Polski Dakar - XI rajd Berlin-Wrocław 2005

Start w rajdzie „Dakar” 2007 – taki cel wyznaczyli sobie Albert Gryszczuk i Michał Krawczyk. Pierwszy krok, i to znaczący, już wykonali, odnosząc sensacyjne zwycięstwo w słynnym europejskim klasyku – rajdzie Berlin-Wrocław 2005.

W tym roku w gronie blisko 120 załóg samochodowych i ciężarowych w rajdzie wzięły udział trzy polskie auta i jedna ciężarówka. Oprócz Alberta i Michała, którzy zasiedli za sterami świeżo skonstruowanego Tomcata, na starcie rajdu zjawili się Klaudiusz Rostowski i Tomasz Traskiewicz (Jeep Wrangler) oraz Robert i Ernest Góreccy (Land Rover). W kategorii ciężarówek Polskę reprezentował – dobrze znany kibicom RMPST – Ził 131 Sebastiana Hornika i Juliana Obrockiego; w gronie motocyklistów startował zaś Jarek Cisak (KTM LC8).

Rajd Berlin-Wrocław to blisko 1600-kilometrowa trasa, wytyczona przede wszystkim na terenie wojskowych poligonów, na której pokonanie zawodnicy mają ponad tydzień. Ich zadaniem jest skompletowanie pieczątek z Punktów Kontroli Przejazdu, a przede wszystkim jak najszybsze pokonanie wszystkich odcinków specjalnych. Na tegorocznej edycji rajdu od samego początku szczególnie korzystanie prezentowała się załoga Albert Gryszczuk - Michał Krawczyk i to właśnie jej przygodom poświęcimy w tej relacji najwięcej miejsca.

Prolog - sobota
Przedsmakiem rajdowych emocji był 16-kilometrowy prolog, podzielony na dwa oesy, na którym załogi rywalizowały w parach. – Naszym zamiarem było uplasowanie się gdzieś w środku stawki – nie wiedzieliśmy jeszcze, czy korzystniej jest jechać za kimś po śladach, czy na czele samodzielnie szukać trasy – opowiadają nasi zawodnicy. Z oboma oesami Tomcat rozprawił się jednak błyskawicznie i – mimo że przez ostatnie półtora kilometra drogę blokowała mu francuska załoga, która nie chciała przepuścić szybciej jadącego auta – Polacy uzyskali doskonały czas, dający im 6. miejsce w „generalce”. Jeszcze lepiej poradzili sobie Klaudiusz Rostowski i Tomasz Traskiewicz, którzy wywalczyli 4. pozycję.

Etap I - niedziela
Trasę pierwszego etapu wytyczono na terenie dwóch kopalni odkrywkowych; jej fragment stanowiły także odcinki specjalne znane już zawodnikom z prologu. Początek był bardzo obiecujący. Albert z Michałem błyskawicznie pokonali pierwszy z oesów, „na rozgrzewkę” odrabiając 48 sekund straty do lidera.

– Widok kopalni, do której następnie wjechaliśmy, był niesamowity. Wszędzie dziury o głębokości sięgającej 50-60 metrów, olbrzymie tarasy, rozpadliny na szczytach. Jak na księżycu – opowiada Michał. W tym miejscu Tomcat dogonił Jeepa Klaudiusza Rostowskiego, który na jednym z pagórków zawiesił się na podwoziu. Wspólnymi siłami samochód udało się uwolnić z pułapki; po chwili operację trzeba było jednak powtórzyć, bo ten sam kłopot spotkał również Alberta z Michałem.

