Nad pustynią też pada - rajd El Chott 2006

ElChott2006Rok temu opisywaliśmy premierowy występ polskiej załogi w rajdzie pustynnym, jakim był El Chott 2005. Rok później, na starcie kolejnej edycji zawodów obok dzielnej załogi (leciwej już) Toyoty Land Cruiser stanęły dwa inne nasze auta – Tomcaty z Loctite Team, który pełną parą przygotowywał się do zbliżającego się rajdu „Dakar” 2007.

O Polakach głośno było w trakcie rajdu – wygrywali etapy, plasowali się w ścisłej czołówce, a nasz serwis co rusz wspaniałomyślnie wspomagał w biedzie pozostałe ekipy, nie zważając, iż były one bezpośrednimi rywalami naszych zawodników. Niestety pechowe awarie polskich samochodów spowodowały ostatecznie, iż zajęliśmy miejsca do 5 do 7.

Polskę reprezentowali w Tunezji: Tomasz Łukasik i Witold Fedorowicz (Desert Racer Team – Toyota Land Cruiser), a także: Przemysław Koślik i Marek Mazur, oraz Robert i Ernest Góreccy (Loctite Team – Land Rover Tomcat). Nasze samochody zostały zakwalifikowane do klasy profesjonalnej, w której wystartowało w sumie kilkanaście aut. W charakterze serwisu Loctite Teamu do Afryki pojechał ciężarowy MAN z Pawłem Molińskim, Albertem Gryszczukiem, Darkiem Zapiskiem i Bronisławem Wojtków, a jako wsparcie Desert Racer Teamu - Nissan Patrol z załogą: Maciej Chełmicki – Paweł Morawczyński.

Rajd rozpoczął się w Gafsie, położonej około 400 kilometrów od portu w Tunisie, do którego załogi przypłynęły promem. Pierwszym wyzwaniem był 8-kilometrowy prolog, który decydował o kolejności startu do następnego etapu. Polacy rozpoczęli z impetem - prolog zwyciężyli Robert i Ernest Góreccy, którzy okazali się również najszybsi na premierowym, 170-kilometrowym etapie. Wysoka formę zasygnalizowali również „Desert Racerzy”, plasując się w klasyfikacji I etapu na miejscu piątym – ich auto, przezywane przez nich „śmietnikiem” vel „blaszanką” okazało się szybsze nawet od wypasionego Mercedesa G Christofa Dannera, z którym Polacy z Tomcat Teamu mieli już okazję zmierzyć się na rajdzie Tuareg Rallye.
Etap drugi składał się z dwóch odcinków specjalnych. Na trasie pojawiły się już pierwsze wydmy. Góreccy nie zwalniali – wygrali pierwszy oes i – pomimo koszmarnych błędów w roadbooku – dobrze radzili sobie na drugim. Niestety 500 metrów przed metą w ich Tomcacie pękła obudowa pompy oleju, uniemożliwiając im kontynuowanie jazdy. Do mety dotarli ostatecznie, jadąc na holu za samochodem Przemka i Marka, ale za karę otrzymali dwugodzinną taryfę. Dużo lepiej dzień ten będą wspominać Tomek i Witek, którzy na drugim oesie zajęli rewelacyjną trzecia pozycję!

Etap trzeci doprowadził rajdową karawanę do „Wrót Sahary”, czyli miasta Douz. Piasku było coraz więcej, ale trasa prowadziła głównie dnem wyschniętego jeziora. Na 150-kilometrowym oesie najlepiej spośród naszych zawodników wypadli debiutujący na pustyni Przemek i Marek, którzy osiągnęli trzeci rezultat. Drugi z polskich Tomcatów znów miał problemy techniczne – tym razem z układem chłodzenia. Kłopoty nie ominęły również Tomka i Witka, którym najpierw „przytrafił się” błąd nawigacyjny, a później w ich aucie padło łożysko w tylnym kole, czego efektem była również uszkodzona półoś.

Kolejny etap prowadził do Ksar Ghilane i oferował 95-kilometrowy oes po wydmach. Oba Tomcaty nareszcie cało dotarły do mety; niestety polska Toyota wciąż miała problemy z łożyskiem, a ponadto przyplątała jej się niewielka awaria układu wspomagania. Następnego dnia zawodnicy dotarli do Bir Aouine, pokonując dwa stosunkowo łatwe odcinki specjalne. Tym samym zawodnicy dotarli na południowe krańce Tunezji, w miejsca niedostępne już przeciętnemu turyście. Długie fragmenty trasy prowadziły przez tereny wojskowe.

