tym te stare z ruchu itp. Nie ma w tym nic dziwnego, zarządca drogi odpowiada za jej stan, więc skoro uważa, że droga jest publiczna to powinna być przejezdna dla zwykłych samochodów – a jak wiemy wiąże się to z kosztami jej utrzymania.

Następnym dla większości pasjonatów głównym problemem jest art. 29 Ustawy o Lasach, który w swojej nieprecyzyjności pozawala nadgorliwym leśnikom na często dowolne definiowanie pojęcia las, jest też podstawą do zasłaniania się przy jakichkolwiek próbach rozmowy z nimi. Co więcej, istniejąca (jak w każdej grupie) część „ekstremalna” najchętniej zamknęłaby lasy w ogóle na stałe, dla wszystkich poza nimi, co pozwoliłoby im cieszyć się niezmąconym poczuciem obcowania z puszczą.

Jura_IMG_0385Co więc pozostaje? Dla ludzi mojego pokroju, dla których zjazd z asfaltu (bo offroad” to za dużo powiedziane) to po prostu aktywna forma spędzania czasu z rodziną i pewien rodzaj turystyki, a którzy nie dysponują jakimiś wielkimi środkami na uczestnictwo w płatnych imprezach a tym bardziej „wyprawach” zostaje niewiele. Można powiedzieć: nic. Z powodów opisanych powyżej trudno znaleźć gdziekolwiek w sieci opisy legalnych tras turystycznych, a ewentualne roadbooki czy waypointy do nawigacji to już abstrakcja. Wielu „wtajemniczonych” posiada co prawda takie materiały, ale nie udostępnia ich publicznie. Nie ma się im co dziwić, bo osobiście znam przykłady że trasy z wydanych przewodników 4x4 (czyli całych dwóch o których wiem) nagle po ich wydaniu stawały się w niektórych miejscach nielegalne, prywatne etc. Gdzie nam do podejścia z innych krajów, gdzie ludzie tworzą całe publiczne biblioteki takich tras, dostępne dla każdego. Gdzie nam do np. amerykańskich parków narodowych, gdzie wydaje się całe broszury z trasami, pisząc która trasa jest w jakim stopniu trudności, która lepsza dla quada, która wystarczająca dla SUVa itd.

Czym jest to spowodowane? Wbrew pozorom nie uważam, że główną przyczyną jest podejście ekooszołomów patrolujących każdy skrawek zieleni lub wesołej gawiedzi czującej dreszczyk tylko w momencie utopienia auta po klamki w bagnie i wyrywaniu syfa kinetykiem połączonym z wystraszeniem całego otoczenia hałasem i smrodem jaki jest z tym związany (co obiektywnie biorąc może być wspaniałym uczuciem nawet dla tych co myślą, że tak nie jest). Uważam, że główną przyczyną jest brak wykształconej w Polsce szeroko rozumianej kultury technicznej, której jednym z głównych dziedzin jest kultura motoryzacyjna. I chodzi mi raczej o porównanie do kultury cywilizacyjnej nie pozdrawiania się na drodze, choć to ostatnie też jest efektem pierwszego. W Polsce nie mieliśmy szans na taki rozwój bo to co zaczynało się rozwijać przed wojną zostało zniszczone po niej a samochód do dziś to często symbol statusu społecznego do którego większość nie ma żadnego szacunku. Porównajcie nasz kraj nawet z edukacją w tym zakresie w Anglii (nawet dziecinne bajki jak lokomotywa Tomek czy wyścigówka Rajdek) czy Auta z USA. Chociaż to dziecinne programy, dziecko podświadomie uczy się szacunku do maszyn oraz edukowania do czego mogą służyć. A u nas? Wykształcona u nas „kultura pieszego” daje efekty nawet dziś co widać po polskim stylu jazdy i parkowania.

Co można zrobić? Można i to wiele. Całe szczęście offroad nie ma jeszcze takiego oddźwięku społecznego jak np. motocykliści i nie są przeciwko niemu prowadzone akcje typu „prędkość zabija”. Z drugiej strony bardzo mało jest akcji uświadamiających ogółowi, że gro „offroadowców” to ludzie odpowiedzialni, myślący i życzliwi innym. Są co prawda lokalne akcje z okazji WŚP czy dnia dziecka, ale ogólnego w jakiś (najlepiej nieformalny) sposób skoordynowanego podejścia brakuje. Zasady tread lightly nie są u nas promowane, edukacja w tym zakresie leży, ludzie poza jakimiś (najczęściej hermetycznie zamkniętymi) zaangażowanymi grupami nawet nie wiedzą, że „offroaderzy” często np. sprzątają tereny po których jeżdżą. Akcje takie zamiast być promowane w prasie czy na portalach internetowych (ogólnych, nie branżowych), są najczęściej omawiane we własnym gronie.

GLK_IMG_1501Z podejściem np. leśników tez można dyskutować. Przecież wielu z nich to tacy sami pasjonaci terenówek. Jeżdżąc po moich ukochanych Kaszubach w tym roku, zauważyłem, że są nadleśnictwa, które potrafią wytyczyć drogi udostępnione do ruchu kołowego i przy tym oznakowywać te odnogi, które już dostępne nie są. I wiecie co? Teren wokół takiej drogi był bardziej czysty i pozbawiony śmieci niż teren parku krajobrazowego w mojej okolicy. Nikt nie stara się pokazać, że offroaderzy często sami są swoistymi społecznymi „strażnikami przyrody”, potrafią wypłoszyć kłusownika, zauważyć pożar, czy zlokalizować (i czasami nawet zlikwidować) dzikie wysypiska śmieci w lesie.

Nic nie stoi na przeszkodzie, aby z udostępnionych już dróg zrobić swego rodzaju trasy turystyczne, gdzie po drodze byłyby dla chętnych przygotowane jakieś przeszkody czy inne atrakcje. Oznakowaniem czy utrzymaniem takich miejsc zajęliby się sami zainteresowani, jeżeli potrafią to robić myśliwi, to czemu nie inni.

Każda grupa zainteresowań najlepiej czuje się w swoim gronie. Ale też każda zamknięta i niedostępna z czasem podlega społecznemu ostracyzmowi – to zwykłe socjologiczne zjawisko. Tylko czy z czasem nie doprowadzi do końca niczym w „Znikającym punkcie”? Wtedy pozostanie już chyba tylko Rumunia i Ukraina. Wystarczy zacząć rozmawiać, tylko kto zacznie?

text: Misiogdy, fot. AK

Od redakcji: Jako współautor wspomnianego w poście Misiogdy przewodnika 4x4 również miałem podobne odczucia. Istnieje w Polsce wiele miejsc i dróg, gdzie można uprawiać off-road legalnie (np. Pustynia Siedlecka), tylko... mało kto o nich wie. Rzadko się również zdarza, aby nieutwardzone ścieżki w lesie mające oficjalny status dróg gminnych czy powiatowych były odpowiednio oznakowane, pozwalając na legalną jazdę w terenie bez narażania się na gniew i mandat leśnika. A szkoda, bo przyniosłoby to korzyść wszystkim - off-roaderom, którzy wiedzieliby, gdzie jeździć, i miłośnikom przyrody, którym nikt nie niszczyłby zieleni. Wówczas przynależność do jednej z tych grup społecznych wcale nie oznaczałaby konieczność wykluczenia z grupy drugiej.
AK