Druga kopalnia, zdaniem chłopaków, wyglądała niczym miniaturowa piaskownica szalonego giganta. – Mieliśmy wrażenie jakbyśmy z księżyca trafili wprost w scenerię „Obcego – 8 pasażera Nostromo” – opowiadają. Niezawodny dotąd Tomcat tym razem jednak odmówił posłuszeństwa. Na jednym ze zjazdów awarii uległ tylny drążek kierowniczy i w rezultacie koła samochodu na stałe przyjęły pozycję skrętu w lewo. Prostowanie o ciężarówkę organizatora na nic się zdało. Awarię udało się usunąć dopiero po zakończeniu oesu, dlatego na ostatni odcinek nasza załoga wyruszyła już w pełni sprawnym autem. Mimo awarii, na mecie Albert z Michałem wyglądali na szczęśliwych – etap ukończyli o własnych siłach i wciąż plasowali się na wysokiej, 14. pozycji (z ponadgodzinną stratą do lidera).

Etap II - poniedziałek
Po prologu i premierowym etapie rajd przeniósł się na teren polskich poligonów. Start do etapu drugiego usytuowano w okolicach Recza. Zdawało się, że pech wciąż nie opuszczał Polaków – podczas nocnego przejazdu do nowego obozu laweta, na której wieziony był Tomcat, zgubiła koło. – Nasz mechanik, Hubert – od lat mistrz okręgu jeleniogórskiego KJS-ów, postanowił brać zakręty „slajdami”, aż na którymś z lawety odpadło koło wraz z piastą! – opowiada Michał. Nocny wypoczynek również obfitował w niespodzianki – o 5 nad ranem nieopodal obozu przejechała kompania pancernych Leopardów, skutecznie wyrywając ze snu zmęczonych zawodników.

100-kilometrowy etap drugi znów nie ułożył się po myśli naszych zawodników. Niedługo po starcie w Tomcacie awarii uległa automatyczna skrzynia biegów, pozostawiając do dyspozycji kierowcy tylko bieg pierwszy i wsteczny. – Wbrew pozorom nie było aż tak tragicznie, bo „jedynkę” mamy długą, co przy 5.500 obrotów na minutę pozwalało nam wykręcać nawet 60 km/h – mówi Albert. Trasa poniedziałkowego etapu była zaś kręta i wymagała uważnej nawigacji, uniemożliwiając rozwijanie dużych prędkości. Wbrew przeciwnościom losu, Polacy ukończyli etap na 14. pozycji, a w „generalce” awansowali do pierwszej dziesiątki (z blisko półtoragodzinną stratą do lidera).

Noc z poniedziałku na wtorek wypełniona była gorączkowymi pracami przy aucie. Zapasowa skrzynia niestety również okazała się wadliwa. Seria telefonów w Polskę przyniosła efekt w postaci informacji o trzech skrzyniach, które znalazły się w Krakowie (w Land Serwisie), Gdańsku (u Darka Zapiska) i Poznaniu (w SST). Nad ranem do obozu dojechał nowy mechanizm z Poznania. O 8 wszyscy odetchnęli z ulgą – auto było w pełni sprawne (jedyną niedoróbką był brak lewarka, dlatego tego dnia Albert zmieniał biegi... śrubokrętem).

Etap III – wtorek
W nagrodę za wytrwałość na kolejnym etapie złe fatum opuściło wreszcie Polaków, a ci pokazali na co ich stać. Wyruszając na trasę z 14. pozycji startowej, w szaleńczym tempie doganiali kolejne załogi, by wreszcie znaleźć się tuż za najszybszymi autami wyścigu – Samuraiem i Mercedesem G. – Na jednej z hop oddaliśmy przepiękny skok, po którym udało nam się wylądować na szczycie następnego pagórka, jednocześnie wyprzedzając „Gelendę” jadącą dołem. Suzuki przegoniliśmy podczas wyjazdu z rzeki – relacjonują nasi zawodnicy. Historyczne etapowe zwycięstwo polskiej załogi na rajdzie Berlin-Wrocław nagrodzone zostało jej awansem na 5. miejsce w klasyfikacji generalnej. Strata do lidera wynosiła już tylko godzinę...

