Croatia Trophy 2011 – dobre rady dla „Duhaników” od Darka Luberdy i „Zibiego”

Croatia Trophy – rajd legenda. Obserwując te zawody po raz pierwszy w 2002 roku (do domu wróciłem autostopem:), zostałem ich wiernym fanem, który wielokrotnie z ich powodu powracał jeszcze na Bałkany. Dzikość chorwackich gór, niezwykła atmosfera panująca w rozbitym „na dziko” obozie, gwar języków z całej Europy, który można było usłyszeć w kantynie, dźwięk pracujących przez całą noc agregatów i spawarek… I „extrasy” w postaci meczu Ligi Mistrzów, oglądanego w środowy wieczór przez tłum zawodników na miniaturowym telewizorku, oraz codziennych ablucji w piekielnie zimnej wodzie z beczkowozu… Tego się nie zapomina.

Przez wiele lat na Chorwację przyjeżdżali polscy zawodnicy, którzy z roku na rok awansowali w rankingu faworytów. By wreszcie w 2006 roku zwyciężyć – dokonali tego Darek Luberda i Szymek Polak, na których wówczas nie było mocnych w całej Europie. Rok później niestety pomiędzy polskimi zawodnikami a organizatorami rajdu zazgrzytało i w efekcie w kolejnych latach na „Croatię” jeździli wyłącznie nasi quadowcy. Po latach przerwy w tym roku na Bałkany powraca wreszcie polska załoga off-roadowa. Marcin Łukaszewski i Magda Duhanik w swym ekstremalnie napiętym sezonie postanowili rzucić wyzwanie Reszcie Europy. O rady dla nich spytaliśmy zawodników, którzy Croatię Trophy znają już od podszewki.

- Croatia Trophy to bez wątpienia najlepszy rajd, w jakim startowałem – mówi Darek Luberda, triumfator edycji 2006. - Głównie ze względu na klimat, na Chorwację, na położenie… Na możliwość obozowania „na dziko” – w namiotach czy kempingach, przy ognisku, a nie w wygodnych hotelach. A także ze względu na długość trwania rywalizacji – aż 7 dni. To nie chwilowe „wypady” w teren, na krótkie oesy, ale zwykle całe dni spędzone na walce z lesie. Jest to niesamowity test sprawności sprzętu i umiejętności załogi. To nie rajd dwudniowy, który czasem się „udaje”, a czasem nie. Tu w trakcie 7 dni wychodzą wszystkie niedoskonałości. Aby osiągnąć sukces, nie może zawieść ani człowiek, ani maszyna. Rywalizacja na Chorwacji w dużym stopniu uzależniona jest od pogody. Gdy jest słońce, rajd nie jest bardzo trudny, ale wystarczy, że popada deszcz i od razu zaczyna być ekstremalnie. Kilka razy już się o tym przekonałem. Tak się składa, że właśnie jestem na krótkim urlopie na Chorwacji, tak więc być może wpadnę na chwilę na rajd, by przyglądnąć się rywalizacji…

Nieco gorsze wspomnienia z występu w Croatii ma Zbigniew Popielarczyk, który w 2007 roku był o włos od wygranej: - Dobrą radą dla naszych zawodników jest, by nie zadzierać z organizatorami oraz innymi uczestnikami rajdu. Trzeba być ostrożnym, bo walka bywa brutalna i nie zawsze sportowa. Niestety sam się o tym przekonałem. Rywale są zdeterminowani i zdolni do różnych posunięć, by zwyciężyć. Czasem nie ma to nic wspólnego z etyką off-roadu. Polem do nadużyć jest według mnie regulamin, który nie jest zbyt precyzyjny, przez co niektórzy naginają go pod siebie. Podkreślam, że mówię o zawodach z 2007 roku – być może coś w tej kwestii już się zmieniło. Przykład? Na trasie, która nie jest dokładnie oznaczona czy otaśmowana, zdarzają się korki spowodowane przez inne załogi. Próby ich ominięcia nawet dużo trudniejszym, bardziej ryzykownym wariantem są piętnowane przez słabszych zawodników stojących w kolejce, którzy zgłaszają protesty. Z drugiej strony miałem taką sytuację, że jechałem dnem wąwozu, który został zablokowany przez zepsute auto. Podwinchowaliśmy się pod górę, przejechaliśmy drogą dwa metry nad nim i z powrotem zjechaliśmy na trasę, która była piekielnie trudna, wymagała dużej pracy z wyciągarką. Inni rywale poszli w nasze ślady, tyle że po wjechaniu na dróżkę… nie zamierzali już wracać na dno wąwozu… Ale oni kar już nie otrzymali! Nie chcę jednak na Croatię wyłącznie narzekać. Mimo wszystko wspominam ją niezwykle miło. Głównie z powodu atmosfery panującej w obozie. Kilka dni spędzonych na dziko, w malowniczym, dzikim terenie – to było coś niesamowitego. Rajd ma międzynarodową obsadę, gromadzi załogi z całej Europy, więc szkoda było, że w ostatnich latach brakowało na starcie Polaków. Dobrze, że w tym roku będziemy mieć reprezentantów; fajnie byłoby, aby o nas przypomnieli. Trzymam za nich kciuki!

Marcin i Magda w piątek rozpoczęli zmagania, wygrywając w cuglach prolog. Trasa była krótka, miała kilometr, ale wielu ekipom sprawiała trudności. Zawodnicy startowali trójkami i w czasie pierwszych kilkuset metrów rozstrzygali, kto pierwszy zbliży się do przeszkody. To dawało dużą szansę na uzyskanie dobrego czasu. - Na starcie miałem małe opóźnienie i trzeba było to szybko nadrobić - mówi Marcin Łukaszewski. - Udało się wyprzedzić rywali i do próby dojechałem pierwszy. Tam było mnóstwo kibiców czekających na spektakularny przejazd. Dobrze, że wcześniej organizator umożliwił zapoznanie z trasą, bo wtedy wymyśliłem tor jazdy. Zapiąłem blokady, wcisnąłem w gaz, starałem się pojechać tak, jak wcześniej założyłem i zadowolić publikę. Udało się i poszło bardzo sprawnie. Później miałem okazję obserwować moich rywali i muszę przyznać, że jest kilku groźnych konkurentów. Przed nami jeszcze dużo przygód, piłka jest w grze.

Trzymamy kciuki za polską załogę. Oby o Polakach znów było głośno w całej Europie.

Text: Arek Kwiecień, fot. Arek Kwiecień / Sigma Pro, Paweł Rosłoń