Hołek wygrywa z fabrycznymi kierowcami VW - Rajd dos Sertões 2008

Sertoes01_11W dalekiej Brazylii rozpoczął się 16. Rajd dos Sertões, zaliczany do Pucharu Świata FIA. Pomimo wysokiego statusu znane nazwiska na starcie można policzyć na palcach jednej ręki. W zawodach występują m.in. dwaj fabryczni kierowcy Volkswagena Giniel de Villiers i Mark Miller, Niemka Andrea Mayer (Mitsubishi L200) oraz nasz reprezentant, czyli Krzysztof Hołowczyc (Nissan Navara). Ich rywalami jest cały zastęp (kilkadziesiąt nazwisk!) kierowców brazylijskich. Zabrakło teamu Mitsubishi, BMW X-Raid, Schlessera...

W rajdzie dos Sertões wynik nie wydaje się najważniejszy – ważne jest tylko, aby taki de Villiers nie skompromitował się, przegrywając z mało znanymi Brazylijczykami. Dla teamu Volkswagena czy polskiego Orlen Teamu start w Ameryce Południowej jest przede wszystkim treningiem przed najważniejszą imprezą sezonu, czyli Dakarem, który w styczniu 2009 rozegrany zostanie właśnie za oceanem. Nie ukrywa tego zresztą dyrektor VW Motorsport, Kris Nissen, który mówi bez ogródek: - Rajd Sertões jest kolejnym wyzwaniem na drodze do rajdu Dakar 2009, który będzie po raz pierwszy prowadził po bezdrożach Ameryki Południowej. Spodziewamy się, że warunki rajdu Sertões obok swojej specyfiki będą też podobne do terenu, w jakim rozgrywany będzie przyszły Dakar. Dla Race Touaregów, a także dla kierowców i pilotów rajd w Brazylii będzie próbą, która oceni poziom ich przygotowania.

Na Rajd dos Sertões składa się dziesięć etapów o łącznej długości 4522 km, z czego 2714 km to odcinki na czas. Trasa prowadzi z Goiânia w Środkowej Brazylii do Natal na wybrzeżu Atlantyku. Zawody potrwają do 28 czerwca, a o zwycięstwo w klasyfikacji samochodów rywalizuje 57 załóg (w klasie motocykli też mamy naszych reprezentantów: Czachora, Dąbrowskiego i Przygońskiego z Orlen Teamu). Rajdowe realia rzeczywiście mogą przypominać nową edycję południowoamerykańskiego Dakaru: trasa ma być zróżnicowana, obok odcinków szutrowych będą partie pustynne i górskie. Wszystko, aby dobrze przygotować się na styczeń.

Rajd rozpoczął się we wtorek, a jego inauguracją był krótki, nocny prolog w Goiânii, który zgromadził kilka tysięcy widzów. Jak zawsze na początku kilku zawodnikom adrenalina uderzyła do głowy, więc nie obyło się bez wypadków i dachowań. Krótki superoes w cuglach zwyciężył de Villiers, kolejne trzy miejsca zajęli Brazylijczycy w L200 Evo, a piąte miejsce przypadło „Hołkowi”, który wyprzedził Millera.

- Wydawało mi się, że pojechaliśmy bardzo wolno, więc jestem zaskoczony całkiem niezłym wynikiem na prologu – komentował Hołowczyc na mecie. - Startowaliśmy w parach i co prawda wygraliśmy nasz pojedynek, ale przez to, że zaryzykowaliśmy i nie założyliśmy opon na błoto, nasz wynik był dużo słabszy. Odcinek, przed startem, nie wydawał nam się aż tak błotnisty, jak był w rzeczywistości. Piąte miejsce to niezła zaliczka przed pierwszym etapem, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że prawdziwe rajdowanie dopiero się rozpocznie, gdy wjedziemy w brazylijski interior. Tak na marginesie, to jestem wprost zauroczony tutejszą przyrodą i doskonałym usposobieniem miejscowej ludności, ich gościnnością i otwartością. To moja pierwsza wizyta w Brazylii i mam nadzieję, że nie ostatnia!

We środę na zawodników czekał już pierwszy „prawdziwy” etap, którego trasa miała już ponad 200 kilometrów. Hołowczyc pokazał klasę, przyjeżdżając na metę na drugim miejscu, rozdzielając fabrycznych kierowców Volkswagena! Bardzo zadowolony z siebie opowiadał: - Dzisiaj jechaliśmy dwa odcinki specjalne, jeden długi ponad 240 km i drugi króciutki, tak zwany Micky Mouse z bardzo dużą liczbą zakrętów. Ten drugi wygraliśmy, a na pierwszym byliśmy drudzy, dwie minuty za de Villiers - kierowcą fabrycznym Volkswagena. Bardzo dobry odcinek, cieszymy się, gdyż nasze auto udowodniło, że tkwi w nim potencjał i można się nim ścigać. Trasa była bardzo ciekawa technicznie i zarazem bardzo szybka. Dużo skoków, czułem się jak na trasie Rajdu Finlandii, prawie cały czas w powietrzu. W wielu miejscach jechaliśmy ponad 170 km/h między płotami, po twardej ubitej, jakby wyschniętej glinie.

Wynik ten jest bardzo obiecujący. Nie można jednak zapominać, że rajd jest długi i bardzo wymagający. Najważniejsze jest przede wszystkim ukończenie wszystkich etapów bez taryf. Wie o tym dobrze Hołowczyc, który na niedawnym Transiberico w Portugalii stracił szansą na dobry rezultat, gdy nie dojechał do mety jednego z oesów, za co dopisano mu ponad 10 godzin kary.

Text: Arek Kwiecień

{artsexylightbox autoGenerateThumbs="true" path="images/stories/Sport/Sertoes2008/1" previewHeight="67"}{/artsexylightbox}