Etap IV – środa
Euforia nie trwał długo. Na kolejnym etapie pech znów zaczął prześladować Alberta i Michała – najpierw w Tomcacie popsuła się wyciągarka, potem trzeba było zmienić przebite koło. Tego dnia los okazał się wyjątkowo złośliwy – 18 kilometrów przed metą samochód znowu złapał kapcia! Koła zapasowego już nie było, więc tocząc się z prędkością 30 km/h, Polacy zmuszeni byli kontynuować jazdę „na flaku”. Ukończenie etapu wcale nie podziałało na nich kojąco – sędziowie zakwestionowali w karcie drogowej jedną z pieczątek, która rozmyła się podczas przypadkowego wodowania karty w rzece. Sprawę – na korzyść naszej załogi – wyjaśnili dopiero inni sędziowie, którzy naocznie kontrolowali PKP-y. Nerwowy dzień nareszcie skończył się pomyślną wiadomością – „nasi” awansowali na 4. pozycję w „generalce”!

Etap V – czwartek
Czwartkowy, maratoński etap – ochrzczony przez organizatora „Hannibalem” – miał być najbardziej wymagającym sprawdzianem dla załóg startujących w rajdzie. Na zawodników czekała aż 335-kilometrowa trasa! Zgodnie z przewidywaniami jej najtrudniejszym fragmentem był drugi z oesów o długości 120 kilometrów. – Nawigacja na nim była bardzo skomplikowana; liczne, krótkie „kratki”, częste zmiany kierunków miały być z założenia bardzo mylące. Mimo to już po 30 minutach udało się nam dogonić prowadzące Suzuki i Gelendę – relacjonuje Michał. Jednym z rozstrzygających momentów była przeprawa przez wodne rozlewisko, w którym na długie minuty utknęła Suzuki prowadzącego w rajdzie Martina Hähle, i gdzie udało się wyprzedzić Mercedesa wicelidera, Thomasa Shukera. Kolejnego Samuraia polski Tomcat wyprzedził po kilkuminutowym pościgu i tym samym wyszedł na prowadzenie, którego nie oddał już na tym etapie.

Odcinek trzeci o długości 17 kilometrów był rekordowy pod względem przeciętnej prędkości Polaków, którzy pokonali go ze średnią 100 km/h! Finałowy, 60-kilometrowy oes charakteryzował się zaś niemiłosiernie wyboistą trasą, która biegła przez rozryte czołgowiska. Zalegający piach hamował koła samochodu nawet do 20 km/h – mimo gazu wciskanego do „dechy”. – Zabawnym momentem tego odcinka była przeprawa przez Kwisę – opowiada Michał. – Wyszedłem z auta szukać brodu. Albert jechał za mną i w pewnym momencie poczułem, jak przyspiesza, a fala przelewa mi się po plecach. Od razu dałem nura w bok. Informuję więc innych pilotów: kaski Sparco nie pływają (głowa jakby ciężej wychodzi spod wody), a po kontakcie z wodą mikrofon robi „kaput”. Przez ostatnie kilometry musiałem się naprawdę wydzierać do Alberta, aby mnie słyszał.

Polacy dotarli do mety tuż po godzinie 20. Kolejny samochód – Mercedes Shukera, który objął prowadzenie w rajdzie – pojawił się pół godziny później. Maruderzy etap ukończyli już nad ranem dnia następnego...

Wstępnie podliczone wyniki dały powody do radości – załoga Gryszczuk-Krawczyk awansowała na sensacyjne drugie miejsce w „generalce” z niewielką, około półgodzinną stratą do lidera! Do końca rajdu było jednak jeszcze daleko, a samochód wymagał kolejnych napraw, dlatego nikt nie myślał o świętowaniu. Rozesłane po Polsce wici przyniosły skutek - poszukiwane na gwałt amortyzatory do Tomcata znalazły się u Marka Adamczewskiego i Krzyśka Turchana w Warszawie. Z pomocą brata Michała, Pawła, po 4 godzinach i kilku minutach (oraz pokonaniu dystansu 550 kilometrów) części zamienne trafiły do obozu.

Etap VI – piątek
Przedostatni, 110-kilometrowy etap nasza załoga rozpoczęła z założeniem zminimalizowania strat do lidera. Początkowe 50 kilometrów („czysta poligonowa manewrówka” – jak mówi Michał) nie przysporzyła jej wielu problemów. Kluczowym momentem drugiej części etapu było torfowisko, które Polakom udało się pokonać „na kołach”, bez zrywania jego nawierzchni. Wielu innych nie wykazało się aż taką przezornością i straciło sporo czasu na wydostanie się z opresji za pomocą wyciągarek.

Przedstartowy plan udało się wykonać w 100 procentach. Tomcat utrzymał drugie miejsce w „generalce”, a ponadto zbliżył się na odległość zaledwie 4 minut do prowadzącej załogi Shuker – Moll (wielu polskim kibicom znanej m.in. z doskonałych występów na Croatii Trophy czy rajdach KCS).

Etap VII – sobota
Do ostatniego etapu, polegającego na trzykrotnym pokonaniu pętli o długości 28 kilometrów, uczestnicy rajdu, w grupach po 10 pojazdów, wyruszali ze startu równoległego. Obok polskiego Tomcata w szeregu stanęła między innymi prowadząca „Gelenda” pary Shuker – Moll, Suzuki świetnie spisujących się w ciągu całego rajdu duetu Hähle – Braun i Toyota Land Cruiser dwukrotnych zwycięzców Croatii Trophy, załogi Straßer – Kurbsfried. Albert i Michał na trasę ruszali z jedną myślą – by zwyciężyć, muszą o 4 minuty prześcignąć niemieckiego Mercedesa.

Zadanie okazało się zaskakująco łatwe. Thomas Shuker i Jasmina Moll już poprzedniego dnia przyznali podobno, że nie mają żadnych szans w bezpośrednim pojedynku z polską załogą. Dlatego na finałowym etapie niemiecka para skoncentrowała się na bezpiecznym dojechaniu do mety i obronie drugiej lokaty. Drugiej, bo już na pierwszym okrążeniu Tomcat odrobił cztery minuty straty i wysunął się na prowadzenie w rajdzie! Na kolejnych dwóch rundach Polacy „dołożyli” rywalom kolejne 7 minut i tym samym bezapelacyjnie zwyciężyli!

Berlin... Nie! Wrocław nareszcie zdobyty!

text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro

Tomcat – specyfikacja Berlin-Wrocław 2005
Silnik 3.9 V8 Range Rover, moc ok. 200 KM, maks. moment obrotowy 380 Nm
Skrzynia automatyczna Range Rover, 4-biegowa
Reduktor BorgWarner, wiskotyczne sprzęgło międzyosiowe
Mosty Range Rover, 100-procentowe blokady Maxi Drive
Zawieszenie Öhlins, sprężyny Old Man Emu
Hamulce EBC, tarcze rzeźbione
Rama Range Rover + klatka przestrzenna
Rozstaw osi 100 cali
Nadwozie skonstruowane z włókna szklanego
Wyposażenie kabiny fotele Bimarco Expert, pasy Sparco, metromierz Explona, intercom Sparco, kierownica Sparco
Inne reduktor siły hamowania Tilton, wyciągarka NoName (lina kewlarowa)
Waga 1460 kg
Opony 32” Simex lub BF Goodrich MT 235/85
Felgi Range Rover, stalowe
Przyspieszenie od 0 do 100 km/h 10 s.
Prędkość maksymalna 170 km/h
Prędkość maksymalna na reduktorze 65 km/h
Spalanie 25-90 l/100 km
Części Land Serwis
Wykonanie Albert Gryszczuk & Co
 
Artykuł opublikowany w magazynie "Wyprawy4x4", nr 1 (1) październik/listopad 2005.