Baja Carpathia 2013 oczami Maćka Albinowskiego

_MG_2631-3Już na pierwszych metrach okazuję się, że odcinek będzie bardzo trudny i śliski. Nawałnica właśnie zaczęła zrzucać z siebie masy wody i jazda w goglach była niemożliwa. Po ok. 4 km pierwsze problemy, rzeczka, błoto i wygrzebywanie mojego 250 kg kolosa  – masakra: manetki, rękawiczki, hamulce wszystko się  ślizga przez tę maź. Udaje mi się wydostać i lecę dalej. Przy próbie wyprzedzenia motocyklisty zacina mi się klakson i tak jadę przez ponad 40 km, a jego dźwięk cały czas mnie rozprasza - barwna relacja Maćka Albinowskiego z Baja Carpathia 2013.

ZOBACZ TAKŻE: Baja Carpathia 2013 – bezkonkurencyjny Małysz


Baja Carpathia rozgrywana w tym roku była pierwszą rundą Mistrzostw Polski Samochodów Terenowych, Pucharem Polski Samochodów Terenowych, rundą Pucharu Europy CEZ oraz rundą zaliczaną do Mistrzostw Słowacji.

Na liście startowej pojawiły się zespoły z czołówki światowego off-roadu i to we wszystkich klasach. Od początku faworytami byli m.in. Adam Małysz z Rafałem Martonem oraz Miroslav Zapletal z Maciejem Martonem, walczący o zwycięstwo w Pucharze Europy. Natomiast klasa quadów gościła nie tylko lidera BAJA WORLD CUP Kamila Wiśniewskiego ale także Zbigniewa Zycha oraz braci Adriana i Arkadiusza Bernat - zawodników zajmujących czołowe miejsca na arenie międzynarodowej.

Ja zawsze powtarzam sobie, że lepiej przegrywać z najlepszymi niż z gorszymi wygrywać, dlatego gdy  zapadła decyzja o moim starcie byłem bardzo szczęśliwy.  Ze względu na odległość, jaka dzieliła mnie od Stalowej Woli, bardzo męczący był dojazd, 700 km w ukropie przekraczającym 35 stopni dało się we znaki. Jednak emocje startu i rywalizacji, jakie miały przyjść już za chwil,e odciągały wszystko co złe jak najdalej ode mnie. 

Dzień pierwszy, emocje sięgają granic, rano badania techniczne, następnie odstawianie pojazdów do parc ferme. Przebieranie się, odbieranie pojazdów, wjazd na strefę tankowania, wyjazd - wszystko o określonych godzinach i liczone ze skrupulatną dokładnością, każdy poślizg minuty grozi dużą karą, dlatego ogarnia mnie stres żeby wszystkiego dopilnować.  Dojazdówka  i start do pierwszego odcinka. Temperatura ok. 35 stopni jest strasznie dokuczliwa, ale cóż wszyscy zawodnicy mają tak samo dlatego czekam w skupieniu na start. Ruszam do odcinka jako pierwszy i z mojego punktu widzenia nie jest to dobre bo muszę dobrze nawigować i cały czas uciekać. 30... 15... 10... 5. 4. 3. 2. 1. i się zaczyna!

Zaczyna się ta jazda w zapomnieniu, gdzie zawodnik robi tylko, to co czuje i jest jakby w innym świecie, do czasu aż nie osiągnie mety. Trasa rajdu pokazała nam wszystko, co może wystąpić, od szybkich duktów leśnych po zwroty w koleinach, od niebezpiecznych hopek gdzie można zakończyć rajd po ostre przecinki z wystającymi korzeniami, gdzie dosłownie łokciami ocieramy się o drzewa. Podejrzewam, że to nie tylko temperatura powoduje odwodnienie organizmu, ale także adrenalina towarzysząca podczas ścigania. Po ok. 10 km podczas próby napicia się wody z camelbaga urywam końcówkę i niestety wszystko wycieka.  Zapominam o tym i staram się utrzymywać  swoje tempo.

