Józef Cabała - broń Dużego Kalibru na rajd Dakar 2012

Przed startem rajdu Dakar 2012 polskie media rzadko poświęcają mu uwagę, koncentrując się – słusznie bądź niesłusznie – na dużo bardziej znanych nazwiskach. A tymczasem to jeden z najpoważniejszych polskich kandydatów do roli Czarnego Konia zbliżających się zawodów – mowa o Józefie Cabale, który będzie kierowcą ciężarowego Liaza reprezentującego barwy czeskiego teamu KM Racing.

Nie bylibyśmy redakcją Terenowo.pl, gdybyśmy nie wystarali się o ekskluzywne spotkanie przy kotlecie i dłuższą rozmowę.


Nazwisko Józefa Cabały być może nie jest tak rozpoznawalne, jak Hołowczyca, Małysza czy Przygońskiego, ale fani off-roadu doskonale wiedzą, o kogo chodzi. Olkuszanin już od 10 lat startuje w polskich rajdach terenowych (wcześniej zaś specjalizował się w rajdach płaskich) – najpierw w klasie samochodów, a potem ciężarówek (np. z cyklu Seria4x4). Na co dzień jeździ zbudowaną od podstaw Scanią i koleguje się z Andrzejem Świgostem. W lipcu 2011 o Józefie Cabale zrobiło się głośno za sprawą jego znakomitej jazdy w Silk Way Rally, na którym – choć był to jego debiutancki start za kierownicą Liaza – dwukrotnie kończył etap w pierwszej dziesiątce. Na Dakarze 2012 być może ciężko będzie mu pokonać Kamazy (Nikolaev), Iveco (De Rooy, Stacey) czy Tatrę (Loprais), ale spodziewać się można, że sprawi nam niejedną miłą niespodziankę.

Cabala_350Jak to się stało, że trafił do czeskiego teamu? – Czysty przypadek – opowiada. – Od lat znam ojca Łukasza Łaskawca, który przed rokiem zajął 3. miejsce w Dakarze. Przez niego poznałem się z Josefem Machackiem z zespołu KM Racing. W styczniu jeszcze z Argentyny zadzwonił do mnie szef KM Racing, Martin Macík, z propozycją rozmowy. Na start w Dakarze nie trzeba było mnie namawiać – dogadaliśmy się już na pierwszym spotkaniu.

ZOBACZ TAKŻE: Dakar 2012: Armada Iveco rzuca rękawicę Kamazowi (i Tatrze)

46-letni Martin Macík to jeden z najbardziej doświadczonych czeskich Dakarowców – w roku 2010 zajął 4. miejsce w klasie ciężarówek, a w sumie startował w rajdzie aż siedmiokrotnie. Kontuzja kręgosłupa wymusiła na nim rezygnację z dalszych występów, ale nie zabiła off-roadowej pasji. Dziś stoi na czele zespołu, którego barwy reprezentują 2 rajdowe Liazy oraz quad Machacka. Józef Cabała jest jedynym obcokrajowcem w czeskim gronie.

W debiutanckim starcie w SWR2011 nasz reprezentant zajął 17. miejsce w klasyfikacji generalnej. – Udało nam się wywalczyć dobry czas mimo dużych kłopotów – wspomina. – Na jednym z etapów przez 3,5 godziny czekaliśmy na zapasowe akumulatory; później urwaliśmy drążek stabilizatora, którego wymontowanie zajęło nam godzinę czasu. Z wyniku jestem jednak bardzo zadowolony, bo był to mój pierwszy rajd, który mogę nazwać „rajdem”. Wcześniejsze zawody przy Silk Way Rally to była zabawa… Tu naprawdę można było poczuć przedsmak Dakaru.

Po rosyjskiej eskapadzie Józef Cabała miał okazję jeszcze przed 2 tygodnie trenować za kierownicą Liaza podczas zgrupowania Czechów w Tunezji. Jak sam podkreśla, była to dla niego prawdziwa szkoła jazdy pustynnej. Szefowie teamu kazali mu nie oszczędzać ciężarówki, wychodząc z założenia, że co ma się popsuć, lepiej aby popsuło się na treningu, a nie podczas rajdu. - Dostaliśmy w dupę, ale byłem naprawdę zadowolony – mówi nasz reprezentant. – Jazda ciężarówką po piasku to prawdziwe wyzwanie. Po wydmach nierzadko trzeba cisnąć 80-90 km/h, bo gdy się zwalnia, auto od razu zaczyna tonąć. Tu sprawdza się przysłowie rajdowców: kto hamuje, ten przegrywa. Trzy razy utopiłem się w piasku tak, że nie widzieliśmy już szans na oswobodzenie. Byliśmy zdani na własne siły – trzeba było kopać, podkładać trapy i dalej kopać. Wielogodzinna harówka w upale. Odkopanie auta ważącego 9 ton to dużo trudniejsze wyzwanie niż zwykłej rajdówki. Jeszcze gorzej jest, gdy spadnie deszcz. Wtedy piasek zamienia się w glinkę szczelnie oblepiającą koła. Czasem z pomocą przychodziły nam poduszki pneumatyczne, które potrafią unieść auto. Ale raz byliśmy już całkowicie bezradni – mimo odkopywania Liaz siedział na ramie i przy każdej próbie ruszenia tonął jeszcze bardziej. Na szczęście w okolicy była nasza druga ciężarówka, która nas uratowała. 

