Blog Dagmary Kowalczyk: zaczęła się zadymka!

Daga2_icoNo tak, bo takiej warstwy kurzu, to jeszcze nie widziałam. Otwierając wczoraj swojego laptopa, wysypałam chyba z kilo piachu. Babki można robić! Zakurzone jest wszystko. Sprzęt, jedzenie, oczy, nosy, stoły, samochody, buty, włosy. Fesz-fesz fruwa w powietrzu i wchodzi w każdy zakamarek. Sprawę ratują trochę prysznice – przynajmniej można się po ludzku opłukać...
No tak, bo takiej warstwy kurzu, to jeszcze nie widziałam. Otwierając wczoraj swojego laptopa, wysypałam chyba z kilo piachu. Babki można robić! Zakurzone jest wszystko. Sprzęt, jedzenie, oczy, nosy, stoły, samochody, buty, włosy. Fesz-fesz fruwa w powietrzu i wchodzi w każdy zakamarek. Sprawę ratują trochę prysznice – przynajmniej można się po ludzku opłukać...

A, właśnie! Do tej pory wydawało mi się, że Dakar to totalna surowizna. Jedzenie „hand made”, mycie wodą z butelki, kawa przygrzewana na kuchence polowej. Wierzcie mi, że bardzo się pomyliłam... Dakarowy biwak to praktycznie samowystarczalne miasteczko. Oprócz ogromnej strefy serwisowej, są potężne namioty – prasowy, „klubowy”, żywieniowe, biurowe i rozrywkowe. Można tu dostać zimną colę, coś do zjedzenia albo koszulkę z logo Peru. Pierwsze dni spędzamy właśnie w tym kraju. Kraju gorących dni, chłodnych nocy, zimnego oceanu, pogodnych ludzi i katorgi dla wegetarian. Kupić do jedzenia coś bezmięsnego – graniczy z cudem. Wszystko zawiera kurczaka, w przeróżnych kolorach i kształtach.

Wczoraj podróżowaliśmy z Limy do Pisco. Zaparkowaliśmy na pustyni, pod wydmami i pewnie stąd ten piach. Po drodze – tysiące wiwatujących, wymachujących flagami ludzi. Fiesta na całego! Każdy macha, pstryka zdjęcia, krzyczy, pozdrawia, szok! I tak przez 250 kilometrów... Widoki za oknem – zapierające dech w piersiach, ale też szokujące. Skały oblewane falami Pacyfiku, sklejone z dykty domki stojące w szczerym polu, różnej wysokości i maści wydmy, a do tego – barwnie poubierani mieszkańcy.

Wracając do biwaku – Francuzi wymawiają biwjak, czy coś takiego. Śpimy przeważnie w namiotach, choć cześć zawodników wybiera hotele. Ale spanko wśród pracujących agregatów i spawarek dodaje klimatu. Bezpieczeństwo ? - otaczają nas zasieki i chmara policjantów. Przyznam szczerze, że o opiekę nad nami, dbają tu perfekcyjnie. Ciągle mijają mnie uzbrojeni ochroniarze. Po wyjściu za bramę, ten spokój się kończy. Bo choć mieszkańcy Peru to ludzie sympatyczni i pozytywni, to odrobinę szaleni.

Na przykład – jeżdżą jak wariaci. Prowadzi sobie człowiek spokojnie, zgodnie z przepisami, a tu – z lewej, z prawej, na trzeciego, wciskają się, ocierają o lusterka. Przepisy? Jakie przepisy! Jazda pod prąd – nie robi wrażenia nawet na policji (osobiście sprawdzaliśmy). Tak jest na ulicach Peru, ale Dakar – to żelazna dyscyplina. Na odprawach tłuki nam do głowy, z jaką prędkością mamy jechać. I tak: w Peru – samochody i motocykle – 100 km/h, ciężarówki o 20 km/h mniej. W Argentynie i Chile 110 – auta i jednoślady, 90 – ciężarówki. Jak to kontrolują? Francuzi mają swoje metody. Zamontowali w samochodach tzw. Tripy, urządzonko które z jednej strony wskazuje dojazd do campów, ale z drugiej – pika, jak przekroczymy dozwoloną szybkość. I oczywiście daje cynk organizatorom. Wtedy nie ma litości. Wczoraj jeden z kolegów (nazwisko pominę, bo znany chłopina) – przez kawał drogi jechał 130. I zapłacił 500 dolarów mandatu, choć groziło mu dwa razy więcej.

Kolosalnie długie dojazdówki (jutro mamy 223 km, pojutrze 8 stycznia – 518) będą ciągnęły się w nieskończoność. Jednak widoki za oknem – to nagroda za cierpliwość. Zwłaszcza będzie tak na siódmym etapie, kiedy wjedziemy w Andy, na wysokość ponad 5000 tysięcy metrów. Ok., pozwólcie, że oddalę się na małą chwilę. Dakarowa kuchnia czeka, więc nie będę sobie odmawiać J Wrzucam zdjęcia nie tylko z trasy, ale również rajdowej otoczki. Mam nadzieję, że poczujecie choć trochę klimat tej niesamowitej wyprawy na drugim końcu świata.

Text i foto: Dagmara Kowalczyk / TVN Turbo

Oceń ten artykuł
(0 głosów)