Balkan Offroad Rallye 2018 – bombowa impreza

Polacy jak co roku wystąpili w głównych rolach podczas maratonu Balkan Offroad Rallye, czyli bałkańskiej wersji „naszego” Breslau Poland. Znakomicie wypadli zwłaszcza Adam i Michał Bomba, którzy za kierownicą BMW ProPulsion wywalczyli 2. miejsce w mocno obsadzonej klasie Car Open Cross-Country. Gratulacje należą się również m.in. Aleksandrowi Piorczyńskiemu za zwycięstwo w klasie ATV CC oraz Patrycji Brochockiej i Grzegorzowi Komarowi za 3. miejsce w klasie Car Limited CC. O zdanie relacji z zawodów poprosiliśmy braci Bombów.

Balkan Offroad Rally 2018 jak co roku był niesamowitą przygodą pośród przepięknych tras. Nasz wyjazd nowym autem, które w pierwotnym zamiarze nie zostało zbudowana do rajdów typu baja, okazał się dobrym wyborem. BMW, które jest piekielnie szybkie i zwinne, doskonale spisywało się na krętych górskich odcinkach, a pośród polnych stepów czuło się jak ryba w wodzie. Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo, od samego początku toczyliśmy walkę z oponami. Ponieważ auto jest znacznie mniejsze od rywali z klasy T1, a przez to jeździ na mniejszych oponach, możemy tylko pomarzyć o dakarowych all terrainach, a nokiany rockproof okazały się niestety niewystarczająco odporne na ostre, górskie kamienie. Dodatkowo fakt, iż na trasę oesu braliśmy tylko jeden zapas, oznaczał, że często długie kilometry musieliśmy pokonywać na samej feldze. W sumie z zabranych z domu 20 kół ostało nam się tylko jedno, co spowodowało, że ostatnie kilometry rajdu pokonaliśmy nad wyraz ostrożnie. 

Tegoroczna edycja Balkan Offroad Rallye była bardzo wyrównana i do samego końca dużo załóg zachowało szansę na wygraną. Przed finałowym odcinkiem, czyli po przejechaniu blisko 2500 km, różnica pomiędzy autem z 1. i 6. miejsca wynosiła mniej niż godzinę, a między 2 a 6 – tylko 30 min. Ostatniego dnia startowaliśmy z dobrej 5. pozycji, lecz brak dodatkowych kół zapasowych powstrzymywał nas przed podjęciem walki o wyższe pozycje. Sytuacja uległa zmianie po 20 km, kiedy zobaczyliśmy stojące przy trasie auto będące wyżej w klasyfikacji. Dla nas znaczało to oczywiście awans o jedno oczko. Kolejna niespodzianka spotkała nas w okolicach setnego kilometra, kiedy wyprzedziliśmy kolejne auto z czołówki. Wtedy już wiedzieliśmy, że jeżeli uda nam się zachować dobre, rajdowe tempo, zdołamy utrzymać 3. pozycję. Niestety na 20 km przed metą pojawił się kryzys, złapaliśmy kapcia i chwilę walczyliśmy z myślami: jechać na feldze czy zmieniać koło. Ostatecznie zapadła decyzja o zatrzymaniu się i założeniu zapasu (co ciekawe dokładnie w tym samym miejscu zmienialiśmy koło w ubiegłym roku). W ciągu tych kilku minut postoju wyprzedziły nas auta, lecz całe szczęście z dalszej części stawki. 

Przed wyruszeniem na trasę ostatniego najkrótszego odcinka rajdu wiedzieliśmy już, że jeżeli tylko dotrzemy do mety bez awarii, na pewno utrzymamy pozycję. Nasze największe wątpliwości budziły tylko ostatnie kilometry odcinka, które należało pokonać plażą. Tutaj już wielokrotnie inni zawodnicy żegnali się z osiągniętym w trakcie tygodnia wynikiem, zresztą nam też już zdarzyło się zatrzymać się na ostatniej prostej przed metą. Nie wiedzieliśmy, jak zachowa się nowe auto, lecz pocieszał nas fakt, iż jest znacznie lżejsze od Bowlera, co powinno skompensować mniejszą powierzchnię opony. 

Ku naszej uciesze auto doskonale pokonało ten odcinek, czego nie mogła powiedzieć ekipa zajmująca wtedy drugą pozycję. Pęknięta półoś skutecznie spowolniła ich na piasku, przez co stracili przewagę 20 minut nad nami, a w efekcie my awansowaliśmy na drugie miejsce! Nie oszukując się, dopisało nam niebywałe szczęście, ale biorąc pod uwagę przygody, jakie mieliśmy w poprzednich latach uważamy, że nam się należał i – jak to mówią niektórzy – „to je rally”! Na sukces składa się sprawna jazda, dobre auto, porządny serwis oraz odrobina szczęścia, i właśnie w tym roku zagrało wszystko. 

Na koniec na pewno chcielibyśmy wyrazić ogromne słowa uznania dla NeoRaid Rally Team za naprawdę profi serwis podczas rajdu. Bez nich auto by nie dało rady dojechać do mety. To co chłopaki wyczyniali podczas lotnych serwisów w ciągu dnia, budzi podziw. Jednocześnie musimy pochwalić Tomson Motorsport za kawał porządnej roboty – tydzień ciągłych wstrząsów, ton kurzu i wysokich temperatur absolutnie nie zrobiło wrażenia na elektryce. Teraz auto czeka kilkutygodniowy pobyt w warsztacie, remont silnika (tak silnik w tego typu aucie wytrzymuje maksymalnie kilkadziesiąt godzin?) i już pod koniec listopada czas na kolejne wyzwanie – 24h Endruance w Portugalii.

Text: Adam i Michał Bomba, foto: RBI Media