Wakat w załodze. Rozmawiamy z Grzegorzem Baranem, wielokrotnym uczestnikiem rajdu Dakar

Wracając niejako do tematu rajdu Dakar, prezentujemy rozmowę z Grzegorzem Baranem – kierowcą, pilotem rajdowym i konstruktorem samochodów rajdowych, a zarazem jednym z najbardziej doświadczonych polskich Dakarowców.

ZOBACZ TAKŻE: Po raz 9. na Dakarze – wielkie odliczanie Grzegorza Barana & Co.

IMG_7941_a„Samochody Specjalne”: Podczas ostatniego naszego spotkania w listopadzie rozmawialiśmy o nowej trasie rajdu, o tym, że rywalizacja rozpocznie się od trudnych odcinków, a zawodnicy już na samych początku zostaną skierowani na wydmy, co może skutkować sporą selekcją uczestników. Rzeczywiście było tak ciężko?

Grzegorz Baran: Tak, tegoroczny Dakar był bardzo trudnym rajdem, innym niż poprzednie edycje. Zawodnicy poprowadzeni zostali całkowicie nową trasą, w nowej formule, która niestety dla mnie okazała się trochę kłopotliwa. Do tej pory etapy rajdu prowadzone były kolejno po zróżnicowanym terenie, od kamienistych odcinków, po szutrowe i piaszczyste odcinki, aż do wydm, w tym roku już jednego dnia na jednym mniej więcej 300-kilometrowym odcinku do pokonania były i wydmy, i twarde i miękkie fragmenty oraz kamienie. Dla mnie – kiedy nie miałem centralnego pompowania kół, tylko musiałem się za każdym razem zatrzymać, aby spuścić lub dopompować powietrze – był to duży kłopot. Poza tym rzeczywiście na początku rajdu były bardzo trudne odcinki poprowadzone po wydmach, gdzie liczyła się ich znajomość oraz doświadczenie. Były to etapy, podczas których odpadło wielu zawodników, w większości amatorów. Ja uważam ten rajd za bardzo udany i jestem zadowolony, że dojechałem. Moje 40. miejsce uważam za bardzo dobrą lokatę.

Czyli najbardziej uciążliwy był…
Brak centralnego pompowania kół,  zdecydowanie. Obliczyliśmy, że jednego dnia na postoje i samo pompowanie straciliśmy ok. 2,5 godziny. Dlatego w przyszłym roku – mimo że na to potrzebne są niemałe pieniądze – założę centralne pompowanie kół.

Nie obyło się też bez innych problemów z samochodem.

Rajd w ogóle rozpoczął się dla mnie pechowo, gdyż pracę stracił mój przyjaciel w MAN Motor Sport w Monachium i nagle okazało się już na miejscu w Limie, że nie mam z nimi podpisanej umowy na usługi serwisowe, więc teoretycznie niemieccy mechanicy nie mieli dla mnie części IMG_7894_azamiennych. Jakoś się dogadałem i ostatecznie było w porządku. Pierwsza wpadka była bardzo bolesna, gdyż okazało się, że sprzęgło, które kupiliśmy w Polsce, wytrzymało tylko 35-kilometrowy prolog pierwszego etapu, spaliło się doszczętnie. Amortyzatory, które zresztą sam budowałem na ten rajd i bardzo dobrze się na nich jechało, niestety nie wytrzymały tamtych warunków i wybuchały. Trzeba więc było je zmienić na takie, które wytrzymały resztę etapów. Następnie hamulce: dwa ostatnie dni były katastrofą, gdyż jeden etap – 300 km po górach i wydmach – przejechaliśmy praktycznie bez hamulców.  

