Polacy o PROHUN 500 2010 - komentarze polskich załóg

Szwagrzyk_ProhunTrzy polskie załogi: Szwagrzyk-Brakowiecki, Sachanbiński-Rabiega, Sobecki-Marton w ubiegły weekend wzięły udział w węgierskich zawodach PROHUN 500, które zyskały ich jednoznacznie pozytywną opinię. Zapraszamy do przeczytania komentarzy wszystkich naszych zawodników.

ZOBACZ TAKŻE: PROHUN 500 2010 - podium dla Madziarów


Grzegorz Szwagrzyk:

Rajd zupełnie inny od tych, w których do tej pory startowaliśmy w Polsce. Tu, w przeciągu 3 dni przejechaliśmy ponad 500 kilometrów oesowych, a – jak sobie przypominam – bywały takie sezony RMPST, w czasie których podczas całego roku niedane nam było pokonać w sumie aż tylu kilometrów, bo w czasie każdej rundy przejeżdżaliśmy 50-70 km oesowych… Długi dystans spowodował, że oczywiście nasza jazda musiała różnić się od specyfiki RMPST. Tu owszem jedzie się bardzo szybko, ale już nie na granicy ryzyka. Główne zadanie to tak przygotować auto, aby wytrzymało takie obciążenie. Niestety my trochę za szybko zaczęliśmy jazdę i na pierwszym oesie nie zmieściliśmy się w zakręcie, wyniosło nas i przewróciło na bok. Pechowo wpadliśmy do wody, która dostała się do filtra i dalej pociągnął ją silnik. Musieliśmy powykręcać świece żarowe, przedmuchać itd. Przy okazji zginął nam korek od wspomagania, od płynu hamulcowego… Cały dzień był stracony, ale na szczęście auto udało nam się zreanimować na ostatni oes i dzięki temu zostaliśmy w rajdzie. Start w Prohun był wielką frajdą, zwłaszcza z powodu długości i widowiskowości odcinków. Po pierwszym dniu o wyniku już nie mogliśmy marzyć, ale i tak skończyło się dobrze.

Piotr Brakowiecki:

Świetny rajd, ponad 500 km odcinków specjalnych! Tradycyjnie, jak to u Węgrów, bardzo gościnnie, miło i sympatycznie. Odcinki specjalne miały po kilkadziesiąt kilometrów i generalnie były szybkie. Pierwszego dnia, na pierwszym oesie, mieliśmy pecha – wybraliśmy się nieco w plener i zameldowaliśmy się w wodzie… Na szczęście nie było zbyt głęboko. Postawiliśmy auto na kołach, ale dalej nie byliśmy w stanie pojechać, bo współpracy odmówił silnik. Samochód udało nam się zaholować do serwisu i uruchomić przed ostatnim oesem. Przepisy mówią bowiem, że aby kontynuować jazdę w rajdzie, trzeba dziennie ukończyć co najmniej jeden odcinek specjalny. A więc udało się! Generalnie jesteśmy zadowoleni. Mimo „przygody” udało nam się zdobyć parę kolejnych punktów do Mistrzostw Europy Centralnej. Następny rajd już za dwa tygodnie i zamierzamy tam wystartować, podobnie jak i w pozostałych rundach CEZ.

Olek_ProhunOlek Sachanbiński:

