I etap Breslau Poland 2014 – schłodzenie na rozgrzewkę

Wystartowała kolejna edycja rajdu zwanego Dakarem północy. Breslau Poland 2014 zapisuje w kartach historii rajdów terenowych nowe wersety. Pojawiło się wiele zmian w porównaniu do pierwowzoru. Po pierwsze formuła trasy, której początek miał miejsce na terenie Niemiec, została zminimalizowana do obszarów polskich poligonów wojskowych. Nie zmierzamy już do Wrocławia, jak to miało miejsce w przeszłości. Organizacja wchodzi na wyższy poziom. Przynajmniej na początku - czas pokaże jak będzie do końca rajdu. Na pewno na pochwałę zasługuje przewodnik po rajdzie, który na ponad 30 stronach pozwala zapoznać się z dekalogiem zachowań i obowiązujących zasad zawodów.

Edycja 2014 przewiduje 8 etapów. O pierwszym możecie przeczytać poniżej. Pierwsza noc tuż po finałowym meczu Mistrzostw Świata w piłce nożnej dla zawodników na pewno nie zakończy się piwną biesiadą. Przynajmniej nie od razu, ponieważ o północy pierwsze załogi wystartują do nocnego etapu o długości 58 kilometrów. Kolejne etapy będą rozgrywane na poligonie w Bornym Sulinowie, Okonku i Drawsku. Nadmienić należy, że najdłuższy z nich będzie miał 280 kilometrów. Z rozmów kuluarowych (namiotowych) wynika, że ma to być zarazem najtrudniejszy z etapów tej edycji.

Niedzielny pierwszy etap rajdu organizator określał jako „rozgrzewkowy”. Rozgrzewka była, a jakże, ale nie zabrakło również schłodzenia na dwóch przejazdach przez wodę i trudnej, błotnistej przeprawie. Ci, którzy dojechali do niej jako pierwsi, byli jeszcze w stanie pokonać ją na kołach lub za pomocą szybkiego podpięcia liny wyciągarki (oba polskie Graty wybrały alternatywne trasy, by ominąć utopionych rywali). Ci, którzy przyjechali nieco później, spędzili na niej dużo więcej czasu... A jeszcze więcej czasu spędzą nad ich autami mechanicy w obozie, bo przy tej okazji pojawiły się pierwsze kontuzje.  

Pojazdy z klasy cross-country również zaznały wody, ale na nieco mniejszych kałużach. Szczęście dziś nie wszystkim na równi dopisywało. Po przebiciu opony Wilk Wojtka Tolaka i Maćka Szurkowskiego gotowy był do dalszej jazdy już po 10 minutach. Ale z kolei Toyota kierowana przez Rebekę Jankowską pechowo wywróciła się na bok na jednym z ostatnich zakrętów przed metą. Kontuzjowany w rękę pilot jutro prawdopodobnie będzie gotowy do jazdy.

Z dużą ciekawością czekaliśmy na premierowy przejazd Grata 3 Roberta Kufla i Dominika Samosiuka. I nie zawiedliśmy się. Grat wymiata! - Etap nie zaskoczył mnie – opowiada Robert. - Trasa była bardzo szybka, w sam raz by się rozruszać. Niestety raz utknęliśmy, próbując ominąć kałużę. Ale wystarczyło cofnąć i pojechaliśmy dalej. Założenie wyciągarki, jak widać, może tu okazać się pomocne. Na trasie dochodziliśmy jadące przed nami RZRy. Nie mogliśmy jednak ryzykować podczas wymijania, żeby nie uszkodzić auta. Grat 3 to zupełnie inne auto, niż te, który dotąd startowaliśmy – jest dużo, dużo szybsze. A i tak nie wykorzystujemy pełni jego możliwości – „trójka” może być o 30-40 procent szybsza. Póki co, po roku spędzonym za kierownicą dużo spokojniejszej Navary, mam odruch, by nie szaleć. Muszę sformatować mój wewnętrzny „twardy dysk”. Im dłużej będę jeździł, tym na pewno będzie lepiej. W naszym Gracie najważniejsze jest to, że w 100 procentach jest to auto made in Poland. To efekt 2 lat ciężkiej pracy - ostatnie 3 miesiące to była już „męka”. Non stop w warsztacie. Z serwisu wyjechaliśmy w piątek o 3 nad ranem. Tutaj chcemy przede wszystkim wszechstronnie wybadać nasze auto. Za sobą mam dopiero 7-8 godzin testów plus dzisiejszy etap. W sumie pokonałem około 200 km, z czego 70 km dziś. Drezno to maraton, który wymaga cierpliwości. Wszystko się może zdarzyć. Nam zależy, by dojechać do mety bez  spektakularnej awarii. Auto ma ogromny potencjał i wystarczy go już jedynie udoskonalać.

Text i foto: Kamil „Kamel” Jabłoński, Arek Kwiecień / Sigma Pro