Kwintesencja off-roadu - komentarz Patryka Łoszewskiego do rajdu Hungarian Baja 2007

HunBaja_4- Jesteśmy superzadowoleni! Gdy dysponowaliśmy w pełni sprawnym autem z napędem na cztery koła, osiągaliśmy zbliżone czasy do czołówki. Moglibyśmy spokojnie konkurować z Petrem Prochazką, który zajął 4. miejsce w klasie Otwartej. A przecież on jechał profesjonalnie zbudowanym Pajero – z sekwencyjną skrzynią i Öhlinsami w zawieszeniu! - opowiada Patry Łoszewski, który w rajdzie Hungarian Baja 2007 zajął 3. miejsce w klasie Challenge.

W sobotę mieliśmy 3 odcinki specjalne. Pierwsze dwa po 55 km i ostatni – 123 km. Startowaliśmy jako trzecia załoga klasy Challenge, ponieważ uzyskaliśmy bardzo dobry rezultat na prologu. Niestety już na pierwszym oesie mieliśmy problemy techniczne, których nie dało się wcześniej przewidzieć. Auto było do rajdu dobrze przygotowane. Jechaliśmy bardzo szybko, ale około 10. kilometra spadł nam wąż w turbinie i nasza Orca straciła ponad połowę mocy. Zatrzymaliśmy się, by naprawić usterkę, przez co straciliśmy około 10 minut,  w czasie których wyprzedziły nas dwie załogi. Staraliśmy się odrobić tę stratę i wtedy spotkał nas kolejny pech – ukręciłem przednią półośkę, tracąc przedni napęd. Kontynuowaliśmy jazdę z napędem na  tylną oś, ale odtąd auto prowadziło się już znacznie gorzej. W trakcie przerwy pomiędzy oesami (40 min.) chcieliśmy to naprawić, ale niestety wtedy okazało się, że szybkie wymontowanie resztek półosi było niemożliwe. Chcąc nie chcąc, na pozostałych sobotnich oesach jechaliśmy, korzystając z samego tyłu. To zmieniło styl mojej jazdy – nie mogłem hamować silnikiem, tak jak lubię, i musiałem więcej korzystać z normalnych hamulców, co jest dużo gorszym rozwiązaniem. Trudniej było mi również „odejść” z zakrętów, a przy dużych prędkościach miałem kłopoty np. z poprawnym „ustawieniem” samochodu przed wejściem w wiraż.

Zdecydowanie najfajniejszy był ostatni sobotni odcinek o długości ponad 120 kilometrów. Nigdy wcześniej nie miałem okazji jeździć na tak długich trasach. Była to dla mnie kwintesencja trudnego terenu. Były i niesamowite kamienie – przypominające naszą „Hałdę”, ale znacznie większe; mnóstwo hop i nierówności, takich jak na rajdzie we Wrocławiu, ale również było ich dużo więcej. Z powodu awarii nie mogłem jechać z maksymalną prędkością, ale wielokrotnie wyciągałem ponad 120 km/h. Auto świetnie się prowadziło za sprawą naszego nowego zawieszenia Delphi, które pięknie wybiera nierówności, miękko ląduje – super!

Na ostatnim odcinku w sobotę mieliśmy jeszcze jeden problem – złapaliśmy kapcia. Ale i tak nasze opony – BF Goodrich G1 były niesamowite na tych kamieniach. Świetnie się prowadziły, nawet wtedy, gdy uleciało z nich powietrze. Są bardzo wytrzymałe, co udowodniły, gdy jeździliśmy bokami po ogromnych kamieniach! Nie sądziłem, że można z tak dużą prędkością bez przeszkód jeździć samochodem po takich wertepach. Pomimo tego kapcia, przez który straciliśmy ok. 7 minut na zmianę koła, uzyskaliśmy ostatecznie bardzo dobry czas. Po sobotnim etapie zajmowaliśmy 5. miejsce, tracąc do drugiego zawodnika ok. 7 minut. Wydaje mi się, że sporo nadrobiliśmy właśnie na tym najdłuższym z sobotnich oesów.

HunBaja_5Wieczorem doprowadziliśmy auto do porządku. Nasi mechanicy sprawili się na medal! Znów wszystko było w samochodzie sprawne i mieliśmy nadzieję na poprawę naszego wyniku w niedzielę.

W niedzielę przejeżdżaliśmy jeden, 120-kilometrowy odcinek, który był jednak skonfigurowany inaczej niż sobotnie oesy, tak więc był dla nas nowością. Ruszyliśmy z 5. pozycji, mając ambicję powalczyć o drugie miejsce, do którego nam niewiele brakowało. Nasze auto, które odzyskało napęd na cztery koła, jechało  fantastycznie! Było nieporównywalnie szybsze od sobotniego „buggy”. Już po 25 minutach dogoniłem dwa auta startujące przede mną. Stosunkowo szybko wyprzedziłem Patrola, ale później na dobre utknąłem za RAVką, którą choć jechała dużo wolniej ode mnie, nie chciała ustąpić miejsca. Miałem kłopot, bo jechałem we wzbudzanym przez nią kurzu. W wyniku utrudnionej widoczności na jednej z prostych nie dohamowałem przed zakrętem i pechowo uderzyłem przednim mostem w skałę, która nagle tuż przede mną wyskoczyła. Myślałem, że utknęliśmy na niej, ale udało mi się wycofać. Niestety przez to zdarzenie straciliśmy znów przedni napęd – uderzenie przesunęło całe mocowanie przedniego wahacza!

Znowu więc byłyśmy skazani na jazdę z tylnym napędem, ale mimo to szło nam nieźle i wkrótce ponownie znaleźliśmy się za zderzakiem Toyoty. Jechaliśmy tak... aż do 90 kilometra! Niestety dużo wolniej niż mogliśmy... Ostatecznie znalazłem sposobność, by wyprzedzić marudera i pomknęliśmy do przodu. W międzyczasie odkryłem, że przy załączeniu przedniej blokady jedno z kół zaczyna ciągnąć, co tym bardziej przyspieszyło naszą jazdę. Parę razy wyciągałem nawet prędkość 150 km/h! Takich wrażeń jeszcze nigdy nie zaznałem. Nowe zawieszenie naszej Orki świetnie wybierało nierówności, przez co mogłem jechać bardzo pewnie.

Na 100. kilometrze dogoniłem lidera naszej klasy – Węgra Gabora jadącego Pathfinderem. Popełniłem błąd, bo zatrąbiłem, aby go ostrzec, że będę wyprzedzał. Natychmiast przyspieszył, ale i tak udało mi się go wyminąć. Niestety meta była już niedaleko i nie miałem już wiele czasy, żeby podkręcić nasz wynik. Ostatecznie awansowaliśmy na 3. pozycję w klasie, a drugiego miejsca zabrakło nam nieco ponad 3 minuty. Gdybyśmy jechali swoim tempem przez cały etap, zamiast ciągnąć się w kurzu za RAV-czwórką, byłaby szansa na wyższe miejsce.

Ale i tak jesteśmy superzadowoleni! Gdy dysponowaliśmy w pełni sprawnym autem z napędem na cztery koła, osiągaliśmy zbliżone czasy do czołówki. Moglibyśmy spokojnie konkurować z Petrem Prochazką, który zajął 4. miejsce w klasie Otwartej. A przecież on jechał profesjonalnie zbudowanym Pajero – z sekwencyjną skrzynią i Öhlinsami w zawieszeniu! Cóż, ukręcona półośka w sobotę bardzo nas spowolniła. Szkoda, że utknęła w dyfrze i nie mogliśmy jej wymontować na jednym z postojów pomiędzy oesami. Mieliśmy też kapcia, raz przez chwilę błądziliśmy, bo ktoś poprzestawiał strzałki na trasie. Gdyby wszystko „zagrało”, moglibyśmy spokojnie powalczyć z czołówką.

Do tej pory startowałem głównie w krajowych i RMPST-ach i teraz już wiem, że przejechanie jednej takiej baji to emocje nieporównanie większe od całego rajdu w Polsce. W RMPST startuję już 6. sezon, zaliczyłem chyba z 50 rajdów, ale czegoś takiego jak na Węgrzech to - powiem szczerze – jeszcze nie zaznałem. Miałem ogromną przyjemność z jazdy, to była kwintesencja terenowej jazdy szybkościowej! W dodatku jestem pod wrażeniem mojego samochodu, który nie tylko wytrzymał ogromne prędkości na tych kamieniach, ale w ogóle świetnie sobie radził, choć miał tylko tylni napęd. Z tego powodu i tak jechaliśmy trochę wolniej, bo na zakrętach trudniej mi było zapanować nad autem.

RMPST całkowicie nie przekreślamy. Na pewno gdzieś jeszcze się pojawiamy – może w Gdowie, bo tam mamy wielu wspaniałych kibiców. Ale na pewno już nie będziemy startować w każdej rundzie. Zrobię małe porównanie: za chwilę jest rajd w Gorzowie. Z Krakowa mamy tam 560 kilometrów, czyli więcej niż mamy na Węgry, a przejechalibyśmy tam 23 kilometry oesowe. Zabrałoby to nam 4 dni – od czwartku do niedzieli. Na Węgry mieliśmy bliżej, a tam czekało nas 650 kilometrów oesowych. Oczywiście koszt wpisowego był większy, ale pozostałe wydatki są już porównywalne. A to i tak jest jeden z dalej odsuniętych rajdów od Polski, a przecież są też baje na Słowacji, w Czechach. W dodatku mieliśmy tu naprawdę dobrą konkurencję. Startowało 50 samochodów, które były naprawdę niezłe. Mieliśmy dobre porównanie na  prologu, który w dużym stopniu przypominał oesy rempstowskie. Potrafię wygrać rajd w Polsce, albo przynajmniej uplasować się w ścisłej czołówce, ale tutaj wszyscy zawodnicy osiągnęli zbliżone rezultaty. Cięliśmy się dosłownie na sekundy! To oznacza, że w Polsce, na RMPST, zawodnicy startujący w Bajach też by sobie z powodzeniem poradzili! Tu wyszło na jaw, że posiadają auta równie szybkie jak nasze. To są naprawdę mocne auta, w dodatku przygotowane do pokonywania znacznie dłuższych dystansów.  To wszystko oznacza, ze wprowadzenie w Polsce przepisów FIA wcale nie spowolniłoby naszych zawodów.

HunBaja_6Co ważne z Węgier wróciliśmy niemal nietkniętym autem. Po wymianie półosi, mógłby natychmiast stanąć na starcie kolejnego rajdu! A po RMPST-ach Orka wraca kompletnie zdewastowana! W Polsce bowiem musimy jechać na 110 procent, dosłownie zarzynając auto; na Hungarian Baja wystarczyło 90 procent, by dobrze się bawić i walczyć o czołowe lokaty. Muszę jednak przyznać, że RMPST były dla mnie doskonałą szkołą jazdy – na Węgrzech mogłem wykorzystywać doświadczenie, które zdobyłem, startując w Polsce. Wiele elementów trasy przypominały mi rajdy np. na Hałdzie czy we Wrocławiu.

W tym momencie nie mogę nic pewnego powiedzieć, gdzie wystąpimy w najbliższej przyszłości. Start w zagranicznej Baja sporo jednak kosztuje... Ale jesienią odbywa się kilka tego typu rajdów w okolicy... Naszym marzeniem są jednak starty w Międzynarodowym Pucharze FIA w rajdach cross-country baja (FIA International Cup for Cross Country Bajas - m.in. Italian Baja, Baja Espana, GB Baja czy Baja Portalegre), do którego w przyszłym roku prawdopodobnie zostanie zaliczone właśnie Hungarian Baja. W październiku  być może więc wybierzemy się do Portugalii, by zobaczyć z bliska, jak wygląda tam rywalizacja.

Wypowiedź Patryka Łoszewskiego not. Arek Kwiecień
fot. Arek Kwiecień / Sigma Pro