A z czego jesteś najbardziej zadowolony?
Ze swojej ekipy, zdecydowanie. Tegoroczna formuła bardzo mi się podobała. Tym razem nie było ścisłego podziału, kto jest pilotem nawigatorem, obaj zawodnicy uzupełniali się. Bartek Boba to doświadczony pilot rajdów płaskich i on nawigował zgodnie z książką drogową i GPS i gdy był wspierany przez Roberta Jachacego – który z kolei po wydmach jeździł już wielokrotnie i jest obeznany z pustynią – okazało się, że w kabinie są 3 pary oczu i dużo lepiej się jedzie. Szczególnie było mi to pomocne przy lewych zakrętach, gdyż osoba siedząca 2 metry ode mnie ten zakręt lepiej widzi i rozpozna, czy jest to zakręt otwarty, czy zacieśniający się i czy trzeba zwolnić, a to dosyć istotne informacje. Zespół w składzie kierowca i dwóch pilotów nawigatorów znakomicie zdał egzamin. Dowodem takiej formy nawigowania był wynik, jaki osiągnęliśmy na bardzo szybkim oesie – przyjechaliśmy na bardzo dobrym 22. miejscu samochodem seryjnym, gdzie przed nami w klasyfikacji były już chyba same superprodukcje.

Podczas IV etapu spełniliście też parę dobrych uczynków. Pomogliście załodze włoskiego Unimoga w postawieniu samochodu na koła oraz wyciągnęliście zakopane Mitsubishi Darka Żyły. Straciliście jednocześnie sporo własnego czasu, którego organizator finalnie nie zneutralizował. Głośno komentowano Twoją postawę fair play.
Pomoc na trasie wygląda w ten sposób, że pomagają sobie zawodnicy z jednego zespołu, rzadko się zdarza, aby ekipa − tak jak ja − jechała osamotniona. Zazwyczaj jeździ po dwóch, trzech czy to Holendrów, czy Czechów i oni sobie pomagają. Zasada jest taka, że zawsze pomaga się innym zawodnikom, my walczymy między sobą, ale też tak naprawdę walczymy z przyrodą, którą wspólnie możemy pokonać. Włosi, którzy w tym roku jechali trzema Unimogami, też jechali wspólnie. Ciężarówka Marco Piany przewróciła się i oprócz tego, że go znam, ważne też było, że im dłużej pojazd by leżał, tym trudniej by było przywrócić go do dalszej jazdy. Z reguły pierwsza duża ciężarówka, która była w stanie go dźwignąć, powinna się zatrzymać, wiadomo bowiem, że może to być MAN, a nie Unimog, dlatego się zatrzymałem i go podniosłem.

fot._Jachu4Jednego dnia Ty pomagasz, innego sam możesz liczyć na pomoc innych.

Właśnie tak. Trzeciego dnia rajdu zakopaliśmy się w takim miejscu, że wszyscy dziwili się, jak to się stało, że się tam znaleźliśmy, bo nikt tamtędy nie jeździł. A na nas po prostu podczas ataku na wydmę z jeszcze wyższej wydmy zsunął się inny zawodnik na pojeździe własnej konstrukcji, takim dwuosobowym quadzie. I aby nie doszło do kolizji, w której głównie on byłby poszkodowany, musieliśmy odbić troszeczkę w prawo, ale to troszeczkę w prawo spowodowało, że zabrała nas wydma i zakopaliśmy się. Wtedy inni zawodnicy pomogli i nas wyciągnęli.

Podwozicie sobie czasami części na trasie?
Mieliśmy taką właśnie sytuację podczas jednego z etapów. Na punkcie kontrolnym zobaczyliśmy, że stoją ludzie z ekipy Łukasza Łaskawca i do nas machają. Zwolniliśmy i w tym momencie jeden z mechaników wrzucił nam przez otwarte okno paczkę. W środku były klucze i zębatka. Wiedzieliśmy już, że możemy się na trasie spodziewać czekającego Łukasza i trzeba tę paczkę mu dostarczyć, aby naprawił sprzęt i mógł jechać dalej.

Słyszałam, że zaprzyjaźniliście się też z ekipą Robby’ego Gordona.

Zgubiliśmy błotnik z chlapaczem na trasie, a bez obu chlapaczy nie dopuścili by nas do startu następnego dnia. Robert Jachacy poszedł więc do sąsiedniego teamu na biwaku, a był nim zespół Robby’ego Gordona, i jego mechanicy dali mi nowiutki chlapacz od Hammera. My im za to w podziękowaniu daliśmy trochę polskiego bimbru w butelce po coli. I my byliśmy zadowolenia, i ekipa Gordona. Następnego dnia machali do nas uśmiechnięci.

Jak podsumowałbyś wspólny start Polaków pod jedną flagą jako Poland National Team?

Jestem bardzo zadowolony z przedsięwzięcia, jakim było stworzenie reprezentacji Polski w sportach motorowych. Uważam, że ta formuła ma przyszłość. Rajd Dakar to impreza, gdzie trzeba jechać wspólnie, łączyć siły, integrować się jako zespół. Byliśmy pierwszą tak liczną i widoczną reprezentacją narodową. Organizatorom się to spodobało i myślę, że będą szli w tym kierunku, aby promować starty reprezentacji narodowych. Dostrzegli nas, a na końcu pozwolili całej reprezentacji wjechać i zrobić na podium pamiątkowe zdjęcie. Działania związane z PNT i cała ta medialna otoczka spowodowały, że ciężarówka w końcu została dostrzeżona. Wiele osób dowiedziało się, że takie samochody też startują. Taki kierunek działań daje szansę wszystkim zawodnikom. Tak jak Akademia Dakar, która powstała po zakończeniu rajdu, a ma być szansą dla chętnych zawodników na naukę i lepsze poznanie tak ciężkiego rajdu, jakim jest Dakar. Ci zawodnicy, którzy mają już jakieś doświadczenie, będą przekazywali swoją wiedzę tym, którzy chcą tam jechać i chcą walczyć o metę. Taki sposób polityki sportowej, że doświadczony mistrz uczy i wprowadza młodego, funkcjonuje od lat w Finlandii i to z sukcesem. Finowie w rajdach samochodowych są potęgą. Pora więc wziąć z nich przykład i spróbować takich działań w trudnej dyscyplinie, jaką jest cross-country.

fot._D.Kowalczyk2Jakie są Twoje plany na Dakar 2014?
Jeśli będziemy mieli odpowiedni budżet, tak aby dofinansować ciężarówkę i zwiększyć zaplecze techniczne, to pojedziemy „na wynik”, aby wygrać klasę T4.1 – produkcyjną. Na pewno założę system centralnego pompowania kół oraz zainwestuję w porządne amortyzatory.

A co z planami wybudowania superprodukcji?

Utknąłem w pewnym momencie. Wygrać klasyfikację generalną w klasie ciężarówek, a właściwie superprodukcji, jest bardzo trudno i potrzebne są abstrakcyjne i nieosiągalne dla mnie pieniądze, dlatego projekt zawiesiłem. Chciałbym pojechać w grupie samochodów produkcyjnych, gdyż łatwiej ją wygrać, powiedzmy, z realnymi pieniędzmi. Zszedłem więc na ziemię i planuję realnie.

Masz już skompletowaną ekipę na przyszły rok?
Jeszcze nie. Jedno jest pewne, że z tegorocznego składu odejdzie Bartek Boba. Taki zresztą był plan od początku, że pojechał ze mną, aby zebrać doświadczenie i za rok wystartować jako pilot Martina Kaczmarskiego.

Czyli masz wolne miejsce w kabinie. Każdy może z Tobą pojechać?
Tak, jeśli spełni określone warunki, każdy ma szanse. Aktualnie kompletuję załogę, więc zainteresowanych udziałem i wspólnym startem w Dakarze zapraszam do kontaktu bezpośrednio do mnie na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Dogadamy warunki i szczegóły.

Życzę Ci zatem kolejnych sukcesów i do zobaczenia zapewne za parę miesięcy w trakcie przygotowań do Dakaru 2014.

Tekst: Katarzyna Biskupska, miesięcznik „Samochody Specjalne”, www.samochody-specjalne.com.pl
Foto: Katarzyna Biskupska, Dagmara Kowalczyk, Robert Jachacy, archiwum