_MG_2626-2Mijają kilometry, ręce coraz bardziej zmęczone, zaczyna się bardzo ciężki i kopny piach, zarówno  silnik jak i zawodnik muszą mieć maksymalną wytrzymałość, aby móc  walczyć o zwycięstwo.  Do mety coraz bliżej, ale trasa coraz częściej zaskakuję niespodziankami w postaci rowów z wodą - wczoraj były to małe strumyki, ale nocna nawałnica spowodowała, że dla quadów jest to  wielkie ryzyko zakopania. Do mety już coraz mniej i ta adrenalina, jaka mi towarzyszy, powoduje, że nie zwalniam, tylko przyspieszam. META. Stop, chwila na złapanie oddechu i dopiero teraz czuję, że odpływam, biorę 5 litrów wody od sędziów, wypijam troszkę i resztę wylewam na siebie. Czekam na następnych zawodników, aby mieć orientację, jak wyglądał mój przejazd – powoli dochodzę do siebie.  Dojeżdżają rywale, ale nie mogę już dłużej czekać, bo mam określony czas na dojazd. Wracam, wjazd na strefę serwisową , zrzucam wszystkie ubrania i jak najszybciej sprawdzam sprzęt i wymieniam, co się uszkodziło, bo mam tylko 1.15 h na serwis. Nie wszystko udało mi się zrobić, ale ostatni odcinek jest krótszy, więc jakoś dam radę. Chwila wytchnienia i dalej w szranki. Tym razem medialny odcinek, krótki , techniczny, z przeszkodami, taki oes dla kibiców, których była cała masa. Jazda na 70%,  żeby nic się  nie wydarzyło, dużo się nie straci, a lepiej ukończyć . Jest meta, dojazdówka, krótki serwis i odstawienie sprzętu na noc do parc ferme. I dopiero teraz opadają emocje i puszcza adrenalina. Oficjalne wyniki – jest pierwsze miejsce, chwilowa euforia opada, bo trzeba nastawić się na walkę i utrzymanie wyniku.

Dzień drugi – pogoda zmieniła się z upalnego lata w Afryce na deszczową Anglię.  Startuję jako lider  i przecieram szlak, już na pierwszych metrach okazuję się, że odcinek będzie bardzo trudny i śliski. Nawałnica właśnie zaczęła zrzucać z siebie masy wody i jazda w goglach była niemożliwa. Po ok. 4 km pierwsze problemy, rzeczka, błoto i wygrzebywanie mojego 250 kg kolosa  – masakra: manetki, rękawiczki, hamulce wszystko się  ślizga przez tę maź. Udaje mi się wydostać i lecę dalej. Przy próbie wyprzedzenia motocyklisty zacina mi się klakson i tak jadę przez ponad 40 km, a jego dźwięk cały czas mnie rozprasza.

  Zaczynają się kopne piachy i wysokie koleiny, prędkość mimowolnie spada, ale i tak quad cały czas jedzie swoją trasą, trzeba ryzykować, żeby nie stanąć. W jednej chwili piach zasypuje oczy,  przednie koła stawiają opór i quad roluje przez bok. Na moje nieszczęście staje się to w takim miejscu, że nie mam możliwości go podnieść. Zaczynam się z nim szarpać, ale nie przynosi to żednego efektu. Próbuję odkopywać quada w miejscu,  gdzie dosłownie wbił się w piach i nic nie było go w stanie ruszyć. Po ok. 8 min udało mi się postawić go na koła , w tym czasie zostałem dogoniony przez czołówkę. Starałem się walczyć dalej – przynajmniej o podium, ale niestety uszkodziłem przedni przewód hamulcowy i 30 km do mety jechałem już na ryzyku. Moje tempo pozwalało tylko na to, aby tą metę osiągnąć. Podsumowując -  rajdy są jakie są - każdy kilometr to niespodzianka. I DLATEGO JESTEM OD  TEGO UZALEŻNIONY!!!

text: Maciej „ALBIN” Albinowski/RMF4rt