W nocy nad pustynią przeszła ulewa, która nie jest częstym gościem w Tunezji. Temperatura spadła do 20 stopni Celsjusza, zerwał się silny wiatr – niemal jak jesienią w Polsce, przed którą uciekli do Afryki nasi zawodnicy! Deszcz, który obficie lunął na piasek, spowodował, że paradoksalnie rajd stał się dużo łatwiejszy. Grunt utwardził się i podczas etapu szóstego, którym była runda po wydmach wokół Bir Aouine, wszystkie auta bez kłopotu radziły sobie z jazdą.

Nazajutrz auta wyruszyły w drogą powrotną, kierując się na północ. Choć na niebie z powrotem pojawiło się słońce, wciąż było zimno, a koła nie zapadały się w piasku., co sprzyjało szybkiej jeździe. O drzemiących w nich możliwościach przypomniały sobie Tomcaty, które tego dnia wywalczyły miejsca: trzecie i czwarte. Nieźle, jak na auto określane jako „Śmietnik”, poradziła sobie również Toyota, która uplasowała się na 8. pozycji. Warto podkreślić, że Desert Racer Team od dwóch dni okupował wyśmienite, piąte miejsce w klasyfikacji generalnej rajdu. Auto z blaszaną karoserią oraz seryjnym silnikiem, jak na razie w Afryce radziło sobie lepiej od niektórych zbudowanych od podstaw pustynnych rajdówek!

Przed kolejnym dniem, w którym miał być rozegrany najdłuższy, 276-kilometrowy oes rajdu, zawodnicy zostali zaproszeni przez organizatora na kolację do restauracji. Dzięki temu organizator uniknął podobno linczu, który uczestnicy rajdu szykowali mu jako karę za fatalny poziom cateringu.

Z dobrą kolacją w żołądku następnego dnia nowe siły wstąpiły w Roberta Góreckiego, który wykręcił najlepszy czas dnia. Trasa nie była jednak ciężka, dlatego pozostali zawodnicy docierali do mety ze stosunkowo niewielkimi stratami. Szans na odrobienie taryfy z drugiego etapu wciąż więc nie było.

Przedostatni, dziewiąty etap był 60-kilometrową pętlą po pustyni, którą skrócono ostatecznie do 45 kilometrów. Zadanie wydawało się stosunkowo proste, a meta rajdu była tuż, tuż... Oes prowadził jednak po wydmach, na których piasek już wysechł, więc samochody znów zaczęły się zakopywać. Mimo niewielkiego dystansu etap był więc sporym wyzwaniem. Na pewno nie zapomną o nim Tomek i Witek – w ich Toyocie urwał się amortyzator skrętu, który zablokował układ kierowniczy. Prowizoryczna naprawa polegająca na zdemontowaniu amortyzatora pozwoliła im ukończyć etap, ale niestety załoga musiała pożegnać się z wyśmienitym, piątym miejscem w „generalce”, na czym najbardziej skorzystali... Polacy z Loctite Teamu, awansując w klasyfikacji.

Ostatni 160-kilometrowy oes z metą w Douz, choć do łatwych nie należał, nie zmienił już układu końcowej tabeli. Rajd zwyciężyła załoga Mercedesa G Ingo Schmude – Wichard von Krosigk. Najlepszy polski duet – Przemysław Koślik i Marek Mazur – zajął miejsce piąte. Robert i Ernest Góreccy uplasowali się na pozycji szóstej, a „oczko” niżej sklasyfikowano Tomka Łukasika i Witka Fedorowicza.

Text: Arek Kwiecień

Rozmowa z Tomkiem Łukasikiem, kierowcą zespołu Desert Racer Team:
- Byłeś uczestnikiem rajdu El Chott zarówno w tym roku, jak i w roku ubiegłym. Edycja 2005 była bardzo trudna, wiele załóg zakosztowało noclegu na pustyni, nie mogąc ukończyć etapu. Czy tegoroczny rajd zmienił się, stał się nieco łatwiejszy?

- Tak, było to bardzo odczuwalne. Organizator chyba wystraszył się wypadków z ubiegłego roku i tym razem starał się nam ułatwić zadanie. W moim odczuciu „przegiął” teraz w drugą stronę – odcinki były stosunkowo proste i dużo krótsze. Dodatkowo z powodu opadów deszczu, jazda po piachu była znacznie łatwiejsza. Grunt był twardy, przez co samochody stosunkowo rzadko się zakopywały. Z pewnym niedosytem, ale i jednocześnie ulgą wspominaliśmy poprzedni  rajd, na którym niejednokrotnie przerzucaliśmy łopatami tony piachu...

