Zakończyła się pierwsza w Polsce impreza rajdowa rozegrana w konwencji 24-godzinnego maratonu. Pomysł i marzenia organizatora się spełniły. Czy ich satysfakcja idzie w parze z zadowoleniem kierowców? Sądzę, że pod względem ułożenia, jak i komplikacji trasy, organizacji i rozwiązania spraw okołokonkurencyjnych na pewno tak. Zawodnicy mieli trasę o długości ponad 8 km, co było sporym dystansem mimo przygotowania go na dwóch polach, które można było niemal całe wzrokiem ogarnąć. Zawiłości, ostre zakręty, kilka podjazdów, liczne rozlewiska – tego można było doświadczyć. Wielu zawodników zapytanych, czy nie nudziło im się nieustanne jeżdżenie w kółko, odpowiadali, że o dziwo nie. Każdy kolejny przejazd wymagał zmiany toru – stąd też brak nudy. Pokonany przez niektóre załogi dystans ponad 1000 kilometrów może świadczyć o trudach tej imprezy. Częste zmiany za wolantami pozawalały na utrzymanie dobrych średnich czasów przejazdu, przy zachowaniu świeżości umysłu podczas prowadzenia. Całe przedsięwzięcie uważam za świetne. Szkoda tylko, co potwierdziło kilka załóg, że zakończenie rajdu nie postawiło wyraźnej kropki nad „i”, tylko rozeszło się nijako. Można przypuszczać, że zmęczenie dało się wszystkim we znaki. Liczę, że kolejna edycja pozwoli przyciągnąć po pierwsze większą ilość zawodników, a po drugie wszelakie nieprawidłowości organizacyjne zostaną skutecznie „zmotane”.