Ekstrem nad ekstremy - Croatia Trophy 2003

Aby wygrać Croatię Trophy 2003 – najdłuższy i zarazem najtrudniejszy z ekstremalnych rajdów przeprawowych organizowanych w Europie – trzeba nie tylko posiadać świetnie przygotowany samochód wyposażony w wyciągarki, błotne opony terenowe, blokady dyferencjałów i – najlepiej – potężny silnik, ale również profesjonalny serwis i mechaników, ciężarówkę części zamiennych, ogromne doświadczenie w prowadzeniu i pilotowaniu auta, a przede wszystkim – dużo odwagi i odrobinę szczęścia. Wymogi te najlepiej spełniła niemiecka załoga Henrik Straßer – Michael Kürbs startująca lilową Toyotą KZJ 73.

Dzika Chorwacja
Rozegrany następnego dnia etap pierwszy rajdu tradycyjnie rozpoczął się od startu wspólnego – wszystkie auta posłusznie ustawiły się w jednym szeregu, po czym, na znak sędziego, puściły się szaleńczą galopadą w dół porośniętego trawą wąwozu. Trzeba było uważać, bowiem gdzieniegdzie drogę autom zastępowały ruiny opuszczonych domów oraz zabudowań gospodarczych, które są charakterystyczne dla dobrze pamiętającego niedawną wojnę domową tego regionu Chorwacji. Na trasie rajdu nierzadko można było spotkać wymarłe wioski, zapomniane cmentarze, a nawet pola minowe. Groza, jaką budziły, była w nieznacznym stopniu neutralizowana przez bezchmurne niebo i palące słońce, które niemal przez cały rajd nieustannie towarzyszyły uczestnikom rajdu.  

Najtrudniejszą przeszkodą, z jaką przyszło walczyć zawodnikom na pierwszym etapie, była długa, bagnista łąka, w której samochody zapadały się aż po błotniki. Był to prawdziwy sprawdzian wyciągarek, które walczyły bez wytchnienia, aby wyciągnąć z opresji unieruchomione maszyny. Bardzo dobrze radziły sobie obie polskie załogi, do momentu aż w połowie etapu pech w postaci urwanego drążka kierowniczego dopadł Wranglera Bromy i Muchy. W efekcie nasi zawodnicy zmuszeni byli wycofać się z etapu (podobnie jak trzynaście innych aut), za co otrzymali taryfę, czyli karę czasową. Wojciech Polowiec i Paweł Przybyłowski tego dnia zajęli natomiast wysokie, dziesiąte miejsce.

Niedzielne wyścigi
Etap drugi, chyba dlatego że był rozgrywany w niedzielę, okazał się nieco łatwiejszy, a przede wszystkim krótszy. Przeszkód było jednak sporo, choć faktycznie część trasy poprowadzona została po drogach szutrowych, które od samochodów wymagały przede wszystkim dużej mocy silników. Sporo problemów przysporzyła wszystkim długa wspinaczka przy pomocy wyciągarek po śliskim leśnym zboczu. Na koniec dnia w rajdowym obozie słychać było szemranie niezadowolonych zawodników, pomstujących na błędy w roadbooku oraz faworyzowanie niektórych załóg. Na trasie pobłądził między innymi żółty Wrangler Polowca i Przybyłowskiego, którzy zajęli dopiero 22. miejsce. Nauczony smutnymi zdarzeniami dnia poprzedniego rozważnie i bez ryzyka pojechali Broma z Muchą, docierając na metę na 31. pozycji.   

Na trzech kołach
Kolejnego dnia zawodnicy musieli pokonać ponad stukilometrową trasę - był to najdłuższy i bodaj najtrudniejszy etap tegorocznego rajdu. Już na jego początku samochody musiały wykazać się, trawersując leśne, bardzo strome zbocze. Drogą do sukcesu było asekurowanie się na taśmach i linach wyciągarek, które piloci sukcesywnie przepinali od drzewa do drzewa.
Dalsze kilometry stały pod znakiem wymagających przepraw: błotnych i rzecznych. Panująca od wielu dni w Chorwacji piękna pogoda sprawiła, że błota było jakby nieco mniej, a brzegi rzek, na które wspinali się zawodnicy, charakteryzowały się dobrą przyczepnością dla opon ich samochodów. – Gdyby spadł deszcz, do tej pory jeszcze bylibyśmy na trasie – powiedział wieczorem jeden z zawodników.
Pech i tym razem znowu nie ominął załogi Broma – Mucha. W ich samochodzie odpadło... koło - tuż po tym, jak zatrzymali samochód, szukając trasy opisanej w roadbooku. Jeszcze minutę wcześniej pędzili z prędkością ponad 100 km/h po szutrówce, zupełnie nie przeczuwając awarii. Zdarzenie to niestety znowu zaowocowało taryfą dla „naszych”, praktycznie eliminując ich z walki o wysokie miejsca w rankingu. Druga z polskich załóg na mecie również nie wyglądała na szczęśliwą. Polowiec i Przybyłowski narzekali na pojawiające się znowu błędy w roadbooku, co spowodowało, iż zajęli tego dnia dopiero 18. miejsce.