- W ubiegłym roku w zawodach wystartowało 66 załóg. Tym razem było ich dużo mniej. Czyżby reszta wystraszyła się?
- Na pewno jest to jeden z powodów, ale – jak się później okazało – ich obawy były bezpodstawne. Kolejną przyczyną była prawdopodobnie zbieżność terminów innych rajdów pustynnych, takich jak Erg Oriental, który odbył się tuż przed El Chottem, czy rajd UAE Desert Challenge w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. My wybraliśmy El Chott, ponieważ już znaliśmy ten rajd i wiedzieliśmy, czego mniej więcej można się na nim spodziewać. Chcieliśmy również udowodnić, że nasz ubiegłoroczny wynik – 4 miejsce w klasie profesjonalnej - nie był wcale przypadkiem. Nasi konkurenci, choć było ich nieco mniej, należeli w tym roku do ścisłej czołówki załóg ścigających się w rajdach pustynnych. Danser, to zwycięzca tegorocznego Tuareg Rallye oraz El Chottu z 2004 roku. Schmude kierował Mercedesem, którego waga, to zaledwie 1400 kilogramów. Nie ma się czemu dziwić – on żyje z tuningowania „Gelend” i jest świetnym profesjonalistą. Frankhauser jechał mocno „dłubniętą” Toyotą z silnikiem 4.2 l, z intercoolerem i common rail i „poważnym” zawieszeniem. Polskich Tomcatów nie muszę oczywiście przedstawiać - to profesjonalne, zbudowane od podstaw rajdówki, które wystartują w zbliżającym się „Dakarze”.

- Wasza Toyota określana zaś jest jako „blaszanka”…
- Wcale się tym nie przejmowaliśmy. Chcieliśmy pokazać, że nawet zwykłym autem, z oryginalnym silnikiem i nieznacznie zmodyfikowanym zawieszeniem, możemy podjąć walkę z profesjonalnie przygotowanymi maszynami. Na razie starty w rajdach pustynnych traktujemy jako naukę i etap zbierania doświadczeń. Czas na sukcesy Desert Racer Team przyjdzie wraz ze zdobytym doświadczeniem i odpowiednim wsparciem sprzętowym. Ostatecznie zajęliśmy 7 miejsce, ale biorąc pod uwagę fakt, jak silna była konkurencja, wynik ten postrzegam jako duży sukces. Przed nami znalazły się wyłącznie samochody zbudowane specjalnie do wyścigów pustynnych. „Blaszanka” okazała się nie gorsza od „plastików”. Nie chcę się chwalić, przez większą część rajdu zajmowaliśmy w „generalce” wyższą pozycję od Tomcatów. To duża satysfakcja.

- Rozumiem, że 9. dzień rajdu wspominasz najmniej mile...
- To faktycznie był dla nas trudny dzień. W klasyfikacji generalnej zajmowaliśmy dotąd 5 pozycję, jadąc bardzo równo, poszczególne oesy kończyliśmy zawsze w dziesiątce, a raz nawet na 3 miejscu. Uważam, że trzecie miejsce naszej Toyoty wywalczone na oesie rajdu El Chott jest powodem do zadowolenia. Dziewiątego dnia, niestety, mieliśmy awarię układu kierowniczego. Udało nam się ją usunąć i dotrzeć do mety. Niestety, pochłonęło to sporo czasu i spadliśmy o 2 miejsca w generalce. No cóż, taki jest sport. W czasie trwania całego rajdu nasza Toyota sprawowała się bardzo dobrze, szczególnie jak na swoje lata. Nie przytrafiła się nam żadna, naprawdę poważna, awaria.

- Planujesz występ w „Dakarze” 2009. Czy to nie jest zbyt odległy termin?

- Wręcz przeciwnie. Zostało nam tylko 2 lata. Przed „Dakarem” chciałbym się porządnie nauczyć jazdy po pustyni, dlatego każdego roku planujemy jeszcze wystartować w 2 rajdach pustynnych. Przed nami jeszcze, więc tylko 4 rajdy „treningowe”, a to wcale nie tak dużo. W międzyczasie planuję budowę nowego auta, bo naszym poczciwym „Śmietnikiem” na „Dakar” raczej się nie wybiorę. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale na pewno będzie to auto zbudowane na bazie seryjnego modelu, czyli – nadal „blaszanka”. Optymistyczne plany zakładają rozpoczęcie budowy w połowie roku 2007 i ukończenie jej na początku roku 2008 tak, aby nowym autem wystartować jeszcze w 2 rajdach. W sezonie 2007 nadal startować będziemy starą Toyotą, w której chciałbym wprowadzić jedynie kilka dodatkowych modyfikacji. Zamierzam m.in. przetestować na niej nową koncepcję zawieszenia, które miałoby być zamontowane także w nowym aucie.

