King of Portugal 2013 – kurz i kości

Kto interesuje się ekstremalnym off-roadem, ten musiał słyszeć o amerykańskich zawodach King o the Hammers. Na Terenowo.pl kilkakrotnie relacjonowaliśmy już zmagania chłopaków (i dziewczyn) za oceanem będących połączeniem rockcrawlingu z rajdem baja. Na Youtubie znajdziecie niezliczoną ilość filmów z tych zawodów. Rozgrywany hen za oceanem KOH wydaje się nieosiągalny, ale to tylko pozory. Zawody przywędrowały już bowiem do Europy – najpierw do Walii, a potem do Portugalii.
Kto interesuje się ekstremalnym off-roadem, ten musiał słyszeć o amerykańskich zawodach King o the Hammers. Na Terenowo.pl kilkakrotnie relacjonowaliśmy już zmagania chłopaków (i dziewczyn) za oceanem będących połączeniem rockcrawlingu z rajdem baja. Na Youtubie znajdziecie niezliczoną ilość filmów z tych zawodów. Rozgrywany hen za oceanem KOH wydaje się nieosiągalny, ale to tylko pozory. Zawody przywędrowały już bowiem do Europy – najpierw do Walii, a potem do Portugalii.

Wypadki potoczyły się szybko. W listopadzie 2012, targach SEMA w Las Vegas, spotkało się kilku zakręconych na punkcie off-roadu facetów, by porozmawiać o ich europejskiej edycji, a już niecały rok później ponad 30 kierowców stanęło na starcie King of Portugal, który odbył się w ostani weekend. Nawet Dave Cole, szef KOH, był zdumiony, że tak szybko słowo stało się ciałem. Był również pod wrażeniem gościnności Portugalczyków, którzy bez oporu zgodzili się na przeprowadzenie zawodów na prywatnych terenach.   

Prolog rozegrany został w kopalni bazaltu, pełnej „naturalnych” przeszkód, jak wypełnione wodą  rowy, stromizny, poszarpane głazy. Gdy maszyny ruszyły do walki, arenę ich zmagań spowił kurz, który nie ułatwiał jazdy. Krótka, ale bardzo trudna technicznie trasa wyłoniła bohaterów i przegranych. Początkowo liderem by Anglik Chris Abel, który prolog pokonał w czasie 3 min.43 sek., tracąc około 15 sekund na cofaniu w jednej z dziur z wodą, którą zaatakował zbyt szeroko. - Najważniejsze, to być szybkim, ale nie za szybkim – mówił później samokrytycznie. Pod jego słowami na pewno mógłby podpisać się Amerykanin Levi Shirley, który specjalnie na europejskie zawody sprowadził ze Stanów swego 700-konnego potwora klasy Ultra4. Jego zbyt zamaszysta jazda spowodowała pęknięcie drążka kierowniczego i faworyt zjechał na pobocze.

Wówczas do głosu doszli miejscowi. Portugalczyk Emanuel Costa w swym buggy z logo Chevroleta  wykręcił czas o 40 sek. lepszy od Abela. Jego samochód niedługo po zawodach był widziany na przedmieściach miasta, gdzie stał opuszczony – załoga podobno opijała sukces w pobliskim barze...

Czwarte miejsce na prologu zajął Axel Burmann, który narzekał na ogromną ilość kurzu, co uniemożliwiało mu wyprzedzanie. Znacznie większe powody do narzekania na... siebie miał faworyt Starego Kontynentu, Anglik Jim Marsden, który za zerwanie taśmy ukarany został 10-minutową karą, co ulokowało go na odległym 26. miejscu.

Prolog był jednak tylko przygrywką. Główne zawody były już prawdziwą symfonią, skomponowaną z 22-kilometrowej, repetowanej pieciokrotnie pętli pełnej technicznych przeszkód, jazdy rokcrawlingowej i walki z wyciągarką.

Pod wrażeniem stopnia trudności zawodów był nawet Igor Bozikovic, szef Croatii Trophy, który z bliska obserwował zmagania uczestników KOP. Zaraz za startem, póki stawka jeszcze się nie rozciągnęła, na skalistych podjazdach tworzyły się korki, które co odważniejsi starali się objeżdżać bokiem, wybierając trudniejsze warianty trasy. Levy Shirley próbę wyprzedzenia maruderów przypłacił zniszczeniem reduktora, ale w końcu cel uświęca środki! Pech nie opuścił Jima Marsdena atakującego z dalszej pozycji, który w swoim Land Roverze urwał drążek reakcyjny, co niestety wyeliminowało go z walki.

Klasą samą dla siebie znów byli Portugalczycy: Emanuel Costa i Paulo Candeias, którzy finiszowali ponad pół godziny przed Shirleyem. Reszta zawodników odnotowała jeszcze większe straty spowodowane głównie awariami sprzętu.

Dwukrotny zwycięzca King of the Valleys, Axel Burmann, który miał spore nadzieje na portugalski sukces, tuż za startem uszkodził dźwignię zmiany biegów. Naprawa zajęła mu blisko godzinę; auto ruszyło z miejsca m.in. dzięki elementom pozyskanym z... pokładowej gaśnicy samochodowej. - Starałem się później nadrobić stracony czas - mówił. - Sekcje skalne były niesamowite, bardzo mi się podobały, ale portugalscy kierowcy byli poza naszym zasięgiem. W pewnym momencie mnie zdublowali. Pojechałem za nimi, ale za zakrętem już ich nie było!

Kolejny faworyt Chris Abel walczył na 3. pozycji, ale kurz i trawa, które zapchały chłodnicę spowodowały przegrzewanie się silnika i – chcąc nie chcąc – musiał zjechać na bok, by auto mogło ochłonąć. Na mecie zameldował się ponad 2,5 h za zwycięzcą, co i tak dało mu wysoką, 6. lokatę w „generalce”.

Portugalczycy, którzy na co dzień rywalizują również w krajowych mistrzostwach, stoczyli swój własny pojedynek. Górą był Emanuel Costa, ale Paulo Candeias deptał mu po piętach, choć dopiero niedawno przesiadł się do nowego buggy zbudowanego na bazie Suzuki Jimny. - Wszystko: waga, moc, balans i prowadzenie są inne niż w moim poprzednim aucie... - mówił. - Być może wybiorę się na King of the Hammers, bo chociaż Emanuel ma większe doświadczenie w Portugalii, to jednak w Ameryce my będziemy górą!    

Emanuel Costa bardzo poważnie potraktował swój udział w King of Portugal – stawką była wszakże kwalifikacja na zawody w Ameryce. - Dołożyliśmy wszelkich starań, wszystko sprawdziliśmy, ale zawody i tak nie do końca poszły po naszej myśli – narzekał. - Dziś dwa razy zmienialiśmy koło – zaraz za startem i niedaleko już mety, co spowodowało, że końcówka była nerwowa. Marzyłem od dawna o starcie w King of the Hammers; to wspaniałe, że zawody te zawitały w Portugalii, ale już nie mogę doczekać się przyszłorocznego KOH, w którym wezmę udział!  
AreK, fot. Robb Pritchard

King of Portugal 2013 – wyniki
1 Emanuel Costa PT   2:52:50
2 Paulo Candeias PT   3:01:25
3 Levi Shirley     USA 3:37:10
4 Rob Butler       UK   4:19:45
5 Rui Querido     PT   4:47:15
6 Chris Abel       UK   5:22:05