Wydrukuj tę stronę

Campus Islandia Expediton 2011 – pod wulkanem (3-8.08)

sierpień 09, 2011
Rano jadąc wybrzeżem, natrafiamy na foczą kolonię, przy której oczywiście się zatrzymaliśmy. Koło południa przyjechaliśmy do Isafjordur, największego miasta i w praktyce stolicy Fiordów Zachodnich. Pierwszy osadnik, niejaki Helgi „Chudy” Hrolfsson dotarł tam w X wieku, a samo miasto zostało założone w 1569 roku. W miasteczku można udać się do Muzeum Morskiego, zjeść coś w dawnym budynku portowym i zatankować samochód.

Nasza dalsza droga na południową część Fiordów Zachodnich prowadziła przez prawie 5-kilometrowy tunel zbudowany kilkanaście lat temu. Ciekawostką tego tunelu jest to, że w połowie jego długości rozgałęzia się na dwa różne tunele prowadzące do odległych od siebie miejsc.

Na nocleg docieramy pod ogłuszającą grupę wodospadów. Wirujące białe wody Dynjandi spadają jak po drabinie 100 metrów w dół.

Rano cofamy się kilkanaście kilometrów, aby zmierzyć się z trasą opisaną w przewodnikach jako nieprzejezdną nawet dla aut 4x4. Krąg Svalvogar okazuje się uroczą, około 60-kilometrową drogą jednak z powodu swojej trudności wymagającą pełnej koncentracji od kierowcy.

Wieczorem dojeżdżamy do położonego w firodzie Fostfjordur miejsca, gdzie na mapie jest zaznaczony basen termalny. Po szybkich oględzinach postanawiamy tam zostać. Nasze lekkie zdziwienie budzi Islandczyk, który podjeżdża, bierze ręcznik z samochodu i mijając basen idzie 50 metrów dalej do strumienia. Okazuje się, że jest tam zrobiony naturalny mini basen, do którego sączy się gorąca woda o temperaturze… 44 stopni. Wieczór oczywiście spędzamy zanurzeni w niej po szyję, co chwila wychodząc na trawkę, aby podmuchy lodowatego wiatru trochę schłodziły nasze ciała.

Piątek stanowi dla nas dzień „transportowy” - przemierzamy ponad 300 kilometrów krętych dróg. Towarzyszy nam niesamowity wiatr chcący zepchnąć nasz samochód z drogi, a jego sprzymierzeńcem jest lejący deszcz. Wieczorem docieramy do uroczego miasteczka położonego na klimatycznym cyplu Stykkis-Holmur. Po szybkim zwiedzaniu niedaleko niego rozbijamy obóz, wieczorem zaczyna się przejaśniać, co daje nam nadzieje na przyjemniejszy dzień.

Sobotni poranek wita nas pięknym, słonecznym niebem idealnym do robienia zdjęć i kręcenia filmu. Z obrzeża miasteczka Stykkis-Holmur ruszamy dalej w kierunku majestatycznego wulkanu Snaefelss-jokull. Jego zaśnieżona czapa góruje nad innymi szczytami, jest tak wielki, że najlepiej go podziwiać z odległości kilkudziesięciu kilometrów. W samym jego pobliżu znaleźliśmy jego bardzo małego brata, na którego można się było wspiąć kamienistą ścieżką i podziwiać wnętrze krateru. Dalszą część dnia zajmje nam podróż urokliwą drogą 54 w kierunku Akranes. Wieczorem udaje nam się znaleźć nocleg w iście australijskim krajobrazie, czyli w korycie okresowej rzeczki porośniętej skarłowaciałą brzozą bardzo przypominającą australijski busz.

W niedzielę po południu docieramy do mieszkającego w Akranes Michała, który prowadzi jedyny na Islandii portal informacyjny w języku polskim www.informacje.is. Miłe spotkanie i przepyszny domowy obiad przeciąga się tak, że zostajemy w gościach aż do poniedziałkowego poranka.

Rano ruszamy w kierunku słynnego Geysir, ale okazuje się,  że trasę obraliśmy sobie mocno na okrągło przez interior. Droga zaznaczona na mapie jako ogólnodostępna tak naprawdę ma status drogi prywatnej. Na szczęście Islandczyk jest bardzo miły i pozwala nam przejechać. Dalsza droga prowadzi nas poprzez prawdziwy księżycowy krajobraz. Droga wije się pomiędzy pasmami lawy pozasypywanej czarno-szarym popiołem wulkanicznym. Po drodze mijamy dwa nieczynne wulkany Skjaldbreidur i Hlodufell. Sceneria jest naprawdę niesamowita i zapiera dech w piersiach.

Udało nam się znaleźć małą nieopisaną dróżkę prowadzącą z drogi F338 w stronę Geysir. Długo nie myśląc, sprawdzamy w naszym Garminie, czy ona też tam istnieje. Owszem istniała, ale jako szlak. Już parę razy podróżowaliśmy w Islandzkim interiorze tego typu ścieżkami, więc i tym razem ruszamy przed siebie. Niecałe 10 km zajmuje nam co prawda pół godziny - droga okazuje się ścieżką dla quadów wykorzystywaną przez miejscową firmę do wożenia turystów.

Przed zachodem słońca udaje nam się dotrzeć do najsłynniejszego Islandzkiego gejzera, a właściwie paru gejzerów. Słynny Geysir jest obecnie tylko i wyłącznie bulgoczącym małym stawem. Ostatni raz wystrzelił w 2005 roku na 8 metrów. Daleko mu do rekordowych erupcji z przełomu XVIII i XIX wieku, kiedy potrafił wybić słup wody na wysokość 70 metrów. Dzisiaj najbardziej popularnym gejzerem jest jego młodszy brat Strokkur położony w odległości zaledwie 100 metrów od niego. Gejzer ten w odstępach około czterominutowych efektownie tryska w górę na wysokość dwudziestu paru metrów.

Noc w interiorze nie należy o ciepłych; gdy piszę tę relację, jest 23:15, a temperatura wynosi 6 stopni Celsjusza. W takich warunkach docenia się takie rzeczy jak ciepłe i oddychające ubrania Campusa, kiedy się siedzi na dworze (vel polu – przyp. red), oraz ogrzewanie Webasto, które pozwala się wyspać w przytulnym cieple.

Michał Rej, fot. Piotr Stańczak