Wydrukuj tę stronę

VI etap Drezno-Wrocław 2012: wyrozumiały Hannibal

Legendarny Hannibal przez wiele lat uznawany był za najtrudniejszy etap rajdu Drezno-Wrocław. W tym roku jego trudności nie zmalały, ale jeśli porównać go do wcześniejszych etapów, okazuje się, że Hannibal był aż taki straszny, jak go dotąd malowali...

Teoretycznie wiele się nie zmieniło. Był to najdłuższy etap „Drezna”, z licznymi, wymagającymi przeszkodami, w dodatku rozgrywany już po 5 dniach zmagań, co zwiększało niebezpieczeństwo awarii mocno już wymęczonych maszyn. Ale śmiem twierdzić, że czwarty, drawski etap o długości 250 kilometrów był jeszcze trudniejszy – przeprawówka w stylu maratońskim dała wówczas nieźle popalić zawodnikom. Tegoroczny Hannibal o (zakładanej) łącznej długości ponad 400 kilometrów miał przede wszystkim charakter etapu szybkościowego, na którym przeszkody były tylko przystankami – dla jednych „na żądanie”, choć czasem dla innych zamieniały się w długie, przymusowe postoje.    

- Pierwsze trzy odcinki były bardzo szybkie, bez większych kłopotów nawigacyjnych czy spektakularnych dramatów – opowiada Maciek Chełmicki, pilot najszybszego jak dotąd kierowcy rajdu, Pawła Oleszczaka. - Tylko raz musieliśmy skorzystać z wyciągarki przed serwisem w Krośnie Odrzańskim. Przyblokował nas RZR, więc nie byliśmy w stanie zaatakować na kołach.  Kolejny odcinek również był szybki, a 2-minutowym przerywnikiem była przeprawa przez rzeczkę w Lubsku.

Zmaganim swego męża na przeprawie w Krośnie przyglądała się Ula Oleszczak. Gdy pozostali kibice zorientowali się, kto obok nich stoi, zupełnie stracili zainteresowanie zawodami, doceniając, że mogą poznać samą Panią Oleszczak!

Znacznie więcej czasu na przeszkodach spędzał niestety pomarańczowy „Patrol Zielonego”, którym walczy duet Kwiatkowskich. - W Krośnie padła przekładnia w wyciągarce – opowiada Tomek. - Na szczęście zaraz czekał na nas serwis, gdzie udało się wymienić całego wincha.  Wydawało mi się, że teraz będzie już z górki. Ale pięty oes okazał się jeszcze bardziej pechowy. Ponownie straciliśmy wyciągarkę (zerwana lina plus awaria przekaźników), a potem spalił się pasek pompy wspomagania. Wtedy na krótko straciliśmy już nadzieję.

Pasek udało się szybko wymienić na serwisie, ale reperacja wyciągarki nie była możliwa. Załoga „Gorzkiej Czekolady” ruszyła do dalszego boju z założeniem, że odtąd wszystko już musi pokonać na kołach. - I o dziwo, udało się! - cieszy się Tomek. - Resztę pokonaliśmy bez zatrzymywania się, choć czasem przeszkody musiałem atakować w stylu „na czołgistę”. Efekt to skrzywiony drążek kierowniczy, co było tylko drobną niedogodnością. Końcowy oes w Żaganiu – szybki, po piasku – był już tylko formalnością. Przeżyliśmy dużo przygód, ale jesteśmy na mecie!

Problemy, ale innego rodzaju, na trasie przeżywał również prowadzący duet Oleszczak-Chełmicki. - Muszę podziękować zawodnikom z klasy cross-country, którzy bardzo chcieli nas przepuszczać na startach oesów, ale nie pozwalali im na to sędziowie – mówi pilot Nissana. - Tak więc na jednym z oesów wyprzedziliśmy wszystkich i dalej jechaliśmy już jako pierwsi. W drugiej połowie dnia zaskoczył nas... brak startu do oesu. Odcinek pokonaliśmy więc rekreacyjnie, zaliczając kolejny CePeki. Nasz rywal – Martin Hahle – miał podobną przygodę, a Roberta Kufla sędzia dogonił już na oesie.

Oes w Olszynie, który miał zakończyć zmagania na Hannibalu, został odwołany z powodu nawałnicy, która sprowadziła na okolice klęskę żywiołową. Ze Świętoszowa do Bogatyni zawodnicy przejechali już na lawetach.

Załoga HotWheels
w czwartek powiększyła swą przewagę nad rywalami; RMF 4Racing Team powinien zajmować bezpieczną drugą pozycję. Do mety zostały już tylko dwa etapy – krótki, 30-kilometrowy w Bogatyni, który zapowiada się jako sprawdzian techniki jazdy, oraz finałowy na kopalni pod Liskiem – najpewniej szybki i bardzo zakurzony.

text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro