RFC 2008: U wrót Strefy Mroku

Po pierwszym, niezbyt udanym dla nas pojedynku z dżunglą, która zmusiła nas do powrotu do cywilizacji, na początku tygodnia ponownie wdarliśmy się do jej wnętrza, korzystając z faktu, że nareszcie przestało padać. Znajdujemy się obecnie w ostatnim obozie, do którego dotarły jeszcze (choć z trudem) auta organizatora i wozy prasowe. We środę czekają nas dwa odcinki specjalne, po rozegraniu których zanurzymy się w głąb Strefy Mroku. Ile w niej zabawimy - nie wiadomo. Może tylko dwa, a może cztery dni - wszystko zależy od kaprysu Natury, która o wszystkim tu decyduje.

Poniedziałkowy odwrót, dzięki Jej przychylności - co oznaczało tylko niewielki deszczyk, a nie ulewę - przebiegł dosyć sprawnie. Jazda w dół nie była aż tak wymagająca, jak wcześniejsze wdrapywanie się pod górkę. Jedynym miejscem, które sprawiło wszystkim problem, był podjazd, który rozbił kolumnę w sobotę. Deszcz spowodował, że utworzyły się ogromne koleiny, a spod błota wychynęły głazy wielkości XXL. Kłopoty ze zjazdem miały quady oraz auta niżej zawieszone. Rosyjski Nissan ściągnął w tym miejscu oponę z felgi, a potem urwał Panharda i przedni wał. Padało nieco mniej, ale wciąż prawie bez ustanku. Mariusz Kulak stwierdził z przekąsem, że najlepszą formą treningu przed takim rajdem nie jest żadna siłownia, jogging czy basen, ale próba przeżycia tygodnia pod... zwykłym prysznicem, gdzie należałoby (próbować) spać, jeść i chodzić. Niegłupia propozycja...:)

Po wyjeździe z dżungli nastąpiła spora dezorganizacja, która zresztą jest specjalnością tegorocznej edycji rajdu. Zawodnicy pojechali w jedną stronę, podczas gdy czekające na nich wozy wsparcia i prasa niczego nieświadome tkwiły w rozbitym niedaleko obozie. Organizatorzy podawali sprzeczne informację, raz twierdząc, że w pobliżu zostaną rozegrane oesy, a innym razem, że przenosimy się do nowego obozu, co  możemy uczynić natychmiast lub we wtorek rano. Ostatecznie część prasy i serwisantów (w tym większość Polaków) spakowała się i pojechała we wskazanym kierunku, dokąd podobno udali się również zawodnicy. Atrakcją przejazdu były zwalone na drogę drzewa - efekt nocnej przechadzki słoni, które zaznaczyły swój teren odchodami wielkości arbuzów.

O północy po stu kilkudziesięciu kilometrach jazdy asfaltem, którą przeklinali zwłaszcza zmarznięci na kość Mariusz z Rafałem, dotarliśmy wreszcie w miejsce, gdzie zawodnicy ponownie próbowali wdarcia do dżungli. Jednym już to się udało, inni jeszcze walczyli na długim, błotnistym podjeździe. Przez CB nagle usłyszeliśmy, że w przepaści leży samochód, a w nim ludzie - na szczęście była to tylko półprawda. Jeden z Land Roverów organizatora faktycznie zrolował w dół 30-metrowego zbocza, ale jego załoga wyszła bez szwanku. Wezwany ambulans okazał się więc niepotrzebny. Uspokojeni tą informacją położyliśmy się spać tuż koło drogi, odkładając atak na rano. Deszcz nareszcie przestał padać...

Chyba nareszcie zdobyliśmy przychylność Natury, ponieważ we wtorkowy poranek również nie padało, a - co więcej - zrobiło się ciepło, a czasem nawet zza chmur wyjrzało słońce. Kilkoro zawodników, w tym Jacek Ambrozik i Rafał Wójciński przyjechali do nas z obozu z dżungli z wiadomością, że droga nie jest aż tak trudna. Wozy prasowe natychmiast ustawiły się w kolejce do podjazdu.

Wyciąganie ociężałego Pajero bez blokad (Bogu dzięki za mechaniczną wyciągarkę!) to z pewnością przeżycie, które długo nie zapomnę. Pot (dosłownie!) zalewał mi oczy, a ilości fikołków, które zaliczyłem na błotnistym zboczu, nie jestem nawet w stanie zliczyć. Po czasochłonnej akcji w komplecie dotarliśmy na szczyt podjazdu i ruszyliśmy w kierunku obozu, mijając po drodze nocnego pechowca, który wciąż tkwił na dnie urwiska. Przejazd obfitował zresztą w niezbyt przyjemne widoki na mrożące krew w żyłach przepaści, które zaczynały się pół metra od kół naszych samochodów. Popołudniu dotarliśmy wreszcie do naszych zagubionych zawodników, którzy rozbili obóz nad rzeką (ktoś stwierdził, że niejeden oes w Polsce chciałby oferować takie trudności jak droga wśród naszego biwaku). Radosnym powitaniom nie było końca (np. Dereś z Violą nie wdzieli się od kilku dni)...

We środę w pobliżu rzeki mają być rozegrane dwa odcinki specjalne, po czym auta zawodników wyruszą na pojedynek z osławioną Twilight Zone. Dziennikarze pójdą dalej na piechotę. Wszyscy błogosławimy pojemność naszego Osiołka, który bez sprzeciwu przyjmuje na pakę dodatkowe bagaże. Dziś w nagrodę został udekorowany świątecznymi lampkami i dmuchanym bałwankiem. W obozie są wszyscy nasi zawodnicy (z wyjątkiem Greka i Socho), którzy powoli zaczynają narzekać na brak rywalizacji. W następnych dniach nie powinno już jednak jej zabraknąć.

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro (korespondencja z pkt. GPS 5.0585 Pn, 102.5543 W) - za pomoc w realizacji transmisji satelitarnej dziękuję firmie MARSAT
(09/12/2008)


fot. Arek Kwiecień / Sigma Pro