Impreza była bardzo mocno obstawiona przez Węgierskie załogi z Szalayem, Fazekasem, i Kordą na czele w bardzo dobrze przygotowanych samochodach. Poziom przygotowania czołowych załóg widać było po pierwszych dwóch dniach gdy okazało się, że wycofały się tylko trzy załogi. Lokalni zawodnicy znali trasę na pamięć i ciężko było z nimi nawiązać rywalizację. Pierwszy w naszej klasie T2 Ulrich był poza naszym zasięgiem. Mimo prawie cztero minutowego progresu w naszych czasach między kolejnymi przejazdami osów, Urlich był zawsze przed nami o parę - parędziesiąt sekund. Jego lekka Navara przygotowana pod krótkie rajdy miała przewagę mocy nad naszą Dakarową Toyotą. Ostatecznie drugie miejsce w klasie i jedenaste w generalnej klasyfikacji to bardzo przyzwoity rezultat. Trasa mimo ze łącznie mieliśmy do przejechania ponad pięćset kilometrów oesowych była dosyć monotonna ze względu na niezbyt urozmaicony teren i wielokrotne pokonywanie tych samych odcinków. Generalnie rzecz biorąc, była to jazda po polnych drogach, trochę błota, trochę szutru. Trasa z duża ilością niebezpiecznych pułapek w postaci wyschniętych poprzecznych kolein po maszynach rolniczych i długie proste, nawet pięciokilometrowe, kończące się ostrymi zakrętami okolonymi głębokimi rowami. Ofiarą takiego rowu był już w pierwszym dniu Grzegorz Szwagrzyk, który w takiej pułapce położył na bok i podtopił swoje Pajero.

Arek Rabiega:

Niezbyt też licznie reprezentowaną była nasza klasa samochodów produkcyjnych. Impreza liczyła się tylko do klasyfikacji CEZ, więc zgłosiły się tylko cztery załogi w klasie T2. W efekcie po badaniach technicznych na starcie zameldowały się tylko trzy ekipy. Cały rajd składał się dwóch odcinków przejeżdżanych na przemian: pierwszego czterdziestosześciokilometrowego i drugiego szesnastokilometrowego. Na trzecim trzydziestokilometrowym odcinku, pięć kilometrów przed końcem odcinka złapał nas deszcz, zamieniając trasę w błotną ślizgawkę. Nasza prędkość podróżna spadłą do 30-40 km/h i ledwie kontrolowaliśmy Toyotę. Na szczęście był to jedyny deszczowy odcinek i przejeżdżany był tylko raz podczas całego rajdu. Po zakończeniu każdego odcinka mieliśmy bardzo dużo czasu na serwis. Godzinna czasu to przy zerowej awaryjności Toyoty było aż nadto i przy czterdziestostopniowych upałach głównym problemem naszego serwisu było w tych warunkach oczekiwanie i nuda. Dodatkowo po zakończeniu każdego etapu mieliśmy trzy godziny na przegląd samochodu więc korzystaliśmy z regulaminowej możliwości wcześniejszego odstawienia auta do parku ferme.

Marton_ProhunKonrad Sobecki:

To był bardzo ciekawy rajd, świetnie zorganizowany, szybki i bardzo męczący. Było upalnie, temperatura dochodziła do 40 stopni. Podróżowaliśmy bez większych niespodzianek, samochód przygotowany przez Mirka Zapletala spisywał się rewelacyjnie. Start w Prohun 500 potraktowaliśmy jako trening i naukę, myślę że wszystkie założenia zrealizowaliśmy i cel został osiągnięty. Jestem bardzo zadowolony i chciałby podziękować moim sponsorom, którymi byli: TFI Investors, Moris Sport, Producent Trawnik, Tamex Obiekty Sportowe.

Rafał Marton:

Konrada Sobeckiego po raz pierwszy spotkałem wiosną ubiegłego roku i to była zadziwiająca sytuacja. Ten facet o rajdach nie wiedział nic oprócz tego, że chce w nich startować. Po jakimś czasie postanowiliśmy, że będziemy współpracować i po piętnastu miesiącach doszło do pierwszego, prawdziwego startu, w poważnym rajdzie. Dziś na całkiem niezłej pozycji ukończyliśmy Baja Prohun 500 i jestem tym bardzo usatysfakcjonowany, bo to uwieńczenie naszych długotrwałych przygotowań i w tej chwili widzę, że to miało sens.

(not AK, inf.pras, fot. Arek Kwiecień / Sigma Pro)