Niedziela w Białym Kościele, czyli jak niewiele do szczęścia potrzeba

Można zadać sobie pytanie: po co jechać na drugi koniec Polski w poszukiwaniu off-roadu, kiedy jest go pod dostatkiem tuż za miedzą? Odpowiedź znalazła garstka krakowsko-śląskich właścicieli „terenówek” o różnym przygotowaniu i doświadczeniu, którzy w miły sposób zakończyli długi weekend majowy, spotykając się na torze dla samochodów terenowych CRA w Białym Kościele.

W sobotę z torem zmagali się doświadczeni Piotr Kowal oraz Wojtek Bodziony. Jeden swoim słynnym wynalazkiem, bodajże jedną z najstarszych jeżdżących zmot, czyli Esiokiem, drugi z kolei dostosowanym do własnych potrzeb Nissanem Patrolem 4,2d. Pierwszy w ekstremie, drugi w sporcie. Rywalizacja była wyrównana, bo każdy za przeciwnika miał… siebie. Lekko zmoczony tor o gliniastym podłożu, nawet dla tak wytrawnych kierowców nie był łatwy do pokonania. Mechaniczne wyciągarki musiały trochę popracować.

Niedziela obfitowała w ewolucyjno-rewolucyjne, głównie jednak pozytywnie weryfikujące upalanie żelastwa. Liczna grupa ze śląska skutecznie zmodyfikowała przód Forda, pozbawiając go najwyraźniej niepotrzebnego przedniego zderzaka. Ewolucji tych pozazdrościł im stateczny kierowca Range Rovera „klasika”, który ambitnie forsując wąwóz z wodą, zaproponował nowy sposób otwierania tylnego błotnika celem wymiany żarówek oświetlenia. Jeszcze bardziej podobać mogło się zamykanie, nowo wynalezionego patentu. W międzyczasie pojawiła się długa Vitara V6 z połowy lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście i tu nie obyło się bez weryfikacji elementów, tych najbardziej odbiegających od optymalnego kształtu samochodu terenowego. Zaciętą walkę z terenem, a raczej brakiem nici porozumienia między oponami typu AT, a śliskim podłożem, prowadziła młoda ekipa krakowskiego Wranglera Rubicona. Z opresji pomogła wyrwać ich lina zaczepiona za Fronterę 2,8TDI, gdyż idąc po nitce do własnego kłębka natrafili na niesprawnego Warna. Samopomoc braci off-roadowej nie umarła i wszyscy dalej mogli się świetnie bawić.

Dwa dni, każdy z nich zakończony miłym ogniskiem przy sprzyjającej pogodzie, dodały wykwintnego smaczku temu długiemu odpoczynkowi od szarości dnia codziennego. Świetnie przygotowany tor, niemal zamówiona pogoda, nic tylko częściej odwiedzać CRA. Bo jak ktoś powiedział: „przysłowiowa jedna kałuża, a zabawy na dwa dni!!!”

text i foto: Kamil „KAMEL” Jabłoński