Wydrukuj tę stronę

I runda Przeprawowych Mistrzostw H6 – strzał w dziesiątkę

marzec 23, 2014
Wyścigi na pętli to popularna formuła zawodów w off-roadzie cross-country, ale dużo rzadziej spotykana w jego odmianie przeprawowej (w 2010 roku tego rodzaju próbę podjął MUTT, ale później wrócił jednak do oesów). Maciek Rachtan z ekipą Poland Trophy zaryzykowali i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. W ogrodzienieckim kamieniołomie przy przepięknej pogodzie zawodnicy powitali nadejście wiosny i... nowego sezonu.

Marcowa runda Poland Trophy zwykle odbywała się wśród śniegów i lodów, ale tym razem wszyscy zamiast ubierać się, zrzucali odzienie, a i piloci jakby nieco chętniej wskakiwali z liną do wody. Wiosenna aura zapewniła również znakomitą frekwencję jak na premierową edycję zawodów – w najsilniej obsadzonej klasie No Limit startowało 18 załóg, w Advance – 16, a w Challenge – 10.

Na starcie stawił się kwiat polskiego off-roadu przeprawowego, dysponujący mniej lub bardziej zmotanymi pojazdami (w oczy szczególnie rzucała się duża maszyn gratopodobnych). Dla wielu z nich H-szóstka była premierowym startem w tym roku (vide: Umarł król, niech żyje król, czyli narodziny Króla Juliana). Dla wieloletnich miłośników off-roadu (do których się zaliczamy), wydarzeniem było spotkanie off-roadowych wiarusów – ludzi, który początki w terenie sięgają wieku... dwudziestego. Wojtek Polowiec, Wojtek Gołębiowski, Piotr Kowal czy „Szwagier” niejednego błota w swym życiu spróbowali i choć – w przypadku W. Polowca i P. Kowala – zasiadali w autach wiekowych (oba uczestniczyły m.in. w Rainforest Challenge), nie wahali się rzucić rękawicy „młodszemu” pokoleniu (również dosłownie młodemu – pilotem Pawła Wojtczaka był jego nastoletni syn Piotr).

Około sześciokilometrowa trasa z osobnym oesami dla poszczególnych klasach pewnie jednym przypadła do gustu bardziej, a innym mniej. Wszystkim na pewno trudno dogodzić. Kilka przeszkód – zwłaszcza w klasie No Limit – wymagało dużych umiejętności, choć byli tacy, którzy „wciągali je nosem”. Nie zabrakło jednak widowiskowych dachowań („Małysz”, Wojtczak czy Kowal) i licznych awarii (m.in. bardzo szybki, ale pechowy Sławek Kowalski czy Polowiec).


Gdyby przeszkody były trudniejsze, trasa mogłaby się korkować, na czym ucierpiałoby widowisko. Naszym redakcyjnym zdaniem była „w sam raz”, choć może przydałby się jeszcze jakiś dłuższy „podjaździk”, sprawdzający – w dłuższej perspektywie – kondycję pilotów;)

W czasie sześciu godzin walki, które w połowie przedzieliła przerwa techniczna na serwis, chyba nikt nie miał czasu na nudę. Auta, które uległy uszkodzeniom, próbowano szybko naprawiać, a te, które awarie ominęły, zaliczały kolejne „kółka”. Zwycięzcy wszystkich klas solidarnie zaliczyli po 17 okrążeń.

W No Limit wygrali faworyci Artur Owczarek i Roman Popławski, którzy pokonali o 2 okrążenia Sławomira Jabłońskiego i Radosława Kozaka i o 4 okrążenia – Gerarda i Michała Stachalów oraz Marcina Biadałę i Mariusza Szwedziaka. Oklaski należą się Tomkowi Wójcikowi i Arturowi Jandzie, którzy niepozornym Samuraiem uplasowali się na wysokiej 6. pozycji, pokonując m.in. wiele Gratów.

W klasie Advance mimo kłopotów technicznych triumfowali doświadczeni Piotr Florczak, jadący w parze ze współpracownikiem naszej redakcji „Karsonem” (być może doczekamy się jego własnej relacji). W Challenge najlepszą załogą byli Michał Szczurtek i Sebastian Klonowski.

Na koniec warto wspomnieć o sytuacji, która przypomniała nam, za co najbardziej cenimy off-road przeprawowy, a o czym niektórzy – w pogoni za czasem, sukcesami i nagrodami – niestety zdarzają się już czasem zapominać. Na skalistym zjeździe tkwi unieruchomiony Tomcat Grześka Bogusza. Problemy z prądem nie pozwalają mu odpalić auta, które częściowo tarasuje drogę. Nadjeżdża Black Tank Artura Owczarka, a za nim Grat Marcina Biadały. Obaj bez problemu mogą przecisnąć się bokiem (w końcu czas ich goni!), ale Romek Popławski – pilot BT wyskakuje z auta, oferując pomoc. Sprawne podpięcie liny do Tomcata, Grat służy jako balast Czołgowi i po chwili Tomcat parkuje już w bezpiecznym miejscu. Co więcej, zanim Romek zajmie miejsce z powrotem obok Artura, szansę na wyprzedzenie go ma Marcin, ale z niej nie korzysta. Niektórzy pomyślą „i co tego”? Paru nazwie redaktora Kwietnia naiwniakiem, ale tego rodzaju czyny w duchu fair play zawsze będą mnie radować. Obyśmy w tym sezonie uświadczyli ich jak najwięcej!

Text: Arek Kwiecień foto: Katarzyna Gajos, Kamil Jabłoński, Arek Kwiecień / Sigma Pro 

I runda H6 Poland Trophy 2014 - Ogrodzieniec

No Limit Advance Challenge
H6_2014_01_NOL H6_2014_01_ADV H6_2014_01_CHL
I runda H6 Poland Trophy 2014 – strzał w dziesiątkę
Wyścigi na pętli to popularna formuła zawodów w off-roadzie cross-country, ale dużo rzadziej spotykana w jego odmianie przeprawowej (w 2010 roku tego rodzaju próbę podjął MUTT, ale później wrócił jednak do oesów). Maciek Rachtan z ekipą Poland Trophy zaryzykowali i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. W ogrodzienieckim kamieniołomie przy przepięknej pogodzie zawodnicy powitali nadejście wiosny i... nowego sezonu.
Marcowa runda Poland Trophy zwykle odbywała się wśród śniegów i lodów, ale tym razem wszyscy zamiast ubierać się, zrzucali odzienie, a i piloci jakby nieco chętniej wskakiwali z liną do wody. Wiosenna aura zapewniła również znakomitą frekwencję jak na premierową edycję zawodów – w najsilniej obsadzonej klasie No Limit startowało 18 załóg, w Advance – 16, a w Challenge – 10.
Na starcie stawił się kwiat polskiego off-roadu przeprawowego, dysponujący mniej lub bardziej zmotanymi pojazdami (w oczy szczególnie rzucała się duża maszyn gratopodobnych). Dla wielu z nich H-szóstka była premierowym startem w tym roku (vide: XXXX). Dla wieloletnich miłośników off-roadu (do których się zaliczamy), wydarzeniem było spotkanie off-roadowych wiarusów – ludzi, który początki w terenie sięgają wieku... dwudziestego. Wojtek Polowiec, Wojtek Gołębiowski, Piotr Kowal czy „Szwagier” niejednego błota w swym życiu spróbowali i choć – w przypadku W. Polowca i P. Kowala – zasiadali w autach wiekowych (oba uczestniczyły m.in. w Rainforest Challenge), nie wahali się rzucić rękawicy „młodszemu” pokoleniu (również dosłownie młodemu – pilotem Pawła Wojtczaka był jego nastoletni syn Piotr).
Około sześciokilometrowa trasa z osobnym oesami dla poszczególnych klasach pewnie jednym przypadła do gustu bardziej, a innym mniej. Wszystkim na pewno trudno dogodzić. Kilka przeszkód – zwłaszcza w klasie No Limit – wymagało dużych umiejętności, choć byli tacy, którzy „wciągali je nosem”. Nie zabrakło jednak widowiskowych dachowań („Małysz” czy Kowal) i licznych awarii (m.in. bardzo szybki, ale pechowy Sławek Kowalski czy Polowiec).


Gdyby przeszkody były trudniejsze, trasa mogłaby się korkować, na czym ucierpiałoby widowisko. Naszym redakcyjnym zdaniem była „w sam raz”, choć może przydałby się jeszcze jakiś dłuższy „podjaździk”, sprawdzający – w dłuższej perspektywie – kondycję pilotów;)
W czasie sześciu godzin walki, które w połowie przedzieliła przerwa techniczna na serwis, chyba nikt nie miał czasu na nudę. Auta, które uległy uszkodzeniom, próbowano szybko naprawiać, a te, które awarie ominęły, zaliczały kolejne „kółka”. Zwycięzcy wszystkich klas solidarnie zaliczyli po 17 okrążeń.
W No Limit wygrali faworyci Artur Owczarek i Roman Popławski, którzy pokonali o 2 okrążenia Sławomira Jabłońskiego i Radosława Kozaka i o 4 okrążenia – Gerarda i Michała Stachalów oraz Marcina Biadałę i Mariusza Szwedziaka. Oklaski należą się Tomkowi Wójcikowi i Arturowi Jandzie, którzy niepozornym Samuraiem uplasowali się na wysokiej 6. pozycji, pokonując m.in. wiele Gratów.
W klasie Advance mimo kłopotów technicznych triumfowali doświadczeni Piotr Florczak, jadący w parze ze współpracownikiem naszej redakcji „Karsonem” (być może doczekamy się jego własnej relacji). W Challenge najlepszą załogą byli Michał Szczurtek i Sebastian Klonowski.
Na koniec warto wspomnieć o sytuacji, która przypomniała nam, za co najbardziej cenimy off-road przeprawowy, a o czym niektórzy – w pogoni za czasem, sukcesami i nagrodami – niestety zdarzają się już czasem zapominać. Na skalistym zjeździe tkwi unieruchomiony Tomcat Grześka Bogusza. Problemy z prądem nie pozwalają mu odpalić auta, które częściowo tarasuje drogę. Nadjeżdża Black Tank Artura Owczarka, a za nim Grat Marcina Biadały. Obaj bez problemu mogą przecisnąć się bokiem (w końcu czas ich goni!), ale Romek Popławski – pilot BT wyskakuje z auta, oferując pomoc. Sprawne podpięcie liny do Tomcata, Grat służy jako balast Czołgowi i po chwili Tomcat parkuje już w bezpiecznym miejscu. Co więcej, zanim Romek zajmie miejsce z powrotem obok Artura, szansę na wyprzedzenie go ma Marcin, ale z niej nie korzysta. Niektórzy pomyślą „i co tego”? Paru nazwie redaktora Kwietnia naiwniakiem, ale tego rodzaju czyny w duchu fair play zawsze będą mnie radować. Obyśmy w tym sezonie uświadczyli ich jak najwięcej!
Text: Arek Kwiecień foto: Katarzyna Gajos, Kamil Jabłoński, Arek Kwiecień / Sigma Pro