Robert Jachacy: to był ciężki dzień...

fot._jachu3Tak naprawdę to u nas jest już 18.01 - 1,30 w nocy. Bardzo ciężki dzień za nami. Ciężki sam w sobie, a dla biorących udział w tej zabawie po dwóch tygodniach ganiania się po pustyni wyjątkowo ciężki.

ZOBACZ TAKŻE: Na żywo z XII etapu rajdu Dakar 2013 – rozprawa z Atacamą

Zerwaliśmy się rano i popędziliśmy na pobliski odcinek specjalny:-). Było do niego tylko 400 km w tym przekroczenie granicy Argentyna - Chile i przejazd przez góry na wysokości ponad 5.000 m n.p.m.

Na granicy zabrali nam dobre orzeszki (dwie paczki), a na 5 tys. wysokości trochę odcinało nam tlen, więc trzeba było się kontrolować. Dopiero o 13.20 ruszyliśmy się ścigać, mimo że jazdy po tych 400 km mieliśmy już delikatnie dosyć (dla Tych co nie wiedzą - oparcia foteli rajdowych nie ustawia się tak jak w cywilnym aucie - siedzi się jak na krześle).

Odcinek miał 318 km i wszystkie możliwe rodzaje nawierzchni. Dystans ten pokonaliśmy w 7 godzin i 20 minut. Raz zakopaliśmy się na wydmach. Szybko z pomocą przyszedł nam Hiszpan. Wyciągnął nas na linie z dołu, w którym siedzieliśmy.

My też zrobiliśmy dobre uczynki dzisiaj. W ramach rekompensaty wyciągnęliśmy zakopanego Hiszpana - innego niż ten który nas wyciągał no i pomogliśmy naszemu zepsutemu rodakowi - Łokerowi. Potem urwaliśmy na wydmach drugi błotnik.

Straszną mamy ochotę dojechać do mety. Zostały jeszcze dwa dni ścigania. Włoscy mechanicy obok mojego namiotu puszczają fajną muzykę. Przed chwilą zapytałem, czy mogą trochę przyciszyć …jak to Makarony - nie gadają w żadnym języku oprócz swojego... i zrobili głośniej:-). Wolę muzykę przynajmniej zagłusza warczące agregaty.
Pozdr,
Jachu

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)