Polski dzień
Na czwartym etapie szczęście wreszcie uśmiechnęło się do Polaków, którzy zajęli na nim trzecią (Polowiec – Przybyłowski) i jedenastą (Broma – Mucha) pozycję. Tym razem zawodnikom zaoszczędzono trudnych przepraw, które wymagałyby użycia wyciągarki, aplikując im w zamian morderczy przejazd po trasie naszpikowanej skalnymi głazami. – Jeep trzeszczał w szwach – mówił na mecie szczęśliwy Wojciech Polowiec. – Przeżyliśmy ogromną „trzęsawkę”, a samochód prawdziwe tortury. Musimy teraz wszystko posprawdzać i podokręcać obluzowane elementy.
Dzięki zajęciu miejsca na podium Polakom udało się wskoczyć do pierwszej dziesiątki. Używając żargonu piłkarskiego, można by stwierdzić, że była to „bramka do szatni” – na następny dzień zaplanowano bowiem Trophy Day, którego rozrywkowy charakter przypominał terenowy piknik.

Zabawy grupowe

Na Trophy Day rywalizacja odbywała się w grupach złożonych z pięciu zawodników, które do wykonania miały sześć zadań polegających między innymi na uniesieniu w powietrze przy pomocy lin wyciągarek jednego z pojazdów, pokonaniu głębokiego i zdradliwego bagienka, przejeździe szybkościowym odcinka stu metrów, a nawet zbudowaniu z lin wyciągarek mostu, po którym przejść musiał jeden z pilotów. Oczywiście najwięcej szans na zwycięstwo dawano grupie złożonej z zawodników zajmujących pięć pierwszych miejsc w klasyfikacji generalnej rajdu, ale to nie oni okazali się jednak najlepsi. Wygrała grupa druga, w skład której wchodził między innymi żółty Jeep Wojciecha Polowca i jego pilota!

Kompas to rzecz ważna
Siedemdziesięciokilometrowy etap szósty gruntownemu egzaminowi poddał umiejętności pilotów, którzy przez ponad połowę trasy musieli prowadzić samochód, kierując się na podany w roadbooku azymut. Zawodnicy znowu przeżyli ogromne emocje, wyruszając na trasę ze startu wspólnego, ale niekoniecznie ci, którzy byli najszybsi, okazali się tym razem najlepsi. Już na pierwszych kilometrach czyhały na nich błotne pułapki, które, jeżeli nie zostały w porę zauważone, potrafiły unieruchomić auto na długie minuty. Dalej trasa poprowadzona była przez olśniewające pięknością górskie zbocza, które – znowu z racji zalegających na trasie głazów – po raz kolejny na tym rajdzie sprawdziły wytrzymałość samochodowych zawieszeń. Tego dnia roadbook znowu zostawiał sporo do życzenia – do ewidentnego błędu w oznaczeniu odległości oficjalnie przyznali się nawet organizatorzy. Polowiec i Przybyłowski zmarnotrawili niestety sporo czasu, szukając trasy i w efekcie przyjechali na metę dopiero na 21. pozycji. Trzy miejsca niżej uplasował się Broma i Mucha.

Ostateczna rozgrywka
Ponad dwudziestokilometrowa trasa ostatniego etapu nie mogła wiele zmienić w klasyfikacji generalnej rajdu, tym bardziej że znowu należało pokonać pokryte głazami, górskie zbocze. Najlepszym zajęło to niecałe dwie godziny i nie zmusiło do uruchomienia wyciągarki. Dramat przeżyła holenderska załoga Suzuki Samurai, która z powodu awarii zawieszenia musiała wycofać się z trasy, wypadając poza pierwszą dziesiątkę klasyfikacji końcowej rajdu. Na jej nieszczęściu skorzystał Wojciech Polowiec z Pawłem Przybyłowskim, którzy – po bardzo dobrej jeździe - awansowali na dziewiąte miejsce. Na 32. pozycji uplasowali się ostatecznie, jadący bardzo rozważnie i przede wszystkim dla własnej przyjemności, Grzegorz Broma z Robertem Muchą. Dla Polaków nastał Nowy Rok – oczekiwania na kolejną Croatię Trophy.

text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro


Artykuł opublikowany w czasopiśmie "Giełda Samochodowa" .