Wydrukuj tę stronę

Transgranica 2016 – czarny kot i 13 pieczątek

październik 04, 2016

Po dobrych dwóch latach przerwy w startach wysłaliśmy zgłoszenie na Transgranicę 2016. Rajd w obsadzie międzynarodowej, więc i my chcieliśmy się tam znaleźć i podejrzeć, jak jeżdżą goście z zagranicy.

Po dobrych dwóch latach przerwy w startach wysłaliśmy zgłoszenie na Transgranicę 2016. Rajd w obsadzie międzynarodowej, więc i my chcieliśmy się tam znaleźć i podejrzeć, jak jeżdżą goście z zagranicy.

Tym razem auto trafiło kilka miesięcy wcześniej na przegląd do MBoy serwis w Olsztynie. Zadanie dla mechaników było „proste” – samochód ma być w 100% sprawny mechanicznie. Na początek poszedł reduktor z PTO, którym zajął się Slavok. Stan przed remontem opłakany – luzy jak na sztucznej szczęce dziadka:) Reszta to już łożyska, paski, oleje.

W piątek rajd, ja od rana przebieram nóżkami z radości, Kuraś melduje się po auto dwie godziny przed czasem, gdy serwis sprawdza jeszcze nieszczelności. Mamy więc jeszcze czas na pizzę i lekki odpoczynek. W końcu auto odpala, prawie nic w nim nie stuka – musi być dobrze! Pakujemy na lawetę i kierunek Gołdap!

Dojeżdżamy na Plac Zwycięstwa, gdzie ma być ceremonia startu. Plac zawalony autami, dzieciaki wsiadają do samochodów i robią zdjęcia z rodzinami, a my jak zwykle – pech już na samym początku – POLICJA:) Stróż porządku stwierdza kategorycznie, że nasze auto nie wyjedzie z placu, ponieważ koła wystają poza obrys karoserii! W brzuchu mi się gotuje, Kurasiowi reszta włosów z głowy wylatuje – WTF??? Tyle kilometrów, wpisowe i wszystko na nic? Przecież koła wystają tylko o 2 centymetry, a błotniki powyginały się od starości... Na szczęście pojawia się inny Pan Policjant w mundurze i mówi, że według niego jest OK. Ufff, możemy więc szukać kwatery, bo oczywiście pojechaliśmy w ciemno... Nocleg znaleziony, więc szybkie przepakowanie i powrót na plac.

Nadal panuje małe zamieszanie, krążą plotki, że Policja stoi i będzie czekać na nieuprawnione do jazdy pojazdy. No cóż – co będzie, to będzie. W zamęcie nie słyszałem odprawy, podczas której podane zostały koordynaty na GPS. Ja nic nie zapisałem, więc szukam SOCHO, który dyktuje mi współrzędne. Ale... do mojego Garmina nie wchodzą! Coś się nie zgadza... Wreszcie okazuje się, że to koordynaty w formacie Google Maps. Hurraa!

O 20.00 oficjalny start. Tłum ludzi dookoła, muza tłucze tak, że nie słyszę Kurasia w kasku, załóg ponad 60 (przeważają Litwini). Na scenie znajomy głos: wielokrotny mistrz Polski i Europy z 1997 roku (z Hołkiem) – pan Maciek Wisławski!

Pierwszy Oes – 3 pieczątki – i lekki chaos na początku. To samo zadanie dla nas i dla wyczynu, jest więc trochę zamieszania, a oznaczenie trasy słabo widoczne. Jakoś omijamy rywali, jadąc po tasiemkach. Później okazuje się, że jechaliśmy... od tyłu??? Jedna pieczątka łatwa, ale dwie kolejne już dosyć dla nas trudne. Dałoby się je zrobić, ale dwa lata przerwy i wyczucia na trawersach brak. Nie chcemy popisywać się i strzelić rolki już na pierwszym odcinku:)

Ruszamy na kolejny Oes – na początku jakieś dołki, a później poważne podjazdy i ciasne zjazdy. Doganiamy załogę ładnie zrobionego Tomcata, podjeżdżamy pod górę (chyba już 3. pieczątka), ale zjazd masakra jak na nasze umiejętności. Pion w dół z wyciętym bokiem. Puszczamy załogę Tomcata – robią to na kołach bez asekuracji, zawodowo, choć na dole drzewo przeszkadza, ale jaki tam zawias w aucie;) A my starym sposobem, nauczonym kiedyś na Modrzewinie – taśma, drzewo i opuszczamy. Kuraś rusza, ja trzymam taśmę, auto stoi na jednym kole, reszta w powietrzu, pomału zjeżdżamy. Idzie powoli, ja już wiem, że taśmy zabraknie, ale akurat w tym miejscu, gdzie auto łapie trakcję i rusza o własnych siłach. Ufff. Następna pieczątka to nawrót na trawersie za drzewem. Odpuszczamy – chcemy pojeździć, a nie palnąć rolkę dla widowni;)

