Morocco Desert Challenge 2018 – sukces duńsko-polskiej załogi

Ponadtygodniowy maraton Morocco Desert Challenge rozegrany w dniach 14-22 kwietnia zgromadził na starcie bardzo mocną stawkę zawodników, z których wielu planuje na poważnie występ w Dakarze. Wyzwaniem dla nich była nie tylko walka z rywalami, ale już samo pokonanie zróżnicowanej, przeważnie pustynnej trasy liczącej aż 2403 km, która w całości składała się z odcinków specjalnych. Tym bardziej cieszy więc wynik osiągnięty przez duńsko-polską załogę Toyoty Hilux – Jesa Munka i Rafała Martona, która zwyciężyła w klasie samochodów. Na mecie zameldowała się również rodzinna załoga Hanna i Adam Sobota, którzy zmagali się z wieloma przeciwnościami losu.

Zawody rozpoczęły się jak u Hitchcocka – od prawdziwego trzęsienia ziemi. Sto metrów przed metą prologu, który kończył się na plaży, przy prędkości 180 km/h poważną kraksę zaliczył Ford Ranger głównego faworyta rajdu Tomasa Ourednicka, który bronił zwycięstwa odniesionego przed rokiem.  Załoga na szczęście wyszła z wypadku obronną ręką, ale rozbity samochód nie nadawał się już do dalszej jazdy. 

Jes Munk i Rafał Marton od początku celowali wysoko, zajmując czołowe lokaty na kolejnych etapach. Nigdy jednak nie sięgnęli po etapowe zwycięstwo, a mimo to ukończyli maraton na pierwszym miejscu, pokonując Borisa Vaculika w Fordzie o ponad 52 minuty i Maika Wilemsa w Toyocie o ponad 3 godziny. 

– Ścigam się w rajdach od wielu lat: najpierw na motocyklu, potem w SSV, a od dwóch sezonów w Toyocie Hilux – mówi Jes Munk. – Pojazdy te trudno jednak ze sobą porównywać, choć słyszę czasami, że byli motocykliści po przesiadce do auta wykazują lepsze „czucie” wydm. Nie mogę z tym jednak się zgodzić. To zupełnie co innego – na motocyklu mam nieograniczone pole widzenia, a w aucie odnoszę wrażenie, jakby siedział w głębi tuby, co stanowi duży kłopot podczas walki na piasku. Ale poradziliśmy sobie! Jechaliśmy bardzo uważnie, nie za szybko i bez szaleństw, choć zdarzały nam się niewielkie potknięcia. Kocham pustynię i chciałem przede wszystkim czerpać radość z jazdy po niej. I to był klucz do sukcesu. Niełatwo było jednak zachowywać spokój – gdy zakładałem kask od razu zapominałem o wszystkich ustaleniach. Na szczęście czuwał przy mnie Rafał Marton, który interweniował, kiedy zaczynałem się niewłaściwe zachowywać...

Zwycięstwo duńsko-polskiej załodze nie przyszło z łatwością, czego dowodzi relacja Rafała Martona z jednego z kluczowych oesów:

- Dzisiejszy odcinek był jak dotąd najtrudniejszych na rajdzie, szczególnie dla nas. Rano startowaliśmy po kamieniach, później wspinaliśmy się po skałach, aby wjechać na 10 km w bardzo trudne wydmy. Po nich znowu kamienie i szybkie kręte drogi, kolejne wydmy tym razem łatwiejsze, off road, fesh fesh, kamienie i na koniec znowu najtrudniejsze wydmy Erg El Chebbi. Cały odcinek jechaliśmy świetnie i na 33 km przed metą  prowadziliśmy, lecz tym razem wydmy w Merzouga nie były dla nas łaskawe. Zakopaliśmy się trzy razy, przegrzał nam się silnik, musieliśmy się zatrzymać, ale jesteśmy na mecie i z tego bardzo się cieszymy.

30738966 1691377110954361 7514115820599902208 n

Z o wiele poważniejszymi problemami w trakcie rajdu borykali się Hanna i Adam Sobota, którzy z powodu usterki elektrycznej już na pierwszym odcinku musieli skorzystać z pomocy ciężarówki organizatora.

– Miała nas holować 50 km do najbliższego asfaltu, ale wyszło... 200km na holu!!!  – relacjonuje  załoga Batmana. – I to wszystko po odcinku rajdu bez włączonego silnika, bez świateł, bez wspomagania i klaksonu. Jechaliśmy łącznie 8h na holu za ciężarówka w całkowitym kurzu i przy zerowej widoczności, z czego ponad 4h po ciemku! Raz prawie zdachowalismy auto, ale na szczęście Adam wyratował sytuację (to on prowadził 7h, Hania 1h). Na biwak przyjechaliśmy po 3 w nocy i nie było opcji, by rano stanąć na starcie oesu. Po jednym dniu przerwy pełni nadziei wystartowaliśmy do kolejnego odcinka, który prowadził przez trudne wydmy w Zagorze. Po 75km urwaliśmy przednią półośkę, w wyniku czego straciliśmy napęd 4x4. Dalsza jazda była niemożliwa, samochód od razu się kopał. Organizator obiecał nas ściągnąć z wydm w ciągu 2h. Niestety po 8h czekania dostaliśmy informację, że pomoc dzisiaj nie nadejdzie i musimy spać na wydmach... Na szczęście byliśmy przygotowani na taką ewentualność i wzięliśmy koce NRC, które świetnie się sprawdziły! Noc była wbrew pozorom super przeżyciem! Spaliśmy pod gołym niebem, w kompletnej ciszy, patrząc na spadające gwiazdy. Dobrze, że nie wiedzieliśmy o wężach, które podobno tam są... (Hania spała na piasku, Adam pół nocy na dachu, a drugie pół też na piasku). Rano przyleciał helikopter i zrzucił nam zapas wody. Po 24h od wezwania pomocy przyjechała ciężarówka organizatora i ściągnęła nas z wydm. Niestety oczywiście nie wystartowaliśmy do kolejnego odcinka. 

Kolejne etapy wcale nie okazały się łatwiejsze. W polskim Mitsubishi zagotowało się sprzęgło na wydmach, a później zapaliły hamulce. Spotkanie z dużym głazem spowodowało uszkodzenie zawieszenia, które nie pozwalało się rozpędzić do prędkości wyższej niż 60-70 km/h. „This is Rally...” - podsumowali na mecie niezrażeni Polacy, którzy uplasowali się ostatecznie na 33. miejscu.

Ciekawą rywalizację w rajdzie stoczyły również załogi ciężarowe znakomitych dakarowców – do samego końca nie było pewne, czy zwycięży Ales Loprais w Tatrze, czy szybki Martin Van Brink w Renault. Ostatecznie górą był Czech, który pokonał Holendra o 23,5 min.

MM, fot. Adam Sobota, Morocco Desert Challenge