- Gdzie wystartujesz zatem w roku 2007?
- Za wcześnie jeszcze, by o tym mówić. Planujemy starty gdzieś indziej niż w Tunezji. Tak, jak mówiłem, rajdy te traktujemy jako naukę pustyni i w związku z tym musimy poznać inne części Sahary, gdzie wydmy są inne niż w Tunezji. W grę wchodzą rajdy w Maroku, lub Libii. Wszystko zależy od funduszy, rajdowego kalendarza i sytuacji zawodowej. Nie mogę rzucić pracy i wyjechać nieoczekiwanie na rajd, bo wrócę z niego jako bezrobotny. Off-road to moje hobby, ale muszę jeszcze na nie zapracować. Wszelkie decyzje odnośnie naszych planów startowych zamieścimy na pewno z wyprzedzeniem na naszej stronie www.desert-racer.eu, na którą zapraszam wszystkich czytelników "Wypraw 4x4".

- Jak oceniasz szanse polskich Tomcatów w rajdzie „Dakar” 2007?
- Życzę im jak najlepiej, będę im gorąco kibicował. Im więcej sukcesów Polaków, tym lepiej dla nas wszystkich. Im będę szczególnie kibicował, bo tak jak i ja, nie są zawodowymi kierowcami, którzy tym zarabiają na życie, tylko robią to dla samych siebie. Powodzenia.

- Problemem zawodników planujących występ w "Dakarze" są najczęściej finanse. Czy wiesz już, jak zdobyć możnego sponsora?
- To moja słodka tajemnica. Ostatnio w tej kwestii jestem jednak optymistą. Nasz zespół rozpoczął bliską współpracę z Polsko-Szwajcarską Izbą Przemysłowo-Handlową, jednym z poza sportowych celów tego projektu jest popularyzacja współpracy gospodarczej pomiędzy Polską i Szwajcarią. Desert Racer Team daje sponsorom niepowtarzalną szansę zaistnienia na rynku polskim i szwajcarskim równocześnie.

- Zapewne masz już całą listę firm i przyjaciół, którym chciałbyś już podziękować...
- Korzystając z okazji chciałem podziękować naszym sponsorom i wszystkim, którzy pomogli nam w osiągnięciu mety rajdu El Chott. Na pierwszym miejscu wymienię człowieka, który od początku bardzo się zaangażował w organizacje wyjazdu na ten rajd, miał z nami tam być, zatrzymały go jednak sprawy rodzinne. Nawet, gdy już wiedział, że nie pojedzie nie odpuszczał i to w dużej mierze dzięki niemu tam byliśmy. Tym człowiekiem jest Robert Sienkiewicz, któremu bardzo dziękujemy. Pawłowi Grotowi, którego firma G&G Studio wsparła nasz wyjazd finansowo. Wsparli nas finansowo również: Shell Polska, ZUH Sosnowski. Specjalne podziękowania należą się Krzysztofowi Franciszewskeimu „Kylonowi” właścicielowi firmy Wyprawa 4x4 oraz Michałowi Horodyńskiemu właścicielowi firmy Club Mud oraz wydawnictwa Wyprawy 4x4 - nie dość, że są z nami od pierwszego rajdu 3 lata temu, to nieustannie wspierają nas jak tylko mogą. Rajd przejechaliśmy na oponach dostarczonych przez firmę Janpol oraz w fotelach firmy Bimarco. W zawieszeniu tym razem wykorzystaliśmy produkty Super Pro, dostarczone przez sklep rajdy4x4.pl. Przez cały rok od poprzedniego El Chott wspierała nas firma Orbis Transport. Dziękujemy także Thomasowi Lampertowi, właścicielowi firmy Schlossgarage Lampert AG z Liechtensteinu, który serwisuje na co dzień Toyotę oraz Jackowi Wicenciakowi właścicielowi firmy Japan Sport Serwis, który także przygotowywał auto do rajdu. Pawłowi Janystowi właścicielowi firmy Jansport za wyposażenie naszego teamu w torby i plecaki do spakowania całego naszego dobytku, oraz Robertowi Mularczykowi za niecodzienną postawę. Marcinowi Piątkowi oraz Sylwii Major za update naszej strony www.desert-racer.eu. Dziękujemy wszystkim uczestnikom rajdu za wspaniałą wspólną zabawę, na czele z naszymi kolegami z Tomcat Teamu.

Artykuł opublikowany w magazynie "Wyprawy 4x4" nr 1 (7) / 2007.