Wpadamy na Oesy Rzeka i Piła – tak to się chyba nazywa. Długo kręcę się i szukam pieczątek, ale jest decyzja, że wjeżdżamy. Typowy oes ze strumykiem poprzecinany rowami. Błotko po kolana. Robimy sprawnie pieczątki, czasami podpinając wyciągarkę. Dojeżdżamy do większej grupy aut, sami Litwini i grzecznie stajemy w kolejce. Zero przepychanek, spokojne załogi. Jakoś się dogadujemy i zostajemy wpuszczeni. Tylko my mamy mechanika, reszta z elektrykami albo bez – chyba to turystyk jedzie:) Czas się kończy – do 1.00 powinniśmy być na bazie. Ale nie możemy znaleźć wyjazdu, kręcimy się z innymi, a tu… SOCHO - w białej, dobrze widocznej w nocy terenówce z kilkoma załogami prowadzi nas do bazy. O 0:45 oddajmy kartę. Okazuje się, że nie musieliśmy zjeżdżać do 1.00, ale o 1.25, czyli 5 godzin od startu. No trudno. 13 pieczątek zrobione, auto działa – w sobotę musi być OK!



Rano pakujemy się z kwatery, bo nie ma już dla nas miejsc na kolejną noc i ruszamy na bazę, ale drogę przecina nam... czarny kot:) Piątek – 13 pieczątek, sobota rano – czarny kot. Czy czegoś powinniśmy się obawiać?:)

Na bazie znajduje się dla nas lokum, ale póki co myślimy o off-roadzie, a nie odpoczynku. Kilka minut po 10.00 ruszamy. Socho mówi, żeby jechać na Oes Gołdap, a my mówimy, że chcemy sobie pojeździć i wybieramy Oes Obszarniki, pierwszy w książce drogowej.

Pomykamy po genialnych szutrach, częściowo wykorzystywanych przez Rajd Polski (runda WRC). Na miejscu sędziowie i fotografowie. Dużo błota i wody, ale nie więcej niż do pasa. Stromy zjazd prosto w bagienko. Tu tylko wyciągarka, podłoże dość twarde, kilka przepięć i 3 pieczątki zrobione. Jeden wyjazd z błota na trawersik i znowu do wody. Podpinam auto do drzewa i łup… Drzewo ląduje na dachu Samuraia. Klatka jednak wytrzymuje i kończy się jedynie na strachu. Kuraś ładuje się na tył, zrzuca drzewo, ale gałąź uszkadza króciec od zbiorniczka wyrównawczego płynu chłodzenia:( Obecni na miejscu sędziowie organizują nam zapas, ale czas leci – godzina nie nasza. W końcu przyjeżdża, montujemy i atakujemy dwie pieczątki na bardzo długim i stromym podjeździe. Pierwsza zrobiona, ale na drugiej ze zbiorniczka już woda leje się pod ciśnieniem. Może to nadmiar plus skos? Robimy pieczątkę i opuszczamy się w dół. Płyn zapierdziela pod ciśnieniem – diagnoza – zły zbiorniczek, przywiezie Pan drugi – kolejna godzina stracona.

Przywozi, montujemy i to samo, płyn się gotuje. Zajeżdża TV, która chce coś nakręcić, więc z tak lejącym się płynem robimy przejazd do następnej pieczątki, po drodze ciągle dolewając wody i odpowietrzając układ. Różne telefony, różne teorie, różni świetni ludzie nam pomagają i dalej nic. Miejscowy twierdzi, że może termostat się zawiesił, a że mieszka blisko, podjeżdżamy do niego, wyciągamy termostat i ruszamy dalej, bo zaraz koniec czasu. Do 18 musimy być na bazie.

Wjeżdżamy jeszcze po pieczątkę i znowu woda zagotowana. Sędziowie (dzięki, Panowie!) proponują podwózkę po lawetę, ale my uparcie, że damy radę. No i jakoś się udaje, skrótami docieramy na bazę. Tam wykonujemy kilka telefonów – Janek (JAWAN 4x4) mówi, że pewnie pompa, potwierdza to Mario z MBOY serwis, ale złom już zamknięty, a Pan na imprezie i nie chce mu się otwierać... Dla nas to koniec, nie ma skąd przywieźć pompy, więc czeka nas już tylko bankiet i wyjazd rano do domu;)

Bankiet udany, pozdrawiamy ekipę z Litwy (ERIK, SYLWEK) - brawo Wy! Cieszę się, że po raz pierwszy mam okazję uścisnąć dłoń mojemu idolowi Maćkowi Wisławskiemu. Wielki facet, nie tylko wzrostem:)
Transgranica odbywa się w fantastycznym miejscu, tu naprawdę nie ma zasięgu! Fajnie przygotowane trasy, choć pieczątki i tasiemki słabo widoczne. Pomocni ludzie. Mazury Garbate nie były dla nas łaskawe, ale spróbujemy jeszcze raz za rok!

Text: Rafał „Rafco” Neumann, fot. Jacek „Balkon” Balk

Najnowsze od TERENOWO.PL