Drezno-Wrocław 2008 etap V: bez wyciągarki ani rusz

Jeżeli zapowiadałem wcześniej, że czwartkowy etap będzie miał charakter „odpoczynkowy” – myliłem się. Choć miał tylko 80 kilometrów, na jego trasie znajdowało się mnóstwo przeszkód o charakterze przeprawowym, co dla wielu aut przysposobionych raczej do ścigania się w terenie było sporym wyzwaniem. W odróżnieniu od wczorajszego „Hannibala” dziś zabrakło spektakularnych dachowań i groźnych awarii.

Etap mógłby spodobać się naszym przeprawowcom, którzy zresztą zawitali na nim, ale w roli kibiców. Jacek Ambrozik, Rafał Ciepły i Mariusz Kulak zatrzymali w Reczu na chwilę w drodze na kolejną, pobliską rundę Poland Trophy. Mogli między innymi zobaczyć w akcji Urala Krzysztofa Ostaszewskiego, który akurat nie najlepiej zaatakował serię głębokich dołów. Potężna ciężarówka, która wcześniej perfekcyjnie pokonała między innymi tofowisko zamykające się poprzecznym rowem, czyniąc to szybciej od wielu samochodów i quadów, tym razem utknęła na dobre i musiała skorzystać z pomocy organizatora. Swoją drogą jest to niesamowite przeżycie – obserwować wielotonowe kolosy, czasem trzy- a nawet czteroosiowe, które potrafią bez wahania zjechać z leśnej drogi, przeciskając się po trawersie między drzewami i pakując się w sam środek bagna. Inna sprawa, że gdy pojazdy o tych gabarytach utkną już na dobre, trzeba uzbroić się w anielską cierpliwość w oczekiwaniu np. na rozwinięcie wyciągarki. Trwa to gooodzinami:)

Chyba po tym właśnie zdarzeniu Ostaszewski zaczął mieć problemy ze sprzęgłem, ale dotarł jakoś do mety. Przygoda spotkała za to Marka Schwarza, który na zakurzonej drodze wpadł na stojących centralnie Niemców, którzy nad czymś się zastanawiali. Efekt to m.in. zgięty most w Jeepie – póki co auto ma napęd na tylną oś, a przy włączonej blokadzie – na trzy koła.

Olek Sachanbiński walczył dziś z metromierzem, który mu się popsuł – po naprawie narzekał, że zupełnie zgubił rytm jazdy. Problemy z zasilaniem paliwem ma Tomcat Kowala – gdy olej się nagrzeje, silnik zaczyna przerywać i nie wiadomo za bardzo czemu.

Bardzo ładnie na dzisiejszej trasie radziła sobie „Dyskoteka” Tomka Zatoki i – trawionego 39-stopniową gorączką – Piotrka Gryszczuka. Auto na Simexach przejeżdżało bez kłopotu przez miejsca, które zatrzymywało inne – zdawałoby się - dużo bardziej wypasione bryki.

Sporo dziś wydarzyło się w klasie quadów. Prowadzący do tej pory Jacek Bujański otrzymał 4 godziny kary najprawdopodobniej za ominięcie dwóch pieczątek. W tej sytuacji nowym liderem został zwycięzca sprzed roku – Krzysiek Kretkiewicz, który dziś był drugi. Kilkadziesiąt minut za nim, z trzecim czasem, na mecie zameldował się Mariusz Ryczkowski.

Mirek Kozioł:
Wczoraj na półtora kilometra przed metą wydachowaliśmy. Nie wiem – być może był to wynik rozluźnienia, w końcu za nami było już 400 kilometrów jazdy. Jechaliśmy po wybojach i auto wpadło w rezonans – przednia oś jeszcze ładnie chodziła, ale tylną coraz mocniej podbijało i za którymś razem zaczęliśmy lecieć pionowo, lądując na zderzaku. Obróciło nas raz, drugi, trzeci... I wylądowaliśmy  na kołach – jak gdyby nic się nie stało. Do obozu ściągnęli nas koledzy. Urwaliśmy m.in. drążek reakcyjny, przedziurawiliśmy chłodnicę, pogięliśmy klatkę... W nocy ciężko było jeszcze ocenić zniszczenia i za naprawę zabraliśmy się rano. Bardzo pomogły nam chłopaki od Alberta Gryszczuka – tak skleili chłodnicę Loctitem, że do tej pory trzyma. Na metę spóźniliśmy jednak trzy godziny, co mocno odbije się w naszych wynikach. Dzisiejszy etap był bardzo fajny, bo miał charakter przeprawowy. A nasze auta bardziej właśnie nadają się do przepraw – nie są aż tak szybkie, za to lubią walkę w terenie. W tych trudniejszych momentach bez problemu wyprzedzaliśmy dziś stojących rywali. Cieszę się bardzo, że jedziemy dalej. To auto po prostu musi dojechać do mety!  

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro