Komentarze i galeria po VIII etapie rajdu Dakar 2013


Nasser Al-Attiyah:
- Wszystko szło dobrze, wciskałem gaz do dechy i było OK. Ale gdy dostaliśmy się do koryta rzeki, było tam już 3 metry wody i nie było szans, by przez nią przejechać. Daliśmy o tym znać organizatorom, który poinformował nas o neutralizacji na CP2.

Giniel De Villiers:
- To był całkiem wymagający etap! Nie utknęliśmy w wodzie, bo po prostu nie bylibyśmy w stanie jej pokonać. Miała już półtorej metra głębokości i napływało jej coraz więcej.

Stephane Peterhansel:
- Popełniłem mój pierwszy poważny błąd na tym rajdzie – nalegałem, by jechać po śladach motocykli, a to była zła decyzja. Jean-Paul naciskał, aby szukać drogi poza korytem rzeki, ale jechałem jeszcze 2,5 km, po czym zdecydowałem się wrócić po śladach. To oznacza, że pokonałem niepotrzebnie 5 kilometrów, czyli straciłem prawie 9 minut. Tak bywa... Prawdopodobnie skorzysta na tym Nasser, ale takie są już rajdy... Słyszałem jednak, że chcą zarządzić neutralizację na CP2, co nie byłoby złą rzeczą, bo objęłaby nasz błąd nawigacyjny... Zobaczymy.

Guerlain Chicherit:
- Naprawdę dziś daliśmy z siebie wszystko, bo ostatnio nie dopisywało nam szczęście i o włos przegrywaliśmy etapy. Startując z drugiej pozycji, zdecydowałem się na pełny atak. Rano powiedziałem do Jean-Pierre'a Garcina: „Zapnij pasy, będziemy atakować!” I opłaciło się! Wspaniale. Jean-Pierre wykonał fantastyczną robotę, zwłaszcza na bardzo zawiłym fragmencie trasy, na którym prowadziliśmy po wyprzedzeniu Peterhansela. Znakomicie nawigował. Jestem bardzo zadowolony!

Orlando Terranova:
- To nie był zły dzień, ale etap był ekstremalnie trudny. To był prawdziwa walka... z wodą. Udało nam się ją pokonać. Jechaliśmy na flaku, ale dopisało nam szczęście. Niestety „Peter” stracił dziś trochę czasu. Miejmy nadzieję, że inni też nie będą mieć łatwo.

David Casteu:
- Wielki nawigacyjny sukces! Jestem w siódmym niebie, ponieważ trudno jechać na czele, utrzymując właściwy rytm i nawigując, w czasie gdy inni cię atakują. Udało mi się jednak zachować spokój i koncentrację, i to ja pierwszy przekroczyłem linię mety. To wspaniałe być liderem Dakaru podczas dnia przerwy!

Kuba Przygoński:
- Rzeki przez, które prowadzony był odcinek specjalny przybrały do tego stopnia, że trasa stała się miejscami nieprzejezdna. Cały czas padał deszcz, momentami jechaliśmy sto na godzinę po kamieniach przykrytych wodą. Tempo było nieprawdopodobne. W pewnym momencie cała czołówka skręciła niewłaściwie. Najmniej na tym stracili zawodnicy startujący z tyłu. Najważniejsze, że pobłądziliśmy wszyscy i każdy ma mniej więcej podobną stratę.

Marek Dąbrowski:
- ORLEN Team ściśle współpracuje z fabryką KTM, która dodatkowo przygotowała i dostarcza serwis dla Kuby. Pomagamy sobie w myśl zasady fair play, wybraliśmy po prostu najlepszą możliwą opcję. Ponieważ etap był maratoński mogliśmy wymieniać się częściami wyłącznie między sobą. Ja oszczędzałem swoje koło, gdyż jeszcze przed etapem ustaliliśmy, że oddam je Kubie, tak też było. Sytuacja zrobiła się jednak bardziej nieprzewidywalna i trzeba było pomóc Cyrilowi. Wymontowaliśmy wspólnie i podmieniliśmy silniki. Na szczęście Cyril to były mechanik i operacja przebiegła bardzo sprawnie.

Rafał Sonik:
- Kiedy wyruszyliśmy dziś rano z biwaku było około 30 stopni, a mój czujnik temperatury w silniku pokazywał -15... Temperatura powietrza pierwszego dnia wahała się od -3 do 43 stopni Celsjusza, co w połączeniu ze zmianami wysokości sprawiło, że to małe, ale bardzo ważne urządzenie kompletnie zwariowało. Kiedy zaczynałem mocniej dociskać, płyn chłodniczy lał mi się na buta i wiedziałem, że muszę zwolnić. Obawiałem się, że nie dojadę do końca oesu, za którym była jeszcze przecież długa dojazdówka do biwaku . Śmiejemy się zawsze z Krzyśkiem Hołowczycem, że największy stres na Dakarze jest zawsze na pierwszym etapie oraz tym, następującym po dniu przerwy. Każdy kierowca, wyruszając, zastanawia się, czego jego mechanicy mogli nie dokręcić, gdzie zabrakło pół obrotu śruby. Wówczas najdrobniejsze szczegóły - niedopatrzone, lub zrobione na wyrost - zaczynają odgrywać kluczową rolę. Dlatego swoich mechaników nigdy nie popędzam i nie tworzę im stresującej atmosfery pracy. Oni wiedzą co trzeba zrobić.

Adam Małysz:
- Organizatorzy odwołali pierwszą część odcinka specjalnego z powodu opadów deszczu, ale nie wiem, dlaczego puścili drugą część. Wystartowaliśmy i dojechaliśmy do rzeki. Były dwa wyjścia - albo pojechać górą, albo wzdłuż rzeki. Rafał miał zapisane w książce drogowej, że górą nie wolno, więc pojechaliśmy rzeką. Poszliśmy w lewo i zakopaliśmy samochód. Wykopywaliśmy się metr po metrze. Trwało to pół godziny. Potem zawiesiło się buggy. Fala błota przykryła niemal cały samochód. Przejechaliśmy tamtędy na styk.
Cały czas jechaliśmy wzdłuż rzeki. Spotkaliśmy zawodników, którzy wracali i powiedzieli nam, że nie ma przejazdu. Następnie dowiedzieliśmy się, że dalsza część oesu została odwołana. Argentyńczyk poradził, żebyśmy za nim pojechali do asfaltu. Musieliśmy go wyciągać, zepsuł mu się silnik, wzięliśmy go na hol. Do asfaltu miały być cztery kilometry, a było ze trzydzieści po jakimś camel grassie. Cały czas góra - dół, gorzej, niż na oesie.
W końcu dotarliśmy do asfaltu i mieliśmy przed sobą jeszcze 300 kilometrów dojazdówki na biwak. To był bardzo ciężki dzień, niefajny. Jutro mamy przerwę, a mechanicy będą wymieniać najważniejsze rzeczy w samochodzie, żeby nie zawiodły na następnych etapach. Jak dotąd Toyota spisuje się perfekcyjnie i nie mieliśmy żadnych problemów technicznych.

Robert Jachacy:
- Jak już wiecie z powodu opadów deszczu odwołali nam sobotnie ściganie. W naszym polskim obozie radowaliśmy się z tego powodu do 3 w nocy. Nikomu nie chciało się spać, więc debata trwała!
Ok. 10.00 rano (jak tu spać jak w namiocie tysiąc stopni i duchota) poczłapaliśmy z Bobikiem na śniadanie i co?! Śniadanie nam zwinęli! Nie takie problemy rozwiązywaliśmy, więc zakręciliśmy się na sali i skompletowaliśmy ubogą wersję posiłk :-).
Dzisiaj (czyli w sobotę – przyp. AK) czekała nas tylko podróż na kolejny biwak ok. 330 km normalną drogą. To tak jak byście S\sobie chcieli skoczyć z Wawy do Gańska. Bez kasków i kombinezonów tylko w krótkich spodenkach ruszyliśmy w podróż po Argentynie. Na drogach też nas obowiązuje limit prędkości, więc czasu na rozmowę było sporo. Pogadaliśmy na tematy od polityki po tolerancję sexualną :-). Po kilku godzinach dojechaliśmy na biwak.
Myślałem, że w Peru było dużo kibiców. Myliłem się. Czułem się jakbym jechał Papamobile :-). Oczywiście zachowywaliśmy się godnie, czyli trąbiliśmy i machaliśmy! Na totalnym luzie (bo w końcu dzień wolny) zaczęliśmy przeglądać auto. Z paki wyrzuciliśmy dwie tony piachu i pyłu. Podczas wnikliwych oględzin okazało się, że mamy pęknięty przedni stabilizator - to taki pręt długości i grubości jak gryf sztangi. Biorąc pod uwagę żar lejący się z nieba, opcja leżenia pod samochodem była całkiem niezła, gdyby nie to, że trzeba było odkręcić parę "śrubek". Tu wszystko jest "takie małe" i "łatwo się odkręca", że albo trzeba się powiesić na kluczu albo na nim stanąć! Grunt, że się udało, a dzień (niby wolny) przeleciał szybko i pracowicie.
Dzisiaj śpimy w hotelu. Jakoś dziwnie leży mi się na normalnym łóżku :-). Wczoraj kolejny raz śniło mi się, że jadę ciężarówką przez pustynię. Jak mi nie przejdzie, to po powrocie pójdę do lekarza. Jutro (czyli dzisiaj:) - przyp. AK) niedziela i to dzień wolny dla całego rajdu. Mam nadzieję, że nic do naprawy się przez przypadek nie znajdzie i poleniuchujemy. Mam dostęp do internetu, więc mam nadzieję, że uda mi się przesłać parę zdjęć.
Miłej niedzieli życzę.

Adam Małysz podsumowuje I tydzień Dakaru 2013:


fot. X-Raid, orlenteam.pl, Maragni M. / KTM Images, Honda, Dessoude, ASO, DPPI, Speedbrain, Marian Chytka, Robb Pritchard, Jacek Bonecki, SPEED Racing, Red Bull, Maindru Photo

Oceń ten artykuł
(0 głosów)