ZOBACZ TAKŻE: Team De Rooy rośnie w siłę. Kamaz w defensywie


Treningi w Tunezji była również okazją do gruntownego przetestowania auta. Sporo uwagi poświęcono zwłaszcza ustawieniom zawieszenia. Pod podwoziem zamontowano kamery i czujniki, który pozwalały analizować pracę amortyzatorów. Kierowcy przez trzy dni niemal non stop pokonywali raz po raz 90-kilometrowy odcinek specjalny. Po zamknięciu pętli Liaz trafiał w ręce inżynierów, w tym eksperta ze słowackiej fabryki amortyzatorów. Analizowano dane, wprowadzano korekty ustawień i rajdówki ruszały na kolejną pętlę. Amortyzatory spisały się na piątkę, przez cały okres treningu utrzymując stałą temperaturę i siłę tłumienia.

Pustynna okolica pozwalała również przećwiczyć sytuacje awaryjne, w tym wymianę koła na piasku. Martin Macík twierdził, że kwadrans to całkiem niezły czas na przeprowadzenie całej operacji. Team Cabały złożony z kierowcy, mechanika (jego obowiązkiem jest obsługa urządzeń pokładowych) i nawigatora (zajmującego się… nawigowaniem) postanowił udowodnić, że niestraszne mu takie wyzwania: zawodnicy, pracując w kaskach i kombinezonach, wymienili koło w… 8 minut. Drugi z zespołów nie był w stanie złamać bariery 10 minut.

Józef Cabała nie ukrywa podziwu dla mistrzowskiego wykonania swojej rajdówki. Jego Liaz dysponuje mocą 980 KM, czym góruje na drugą z rajdówek KM Racing, która ma „tylko” 890 KM. W obu pojazdach zamontowano podobne, 16-litrowe silniki o konstrukcji V8, z tym że jednostka w aucie Polaka wyposażona jest w dwie turbiny. – I tak daleko nam do Lopraisa, który ma 1200 KM – wzdycha nasz kierowca. Jego zdaniem ciężarówka jest znakomicie wyważona (przede wszystkim za sprawą cofnięcia silnika o 90 cm), co widać zwłaszcza w trakcie skoków – mimo dużej masy samochód leci równo i daleko. Niemal jak niegdyś Małysz na Wielkiej Krokwi…

Silnik to polecana przez wielu off-roaderów jednostka Deutza, a skrzynia biegów to zaufany ZF. Mosty wojskowej Raby mają opinię sprawdzonych i wytrzymałych. Kabina poza strukturą powstała od nowa, podobnie było z resztą pojazdu. Z auta oryginalnego nie ma praktycznie nic za wyjątkiem wspomnianej wyżej kabiny. Zawieszenie skomponowane jest na parabolicznych resorach piórowych, które prowadzone są w moście przednim przez dodatkowe drążki. Zamontowano po dwa amortyzatory na koło oraz dwa solidne stabilizatory.

ZOBACZ TAKŻE: "Car Dakaru", Vladimir Chagin przechodzi na sportową emeryturę

- Ciężarówkę trzeba robić od podstaw! – stwierdza stanowczo Józef Cabała. - A nie „na bazie” seryjnego auta. Takie zabiegi nie prowadzą do niczego dobrego. W sportowych pasach bezpieczeństwa człowiek spięty jest z autem i nie ma nawet szans się wychylić. Dzięki temu jednak wie, co się dzieje z samochodem i lepiej go kontroluje. Dlatego lubię w Liazie pionową kabinę, która zapewnia dobrą widoczność. Jamal Lopraisa też ma sprytnie wyciętą kabinę, że mimo „nosa” sporo widać. Poza pasami ważne i obowiązkowe są też dobre fotele kubełkowe. Miałem problemy na Silk Wayu, kiedy oddaliśmy długi skok, a po mocnym dobiciu poczułem straszny ból! Na serwisie wstawiłem sobie w siedzisko zwykłą gąbkę i odtąd jechałem jak na „podusi”! Mimo że człowiek spięty jest z maszyną, to i tak miota nim na każdą stronę i przez to mój kask jest maksymalnie poobijany. Bez niego, oczywiście ani rusz.

Jazda na rajdach, w ogromnych przestrzeniach i niekończących się OS-ach ma swój plus. Ciężarówki nie mają tachografu. Co za tym idzie, nie ma przymusowego odpoczynku po 8 godzinach jazdy…

- Mój Liaz to rajdówka z najwyższej półki – podsumowuje Józef Cabała. – Wszystko zostało już dopięte na ostatni guzik, auto wysłaliśmy do Ameryki sprawdzone w każdym calu. Teraz wystarczy jechać! Byle bez szaleństw…

Nasz zawodnik nie chce deklarować, o jakie miejsca będzie walczył. Głównym celem jest oczywiście dotarcie do mety i unikanie po drodze awarii, które mogłyby zniweczyć cały wysiłek. Pozwala sobie jedynie na stwierdzenie, że „fajnie byłoby nie być ostatnim”.

- Jadę dla siebie i dla polskich kibiców, którzy autentycznie kochają ten sport - mówi. – Startuję w Dakarze, a nie opowiadam, że „zamierzam startować”. Oczywiście moje plany sięgają dalej, wymagają dużego budżetu, na który na razie mnie nie stać (samo auto to akurat najmniejszy problem), ale póki co chciałbym ukończyć Dakar 2012 jako kierowca czeskiego teamu, czerpiąc jak największą przyjemność z tej niezwykłej przygody, która mnie czeka.

Text: Arek Kwiecień, Kamil Jabłoński, fot. KM Racing