I etap Drezno-Wrocław 2011 - aż słów brakuje...

Niedziela dla spragnionych wrażeń okazała się spełnieniem i zbawieniem dla utraconych nadziei. Długa dojazdówka na około 130 km, mogła być nużąca i zniechęcająca, jednak odcinek specjalny obfity w proste o twardej nawierzchni i piaskowej powierzchni pozwalał zawodnikom na kontakt z gruntem jedynie wierzchni.

Żeby nie było za nudno, uczestnicy musieli pokonać dwa brody. Pierwszy na pozór wydawał się nie najgorszy, ale to był tylko niczym niezmącony „pozór”. Mętna woda pojawiła się wraz z motocyklistami, którzy najpierw pieszo badali optymalne ścieżki pokonania brodu, a później... aż słów brakuje, by to opisać. Każdy kierował się innymi przesłankami, choć cel mieli ten sam. Osiągnąć drugi brzeg. Jak się okazało, żaden z nich nie pokonał go o własnych siłach i za pierwszym razem. Każdy pchał, podnosił, krzyczał, a nawet zerkał błagalnym wzrokiem w poszukiwaniu cudu. Na całe szczęście pomagali sobie nawzajem. Tłum wspierał okrzykami, oklaskami i własnymi rękami. Niespodziewanie między motocyklistami zjawił się Krzysztof Kretkiewicz na quadzie. Szybki i skuteczny jak zawsze. Co prawda musiał wesprzeć się wyciągarką w przebrnięciu przez połać mułu, by osiągnąć upragniony drugi brzeg. Pokładał się, podnosił, kopał, ale dotarł. I odjechał. Za nim dojeżdżali kolejni motocykliści i w końcu kolejni quadowcy – nasi radzili sobie dobrze. Przeprawa tych najmniejszych była spektakularna. Można było dostrzec, jak ludzie się jednoczą w trudzie, by zaraz po dotknięciu stopą (niestety niesuchą) lądu znowu rywalizować o najlepszy czas.

DSC04368Między ostatnią liczniejszą grupą motocykli zaczęły pojawiać się załogi samochodowe. Dla nich pierwsze kroki były również nie najłatwiejsze, gdyż motocykliści skutecznie rozryli podłoże dna rzeki. Prawa strona przejazdu, która wydawała się najlepsza, okazywała się na tyle wciągająca, że nawet samochód załogi Oleszczak/Chełmicki wessała się na dębowo. Do tego mały problem z wyciągarką spowodował, że stracili sporo czasu. Na środku przejazdu znajdował się ogromny lej, który skutecznie zahamował francuską załogę. Przez nią to właśnie polska załoga stała „wklejona” – Paweł i Maciek chcieli ich kulturalnie ominąć. Jak się okazało, lewa strona dla szybko jadących była jedyną słuszną drogą ucieczki. Kilka załóg tędy właśnie wydostało się na brzeg. Następne unieruchomione pojazdy próbował wyminąć duet Łukaszewski/Duhanik. Oni nie wiedząc, co się dzieje po prawej stronie, zapadając się po półosie portalowych mostów, szybko wycofali się, by udać się jeszcze bardziej na prawo, pod strome zbocze. Tam przy użyciu wyciągarki i po zastosowaniu ciekawych ewolucji, wydostali się na brzeg i pognali dalej.

Między samochodami zaczęły pojawiać się pojazdy ciężarowe. I wtedy zaczął się festiwal. Dla wszystkich. Fotoreporterzy nie mogli zdecydować się na dogodną lokalizację, przeskakując z miejsca w miejsce z DSC04512prędkością światła. Niektórzy poszli na żywioł i stali bezpośrednio w wodzie. Festiwal dla kibiców, którzy żywiołowo reagowali na coraz to bardziej „wklejające” pojazdy, coraz to wyższe fontanny wody i błota oraz dynamiczne najazdy na przeszkodę. Festiwal pomysłów w głowach zawodników. Niektórzy wysyłali pilotów na zwiad, inni szli całkowicie na żywioł – z bardzo różnym skutkiem. Z biegiem czasu bród stał się przejezdny w innych miejscach niż miało to miejsce na samym początku. Przejeżdżające pojazdy oraz nieustannie mącona woda utrwalała podłoże w innych konfiguracjach.

Ciekawie wyglądał przejazd małej Suzuki. Pilot zaopatrzony w linę wyszedł, by nakierować kierowcę na idealną trajektorię przejazdu. Tak też się stało. Suzuki przejechało bez zająknięcia, a pilot pozostał na samym środku. Zorientowawszy się o przebiegu zdarzeń, rozpoczął desperacki bieg za pojazdem, nieomal gubiąc luźne spodnie – ku uciesze widowni. Słynnym już akcentem tego brodu jest przejazd ambitnych załóg pojazdów ciężarowych, które nie bacząc, kto i co stoi pośrodku, jadą jak opętani. Do nich zalicza się oczywiście nasz rodak Krzysztof Ostaszewski. Jak to dzisiaj dało się słyszeć w tłumie – „Ostach trąbi tylko raz!” Pozostałe polskie załogi ze zmiennym szczęściem pokonywały tą przeszkodę. Nie były to jednak tak pechowe przejazdy jak pozostałych załóg.

DSC04733Drugi bród będący raczej długim lejem wypełnionym wodą, również przysporzył wielu kłopotów. W trzech czwartych jego długości znajdowała się wyrwa, skutecznie hamując mniejsze pojazdy. Dawała się ona we znaki również ciężarówkom. Podobnie jak na poprzedniej, oddalonej o 250 metrów przeszkodzie i tu znajdował się pojazd służący pomocą. Później Unimog, wcześniej hakowiec na MAN CAT 8x8. Załogi małych pojazdów szukały raczej alternatywnych przejazdów, szczególnie po prawej stronie tego mocno zacienionego miejsca. Tam użycie wyciągarek było obowiązkowe. Nie ze względu na przepisy rajdu, a raczej na stopień trudności i kąty nachylenia podjazdów. Bez użycia „lebiodek” przejechało niewielu, zwłaszcza ci, którzy posiadali koła w rozmiarach ponad 35 cali.

Ten podwójny bród był bardzo interesującym, a zarazem bardzo wyczerpującym, przerywnikiem dla monotonii szybkich ścieżek. Przy pierwszym brodzie znajdował się mostek, na którym stali kibice – świetny punkt widokowy. Byli tacy motocykliści, którzy również chcieli skorzystać z tych widoków. Na całe szczęście czujne oko organizatora, a dokładnie kilka ich par, nie pozwoliło na takie rozwiązania. Odważni zostali zawróceni, pod groźbą odnotowania w karcie „bolesnej” adnotacji. Po brodach jeszcze trochę OS-u, a następnie dojazdówka do obozowiska usytuowanego w rejonach Recza.

text i foto: Kamel