Drezno-Wrocław 2008 : Najgorsze już za nimi: piekło Hannibala

Zgodnie z przewidywaniami o 9 rano dnia następnego (czwartek) meta „Hannibala” wciąż jest otwarta, ale większość załóg jest już w obozie. Na trasie znajdują się nieliczni pechowcy zmuszeni do nocowania poza obozem. Jest piekielnie sucho, więc etap nie był aż tak ciężki jak w ubiegłym roku, ale 400 kilometrów w terenie też wielu dało się we znaki. Jednym z tych, którzy zapamietają „Hannibala” na długo jest Mirek Kozioł, który 2 kilometry przed metą około północy... koziołkował swoi UAZ-em. Etap ukończył na holu za Discovery Tomka Zatoki. Auto wyglądało na bardzo pokiereszowane, ale Polacy nie poddają się.

Jako pierwszy z naszych reprezentantów do mety dotarł wczoraj, późnym wieczorem największy z naszych samochodów, czyli Ural Krzysztofa Ostaszewskiego. Wysokie miejsca na pewno zajęli również  Wojtek Tolak i Piotr Beaupre, którzy ostatni z oesów przejechali wspólnie, wzajemni sobie pomagając. Niedługo po nich na mecie zjawił się również Oleszczak.

Około północy do obozu zaczęli zjeżdżać zawodnicy Caroline Team – wspomniany Mirek Kozioł i Marek Schwarz. Godzinę po nich metę osiągnęli Maurycy Wolny z Rafałem Płuciennikiem.

O drugiej w nocy w obozie wciąż nie było Tomcata Piotra Kowala, ale rano samochód stał już na swoim stanowisku serwisowym. Drugi z pechowców, o którym wspominałem wczoraj w relacji z początku Hannibala, Damian Baron w rajdzie już nie jedzie – silnik Smoczycy wysiadł na dobre.

Większych kłopotów na trasie nie mają nasi czterokołowi „jedynacy” – Jacek Bujański i Krzysiek Kretkiewicz. Podobnie jak m.in. nasz motocyklista Wojtek Rencz. Nieszczęście spotkało za to Michała Trzcińskiego, który doznał kontuzji nogi i trafił do szpitala.

Dziś etap „odpoczynkowy”, czyli 80 km po drawskim poligonie.

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro