Wydrukuj tę stronę

Croatia Trophy 2009 - wspomnień czar

maj 04, 2009
Od wielu lat majową tradycją polskich off-roaderów były starty w rajdzie Croatia Trophy. Magnesem przyciągającym Polaków na Bałkany były ekstremalnie trudne trasy, międzynarodowa stawka wyśmienitych zawodników, wspaniała, dzika przyroda i niemal bezludne tereny, a przede wszystkim – niepowtarzalna atmosfera panująca w obozie. Tegoroczna edycja rajdu miały wszystkie te zalety i ponownie okazała się szczęśliwa dla Polaków.

Zwycięstwa odnoszone dotąd na Croatii Trophy stanowią chlubę polskiego off-roadu. W roku 2006 rajd w klasie samochodów wygrali Darek Luberda i Szymek Polak; trzykrotnie w klasie quadów triumfował również Jacek Bujański (za każdym razem w duecie z innym partnerem). W roku 2007 liderami aż do ostatniego etapu byli Zbigniew Popielarczyk i Maciej Tarnowski, ale kontrowersyjna decyzja sędziów pozbawiła ich – wydawałoby się – pewnego już zwycięstwa. Polacy na znak protestu wycofali się z rajdu. W 2008 roku rajd odbył się bez naszych reprezentantów.

Z czasem do kraju zaczęły jednak docierać sygnały, że „Croatia” zmieniła się. Wyłącznymi organizatorami rajdu zostali Chorwaci (wcześniej pomagali im Austriacy i Niemcy), na rajd znów zaczęły przyjeżdżać najsilniejsze załogi z całej Europy. Na liście startowej edycji 2009 znów więc w znacznej liczbie pojawili się Polacy – ostateczne jednak na rajd wybrało się naszych dwóch kierowców quadów: Jarek Witas i Jarosław Malkus (oraz wysłannik TERENOWO.PLCool). Do kraju nasi zawodnicy wrócili zachwyceni, na dodatek z nagrodami za zwycięstwo w klasie ATV.

- To był już mój czwarty występ na „Chorwacji” i – jak dla mnie – był zdecydowanie najlepszy – mówi Jarek Witas. – Pod względem organizacyjnym rajd był bez zarzutu, nie było żadnych zgrzytów, narzekań na roadbooki. Był super – przyjechało mnóstwo zawodników najprzeróżniejszych narodowości (nawet Izraelczycy!). Trasy jak zawsze dostarczyły nam mnóstwo emocji...

Rajd wystartował 1 maja i trwał przez następny tydzień. Nowością w jego organizacji był stacjonarny obóz, z którego zawodnicy nie ruszali się przez cały okres trwania imprezy. W poprzednich latach po 2-3 dniach rajdowcy z reguły zmieniali miejsce biwaku, co było zresztą dodatkową atrakcją – zwłaszcza dla serwisantów. Na tegoroczną miejscówkę w Starym Selo trudno było jednak narzekać – była to złożona z kilku domostw i jednego sklepu wioska położona z dala od cywilizacji. W pierwszych dniach rajdu solidnie padało, a temperatura nocą zmuszała zawodników do wkładania ubrań i czapek przed noclegiem w śpiworach. Później wypogodziło się i druga połowa rajdu odbyła się już pod lazurowym niebem.

- Trasy jak zawsze były bardzo różnorodne – ocenia Jarek Witas. Jazda w chorwackich górach to pokonywanie stromizn, walka na trawersach, przeprawy przez brody rzek, „winching” w błocie, a także zmagania nocne. Tradycyjnie w połowie rajdu odbył się Trophy Day, w czasie którego załogi łączyły się w teamy dla sprawdzenia, czy potrafią „grać” zespołowo. Nowością był etap wyścigowy – 12 okrążeń trudnego toru z przerwą na zmianę koła: z przodu na tył i z tyłu na przód.

Było naprawdę ciężko: z 40 załóg, które wystartowały w prologu, ostatni etap rajdu ukończyło kilkanaście. Do końca trwała zacięta rywalizacja o zwycięstwo. Po przedostatnim etapie różnice czasu trzech pierwszych załóg były zaledwie kilkuminutowe. Ostatecznie w rajdzie zwyciężyła belgijska załoga Toyoty Land Cruiser: Marc Eyckens – Jo Raemen, która o włos wyprzedziła ubiegłorocznych zwycięzców – niemiecką parę Thomas Shuker – Jasmin Moll. Na ostatnim etapie było bardzo nerwowo, a załogi walczyły zderzak w zderzak.

W klasie ATV bezproblemowe zwycięstwo odniósł nasz duet Jarosławów. – Nasi niemieccy rywale po kilku dniach jazdy byli bliscy wycofania się, ponieważ jeden z kierowców połamał sobie żebra (co ciekawe – już w obozie...) – mówi Jarek Witas. – W drodze wyjątku zastąpił go inny kierowca (Fritz Becker, którego Toyota uległa awarii – przyp. AK). Żadnego z etapów Niemcy nie byli jednak w stanie ukończyć.

Polacy walczyli więc z czasem i porównywali siły z załogami samochodowymi. Kłopoty omijały ich aż do przedostatniego dnia. Wtedy to na prostej drodze Jarek Witas koziołkował swoją Hondą. – No cóż, troszkę się zagapiłem... – mówi. W quadzie urwał się górny wahacz, ale z pomocą zaprzyjaźnionych Niemców udało się go przyspawać i Polacy mogli wystartować w finałowym etapie.

- Bardzo się cieszę, że wróciłem na „Croatię” i jestem pewien, że będę chciał wystartować tam po raz piąty – mówi Jarek Witas. – To chyba najlepsza okazja w roku, by się wyjeździć. Nigdzie w Polsce nie ma tak pięknych i rozległych terenów. Szkoda że w tym roku z Polski przyjechało tylko nas dwóch. Mam nadzieję, że w przyszłym roku znowu obóz będzie pełen Polaków.

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro